Wiem, długo długo mnie nie było. Wynikało to z różnych spraw, jednak koniec końców stworzyłam ostateczną wersję ebooka do powieści zamieszczanej tu w odcinkach.
Tytuł to "Aniele, stróżu mój" - na taki się ostatecznie zdecydowałam.
Dla chętnych książka jest bezpłatnie do pobrania tutaj, w trzech wariantach: pdf, mobi i epub.
Te dwa ostatnie są zzipowane z przyczyn technicznych.
Jeśli zatem macie ochotę przeczytać w wygodniej formie przygody Gabriela, to zapraszam do pobierania pliku.
Już w lipcu, choć z pewnością nie jutro ;) , wystartuję z nową powieścią w odcinkach!
Imponderabilia
wtorek, 30 czerwca 2015
czwartek, 9 kwietnia 2015
Opowieść w deszczu
Deszczowe strumienie bezustannie lały
się z ołowianego nieba, tocząc się chodnikami i ulicami
niewielkiego miasta. Ściana wody uniemożliwiała poruszanie się
poza schronienie, które znalazła w wykuszu pod balkonem. Andrea
patrzyła zrezygnowana na przecinające niebo błyskawice, zdając
sobie po raz kolejny pytanie „czemu nie wzięłam nic od deszczu?”
Jakiś wewnętrzny głos wciąż powtarzał, że mogła przewidzieć
bieg wypadków, że po trzech następujących po sobie burzach, które
zaczęły się wczesnym rankiem, pojawi się kolejna. Wyskoczyła
tylko po podstawowe zakupy do spożywczaka, dziesięć minut
spacerkiem, tylko w cienkiej
bluzie i adidasach. Zamiast
wpaść i wypaść jak planowała, zamarudziła przy półce z
książkami. Komiksowe nowości zawsze działały na nią z
magnetyczną siłą, a na ten
tytuł wyczekiwała od kilku dni. Teraz trzymała pod bluzą
najnowszy nabytek czekając, aż przestanie padać. Tak drogocenny w
jej oczach egzemplarz nie mógł się zmoczyć, to byłaby
katastrofa. Więc tkwiła tu i teraz w chłodne lipcowe popołudnie,
czekając na przestój w ulewie.
niedziela, 29 marca 2015
AZ Rozdział Sześćdziesiąty Drugi - Ostatni
*****
Siedzieliśmy
we trójkę w moim nowym gabinecie, popijając herbatę i pogryzając
imbirowe pierniczki. Właśnie wróciliśmy z premierowego
przedstawienia Hani, w którym zagrała partię solową, i to w
pierwszej obsadzie! Oczywiście zebrała doskonałe recenzje,
spodobała się publiczności, bisowała kilka razy! Wszyscy byliśmy
materialni, dzięki mojemu przełożonemu, który wspaniałomyślnie
wyraził na to zgodę. Bawiliśmy się na bankiecie do białego rana,
poznałem Andrzeja, chłopaka Hanki, który planował dla niej małą
niespodziankę na Boże Narodzenie – pierścionek zaręczynowy. Był
miłym, młodym człowiekiem, darzył Hanię głębokim uczuciem,
które ona odwzajemniała. – Na pewno będą szczęśliwi –
pomyślałem.
Bankiet
nie obszedł się bez incydentu – moja mała Detta wybąblowała
nieco za wiele wina, jak ujął to Jerzy, i nie czuła się
najlepiej, więc musieliśmy dyskretnie wyjść.
-
I jak wspominacie nasze ostatnie przygody? – zapytałem rozsiadając
się w fotelu.
-
Ekstra szefie! To jest to co chciałbym robić – rozmarzył się
Jerzy.
-
Dla mnie najfajniejsze jest pomaganie tym zagubionym duszyczkom, to
takie cudowne uczucie, gdy wracają na dobrą drogę – dodała
Bernardetta.
-
Cieszę się, że wam się podoba. Mam dla was dwie nowiny: od jutra
idę na urlop, a wy na szkolenie. I mamy już wyznaczone nowe
zadania, równie ekscytujące jak dotychczasowe.
Moi
pomocnicy bardzo się ucieszyli, przekrzykiwali jedno przez drugie
kto będzie miał lepsze wyniki na treningu. Ja zaś popijałem sobie
herbatkę, mając nadzieję, że nie zanudzę się na urlopie.
