czwartek, 9 kwietnia 2015

Opowieść w deszczu

Deszczowe strumienie bezustannie lały się z ołowianego nieba, tocząc się chodnikami i ulicami niewielkiego miasta. Ściana wody uniemożliwiała poruszanie się poza schronienie, które znalazła w wykuszu pod balkonem. Andrea patrzyła zrezygnowana na przecinające niebo błyskawice, zdając sobie po raz kolejny pytanie „czemu nie wzięłam nic od deszczu?” Jakiś wewnętrzny głos wciąż powtarzał, że mogła przewidzieć bieg wypadków, że po trzech następujących po sobie burzach, które zaczęły się wczesnym rankiem, pojawi się kolejna. Wyskoczyła tylko po podstawowe zakupy do spożywczaka, dziesięć minut spacerkiem, tylko w cienkiej bluzie i adidasach. Zamiast wpaść i wypaść jak planowała, zamarudziła przy półce z książkami. Komiksowe nowości zawsze działały na nią z magnetyczną siłą, a na ten tytuł wyczekiwała od kilku dni. Teraz trzymała pod bluzą najnowszy nabytek czekając, aż przestanie padać. Tak drogocenny w jej oczach egzemplarz nie mógł się zmoczyć, to byłaby katastrofa. Więc tkwiła tu i teraz w chłodne lipcowe popołudnie, czekając na przestój w ulewie.
Rozejrzała się zaciekawiona. Jeszcze kilka tygodni temu nie było tu nic, poza informacją o remoncie. Teraz witryna przykuwała uwagę swoim wystrojem, a elegancki szyld oznajmiał wszem i wobec „Materiały plastyczne i piśmiennicze”. Stanęła bliżej szyby wystawowej, aby dokładniej przyjrzeć się wyeksponowanym produktom. Były tam markowe pióra, na pierwszy rzut oka kosztujące kilkanaście razy więcej niż wynosiła jej urzędnicza pensyjka. Do tego asortyment wszelkiej maści służący zapomnianej sztuce pisania na papierze. Po lewej stronie wejścia aranżacja nastawiona była na prezentację jak najszerszego asortymentu dla plastyków: farby, pastele, kredki, węgiel, ołówki … To budziło w niej wspomnienia, te dobre i te złe.

Westchnęła. Ciężko, z żalem. Zawsze kochała plastykę, jednak bez wzajemności. Zwłaszcza jeśli chodzi o nauczycielki. Każda jedna, a przerobiła ich z pięć, uważała, że Andrea jest beztalenciem, a chęci nikogo nie uczynią artystą. Nie potrafiła rysować ani malować zgodnie z żadnym kanonem: klasycznym czy nowoczesnym. To, co tworzyła, nie pasowało do schematów. Było inne. Było złe. Odpuściła więc i porzuciła jakiekolwiek przejawy zdolności manualnych, próbowała nawet przestać bazgrolić podczas robienia notatek. Bezskutecznie. Potrząsnęła głową, aby rozproszyć złe wspomnienia. Ponieważ deszcz nie zamierzał ustąpić, postanowiła wejść do sklepu.

Nieustannie padał deszcz. Jeremi uniósł czerwony parasol i rozejrzał się dokoła. Deptak był praktycznie pusty, poza starszą kobietą, która właśnie zniknęła w drzwiach kamienicy.
- Nikt bez przyczyny nie wychodzi w taki deszcz – mruknął. - Mogę przeczekać największą ulewę pod dachem, tych parę godzin nie zrobi różnicy.
Zdecydował się wejść do niewielkiej kawiarenki, choć obok znajdował się pub; nie zamierzał kusić losu. Ledwo przekroczył próg lokalu deszcz przybrał na sile i rozpoczęła się burza. Zdjął ociekający wodą ciemny płaszcz, odłożył parasol do stojaka. Zamówił rozgrzewającą herbatę imbirową i pogrążył się w swoich myślach, dyskretnie obserwując salę. Choć minęło już wiele miesięcy, on niestrudzenie poszukiwał swojego Anioła. Istoty, która sprowadziła go na nową drogę i pozwoliła zyskać nowe życie. Problem polegał na tym, że nie bardzo wiedział gdzie jej szukać ani jak wygląda, wspomnienia były rozmyte, niewyraźne. Owego mglistego poranka nie zdawał sobie sprawy jak ważne było to spotkanie i co z niego wyniknie.