I
tutaj kończą się moje zapiski. Zakończyła się przygoda, udało
się wszystko doprowadzić do oczekiwanego zakończenia. Wyruszam
teraz na nową drogę, czeka na mnie leżak i książka oraz
błogosławiony relaks.
Gabriel,
Opiekun
do spraw specjalnych,
Szósty
Poziom
piątek, 27 marca 2015
AZ Rozdział Sześćdziesiąty Pierwszy
**
Siedzieliśmy
w milczeniu, po chwili odezwała się Inga.
– Teraz
lepiej rozumiem twoje przestrogi, będę im posłuszna, obiecuję.
-
Zatem w legendzie jest ziarnko prawdy – mruknąłem do siebie. Losy
czarownicy mocno mnie dotknęły, nie chciałem jednak się do tego
przyznać.
-
Cóż moi drodzy. Jesteście może i wdzięcznymi słuchaczami, ale
na mnie już czas. Aniołki czekają – powiedział kot wlepiając
we mnie ślepia.
-
Żegnaj, nigdy cię nie zapomnę – dziewczyna miała łzy w oczach.
-
Do zobaczenia Gabrielu – usłyszałem i postać kota rozpłynęła
się w powietrzu.
-
To wszystko wydarzyło się naprawdę? – spytała mnie Inga po
chwili milczenia.
-
Oczywiście. Ale nie mogę cię uszczypnąć, bo jestem
niematerialny. Jak wspomniałem jestem Aniołem.
-
Acha. Trochę za dużo wrażeń jak na jeden dzień – wydukała.
-
Faktycznie. Choć wszystko dobrze się skończyło. Mam nadzieję, że
wyciągniesz z tej lekcji odpowiednie wnioski – powiedziałem. –
Zapomnisz o ciemnej stronie magii, może też nieco bardziej docenisz
rodziców? Wystarczy, że będziesz dla nich nieco milsza – dodałem
patrząc na jej nieszczęśliwą minę.
-
Nie byłam najgrzeczniejszą córką na świecie, co?
-
Ale i nie najgorszą. Po prostu postaraj się być dobra dla innych,
nie wyjdziesz na tym źle, słowo honoru.
-
Spoko, zrozumiałam. Postaram się, ale nie wszystko od razu. Ten kot
mówił coś o amulecie?
-
Tak, leży na oknie – odparłem i podałem jej złoty wisiorek,
niewielką łezkę z dziwnym pismem na krawędziach.
-
Jest śliczny! – oglądała go ze wszystkich stron - Mam nadzieję,
że będzie mnie chronił.
-
Na pewno, zrobiła go przecież najprawdziwsza czarownica –
roześmiałem się. – Prześpij się teraz dziewczyno, już ranek.
Sobota.
-
Tak – odparła wsuwając się pod pościel – Nie muszę iść do
szkoły – wymruczała i zapadła w sen.
Kolejne
zadanie było rozwiązane. Cieszyłem się, gdyż nie każde jest tak
łatwe i przyjemne, ale miałem też pomoc. Postanowiłem utrwalić
opowiadanie Klejnocika, więc zaszyłem się na kilka dni do
biblioteki, aby spisać prawdziwą legendę o pokutujących duszach.
****
Dni
na ziemi mijały szybko – Święta Bożego Narodzenia zbliżały
się wielkimi krokami, a moi podopieczni donosili mi o zakończeniu
działań pod kryptonimem „Kamienica”
Henio
pracował jako woźny w szkole podstawowej, był ulubieńcem
dzieciaków, zawsze potrafił pomóc, gdy miały jakiś problem.
Przychodziły, opowiadały o niesprawiedliwości na jakiejś lekcji i
od razu robiło im się lżej. On cytował im Biblię i przekonywał,
że nie jest najgorzej. Ostrzegał też przed wagarami, jeśli
wiedział, że Dyrektor jest w szkole. Był lubiany także przez
sprzątaczki – miły i uprzejmy, robił dobre wrażenie.
Rodzina
Koryckich radziła sobie całkiem nieźle. Pani Renata dostała do
pomocy pokojówkę, sama zaś zajmowała się gotowaniem i trzymaniem
dyscypliny w domu. Ania razem z Ewelinką poznawały pierwsze litery,
Patryk bawił się z chłopcami z sąsiedztwa. W domu było czuć
zbliżające się święta. Wszystko było wypucowane, w spiżarni
czekały już zapasy do przygotowania wigilijnej kolacji. Dzieci
robiły zabawki na choinkę, pan Wojtek obiecał, że jeszcze w tym
tygodniu przyniesie drzewko.
Jan
zdał wszystkie egzaminy i dostał upragnione stypendium. Rozmowy z
Hanką oraz przybranymi dziadkami umacniały jego pewność siebie,
poza tym jakiś wewnętrzny głos kazał mu spróbować: „Przecież
nie masz nic do stracenia”. Tego dnia postanowił zaryzykować.
Reklamę
średniowiecznego jarmarku widział od tygodni, jednak wcześniej nie
bardzo miał czas, aby się tam wybrać. Nie miał jeszcze prezentu
dla przyszywanych dziadków, więc uznał że taki jarmark może być
idealnym miejscem, gdzie można coś fajnego znaleźć. Razem z
Hanią oglądali stoiska z ziołami, biżuterią i wyrobami
garncarskimi, aż dotarli do płatnerzy. Zachęcony przez dziewczynę
rozpoczął rozmowę o produkcji średniowiecznych mieczy
dwuręcznych, która zaowocowała dłuższą pogawędką i
zapoznaniem się z rycerzami z różnych bractw. Pierwszy krok został
uczyniony, kontakty z odpowiednimi ludźmi nawiązane.
Inga
grzecznie wyrzucała śmieci – starała się pomagać rodzicom na
miarę swoich możliwości. Nie zdobyła się jeszcze na rozmowę z
nimi, lecz chciała pokazać, że zmienia się na lepsze. Dopytywała
się także o ten opuszczony dom, w którym znalazła karty. Udało
jej się skontaktować z właścicielem, nie mógł uwierzyć, że
przestało straszyć. Spotkali się nawet w tamtym domu, żeby sam
mógł sprawdzić, iż nie mieszkają tam już żadne duchy.
Młodzieniec był jedynym spadkobiercą, bardzo jej dziękował, w
sumie pomogła mu odzyskać rodzinny majątek. Spytał się nawet,
czy nie chciała by pomóc przy sprzątaniu domu, bo wydawała się
bardzo tym zainteresowana. Za niewielką zapłatą oczywiście.
-
Bardzo chętnie – odparła.
-
Muszę też wejść na strych i powyrzucać stare i zniszczone meble
– zaczął, lecz dziewczyna mu przerwała.
-
Ja chętnie je wezmę! Nawet jako zapłatę. Kocham stare meble –
dodała nieśmiało.
-
No dobrze. Obejrzymy co tam jest i wybierzesz coś dla siebie. Umowa
stoi?
-
Stoi!
Stała
teraz uśmiechnięta przy sekretarzyku, który odnowiła
własnoręcznie i wspominała czarownicę z minionych czasów.
środa, 25 marca 2015
AZ Rozdział Sześćdziesiąty
Następne
lata mojego żywota pominę milczeniem. Dość powiedzieć, że
współuczestniczyłam we wszystkim, co wcześniej uważałam za złe,
okrutne, podłe i obrzydliwe. Nadal brałam udział w wycieczkach na
stały ląd, jednak tym razem raczej jako wspólniczka. Wyszukiwałam
sobie służbę, często spośród potomstwa arystokracji, co
sprawiało mi niebywałą radość. A już uwodzenie królewskich
dzieci było dla mnie największą rozrywką. Nie zwracałam uwagi na
płeć czy wiek, sam fakt omotania takiej osoby był dla mnie
nagrodą. I pewnie żylibyśmy długo i szczęśliwie na naszej
wyspie, gdyby nie dwa wydarzenia, które zbiegły się w czasie.
Po
pierwsze możni panowie mieli dość władzy Dorchasa. Postanowili
połączyć siły i zniszczyć to gniazdo zła i rozpusty, jak
nazywali naszą wyspę. W tajemnicy rozpoczęli mobilizację wojsk i
cichaczem przerzucali oddziały na wybrzeże. Zapewnili sobie także
kilka statków, abyśmy nie mogli uciec drogą morską.