To był listopad, słońce rzadko przebijało się przez ołowiane chmury, a noce były coraz zimniejsze. Tamtego popołudnia poszedł do baru, jak zwykle po pracy. I jak zwykle wypił więcej niż planował, dużo więcej. Do tego wdał się w bójkę z kolesiami, którzy uważali, że jego żona to kurwa bez sumienia. Że szantażuje i wykorzystuje seksualnie facetów, wyciąga od nich kasę, niszczy rodziny, życia. Nie zastanawiał się wtedy, czy ich słowa mają sens. Odruchowo stanął w jej obronie. Po intensywnej wymianie ciosów i zarobieniu kilku siniaków wyszedł na zewnątrz, chłodne powietrze nieco go otrzeźwiło. Gdy ochłonął, wszystkie kawałki układanki trafiły na swoje miejsce: „biznesy” Ani, pieniądze na luksusowe ciuchy, kosmetyki. Zagraniczne podróże. Wiedział, że mężczyźni, których właśnie obił, mieli rację. Jego żona była kurwiszonem. Wypalił nerwowo kolejnego papierosa, a potem wstał i ruszył przed siebie. Nie wiedział jak długo szedł, ani gdzie się znajduje. Szedł dopóki nogi nie odmówiły mu posłuszeństwa. Wtedy usiadł na niewielkim murku zrezygnowany, przybity, zmęczony życiem.
- Przepraszam? - dziewczęcy głos brzmiał natarczywie. - Przepraszam, nic się panu nie stało?
Ktoś potrząsał jego ramieniem. To bolało. Zdumiony uniósł głowę i spojrzał w szczere niebieskie oczy, choć obraz był zniekształcony. - Słucham? - udało mu się wydać jakiś dźwięk z wysuszonego gardła.
- Pytałam czy nic się panu nie stało. Chyba pan przysnął? Nie wygląda pan na zdrowego człowieka.
Nadal patrzył na nią zadziwionym wzrokiem, próbując złapać ostrość. Dziewczę jednak się nie poddawało. - Może wezwać karetkę? Jest pan ranny...
Dotknął skroni i zrozumiał problemy ze wzrokiem. Oko napuchło i było teraz tylko niewielką szczeliną. Do tego zapewne miał przynajmniej jeden malowniczy siniak.
- Nie, nie trzeba – odparł - Dziękuję za troskę, to drobiazg, chirurg zbędny – uśmiechnął się półgębkiem i jęknął z bólu.
- Chce pan kawy? - wyciągnęła przed siebie parujący papierowy kubek - To zwykła czarna, ale powinna postawić pana na nogi.
Zdziwiony do granic możliwości popatrywał na młodą kobietę ubraną schludnie, choć ubogo. Mogła być studentką, wyglądała bardzo młodo. Oto środek nocy, on wygląda jak ostatni opryszek z posiniaczoną twarzą, a ta cudowna istota proponuje mu kawę?! - Nie jest pani przypadkiem aniołem?
Uśmiechnęła się, jasne kosmyki wymykały się spod czerwonej czapki. - Nie, ale moja mama jest. Ja tylko czasami pomagam innym.
- Nie boisz się? - spytał po czym upił łyk kawy. Choć podła, smakowała wybornie.
- Dobrze trafiam, mam taki specjalny radar. Czyli nic panu nie jest?
- Zależy jak na to patrzeć, fizycznie nie jest tak źle.
- Nasze życie nie zawsze układa się tak, jak to zaplanujemy – powiedziała bardzo poważnie patrząc w jego czarne oczy. - Czasami spotykają nas próby, i tylko od nas zależy jak z tej nauki skorzystamy.
- Trochę ciężka ta próba – upił kolejny łyk kawy.
- A wolałby pan żyć w nieświadomości? Sięgnąć dna?
Zamyślił się. Dziewczyna, choć niewiele wiedziała o jego doświadczeniach, strzeliła w sedno. - Nie, to nie byłoby dobre. Masz rację, lepiej że to się stało teraz.