W
międzyczasie jeden z moich książęcych kochanków zaryzykował i
poprosił mnie o pomoc. Chłopak mnie już nudził, nie wykazywał
się w łóżku, więc zamierzałam go odesłać. Miał prawo do
jednego życzenia, które mogłam spełnić lub nie, w zależności
od mojego kaprysu. Poprosił o miłosny napój, który sprawi, że
zakochana dziewczyna mu się odda. Zaśmiałam się pytając, czy sam
nie może sobie poradzić z takim wyzwaniem. Odpowiedział zbywająco,
iż dziewczę obawia się rodziców, ale kocha go nad życie i na
pewno nie będzie żałować decyzji. No, chyba że nie potrafię
takiego eliksiru stworzyć… - podjudził mnie, a ja się dałam
nabrać.
Nie
wiem czy ten idiota wpadł na to sam czy współpracował z kimś
innym, bo moim zdaniem jego mózg nie nadawał się do obmyślania
chytrych planów, faktem było, że eliksir stworzyłam i dałam tej
mendzie.
Skutki
poznałam kilka dni później. Do Dorchadasa przybyło poselstwo
druidzkie, żądając zadośćuczynienia. Okazało się, że wybranką
mojego księciunia była jedyna córka Mistrza Druidów. Wskazana
przez bogów do pełnienia służby kapłańskiej, miała pozostać
dziewicą do dnia zaślubin z bogami. Jak się domyślacie mój
eliksir wszystko zmienił. Nie czekałam na decyzję Dorchy, zwinęłam
moje najpotrzebniejsze rzeczy i uciekłam z wyspy. Druidzi nie
poddawali się i prowadzili szeroko zakrojone poszukiwania, jednak
stale udało mi się wymykać z ich rąk.
Byłam
zła, zmęczona i głodna, emocje które mną targały doprowadzały
mnie do szewskiej pasji. Gdy tylko udało mi się spędzić noc w
jednym miejscu rzuciłam dwa potężne czary. Jeden na druidów, aby
wreszcie dali mi spokój i zaprzestali poszukiwań, drugi na parę,
która przyprawiła mi tylu zmartwień. Zaklęcie miało sprawić, by
te dwie dusze nigdy nie zaznały prawdziwej miłości, nigdy nie były
razem i aby cierpiały do końca swego życia. Katusze te miały
trwać jak najdłużej, upewniłam się zatem, że w kolejnych
wcieleniach moja klątwa będzie działać.
Jak
się okazało zadziałała bardzo szybko: książę został złożony
w ofierze całopalnej, a dziewczynę zamurowano żywcem w wieży.
Wtedy nie było mi ich żal.
Planowałam
uciec na południe, jak najdalej od miejsc, w których mnie znano,
jednak życie ułożyło się inaczej. Wyspę Dorchasa zaatakowały
wojska możnych, wymordowały wszystkich, którzy stawiali
jakikolwiek opór, a następnie podłożyli ogień, aby spalić
siedzibę diabła. Czarownik uciekł, rozpoczęły się poszukiwania,
w lasach zrobiło się tłumnie od gawiedzi poszukującej
czarnoksiężnika i jego sługi. Okazało się, że szukano także
mnie, czkawką odbiło mi się branie królewskich bachorów na
przymusową służbę. Wpadłam w zasadzkę, pamiętam tylko, że
straciłam przytomność.
Ocknęłam
się w więziennym lochu, poraniona, z ogoloną głową. Moje pięknę
jasne warkocze zostały obcięte i spalone, ten sam wyrok wydano na
mnie. Przez rok siedziałam w ciemnicy, poniżona, głodna, na
krawędzi życia. Wtedy przemyślałam moje życie i zapragnęłam
zdjąć klątwę. To jednak okazało się niemożliwe, nie dało się
tego zrobić bez odpowiednich remediów. Gdy ostatecznie zabrano mnie
na tortury i trzeciego dnia postawiono na stosie, prosiłam Boga i
Anioły o pomoc, wyraziłam skruchę i chęć odpokutowania grzechów.
Ostatnie co pamiętam z tamtego wcielenia do krzyk tłuszczy
zgromadzonej na placu i swąd palonego ciała. – I taka to historia
– zakończył kot smutno.
Subskrybuj:
Posty (Atom)