- No właśnie. I teraz ruch jest po pana stronie. Wszechświat słucha, ale to pan wybiera. Nigdy nie jest odwrotnie.
Jej słowa brzmiały bardzo poważnie, choć drobny wygląd i delikatna uroda temu przeczyły.
- A czy coś powiedział tobie?
- Że to jeszcze nie mój czas... - uśmiechnęła się blado. – Ale ja nie jestem nieszczęśliwa. Mam pracę, którą w sumie lubię. Nie zarabiam kokosów, ale też ich nie potrzebuję. Wystarcza na spokojne życie. A pan?
Zaśmiał się gorzko. - U mnie jest inaczej. Mam pracę, której nienawidzę. Zarabiam dużo, jednak dla mojej żony to zbyt mało. Właśnie się dowiedziałem, że tak naprawdę wcale jej nie znam. Żony. Nie wiem czy to ona się zmieniła czy ja wcześniej byłem ślepy.
- A pan interesuje się swoim życiem? Chce pan zmiany?
- Tak, chcę zmiany. Nie wiem tylko jeszcze jakiej – skończył pić kawę.
Popatrzyła na niego badawczo przekręcając głowę w bok, poprawiła długi szary szalik i po chwili zapytała: - A gdyby miał pan coś zmienić jeszcze dziś, to jaki byłby pana pierwszy krok?
- Hmmm – zamyślił się. - To nie jest łatwe pytanie, jedna zmiana powoduje kolejne. - Dziewczyna nie odzywała się, więc kontynuował wyliczając na palcach. - Pierwszy krok to odejście z pracy, drugi – w sumie równoległy – rozwód z żoną. Trzeci to rzucenie picia i palenia. Wtedy mogę pomyśleć o nowym sposobie zarabiania na życie.
- Widzi pan, nie było to takie trudne – rozjaśniła się jak słoneczko.
- Myśli to jedno, czyny to drugie. Ale masz rację, jakoś mi się to wszystko wyklarowało. Bardzo Ci dziękuję. Jakbyś mi z nieba spadła. - uścisnął jej dłoń. - Mam na imię Jeremi.
- Andrea.- odparła speszona. – Proszę spojrzeć, śnieg! - jej głos rozbrzmiewał entuzjazmem. – Jak byłam mała wyobrażałam sobie, że to małe aniołki. Mnóstwo aniołów. I mama ...
- Dla mnie dzisiaj ty byłaś Aniołem – mruknął patrząc na rozmarzoną twarz Andrei. Gdzieś w oddali zegar wybił 5 rano.
- Na mnie już pora. - wstała – A pan powinien się przespać i wprowadzić zmiany w życie.
Podniósł się, sięgała mu do ramion, mała dziewczynka w szarym płaszczu i czerwonych rękawiczkach. - Może cię odprowadzić?
- Nie ma takiej potrzeby – pokręciła głową. - Mieszkam tu zaraz za rogiem, poza tym wszyscy mnie znają. Nic mi nie będzie. Uśmiechnęła się na pożegnanie i zniknęła w ciemnościach nocy.

Stała z nosem przyklejonym do szyby. Sklep okazał się zamknięty. Kontemplując wystawę nie zauważyła, że przestało już tak mocno padać, ani że ktoś obok niej stanął.
- Witaj Andreo – usłyszała męski głos. Odwróciła głowę, coś w jego twarzy wyglądało znajomo.
- Dzień dobry – odparła sztywno, nieszczęśliwa, że ktoś zauważył jej słabość.
- Spotkaliśmy się już, w zeszłym roku, jesienią. Pamiętasz?
- Tak – przyznała niepewnie – tylko jakoś inaczej pan wyglądał. - przekręciła głowę bacznie się przyglądając. Wysoki mężczyzna o silnie zarysowanej szczęce i lekko kręconych orzechowych włosach. Głos znała, włosy też, tylko twarz nie pasowała.
- Owszem – roześmiał się – miałem podbite oko!
- Ach, to pan! Już kojarzę, rozmawialiśmy o potrzebie wprowadzenia zmian. Coś się udało?
- Nawet sporo. O dziwo, wszystko poszło gładko i bez problemów. Bardzo mi pomogłaś ...
- Mówiłam, że Wszechświat słucha – przerwała mu, gwałtownym ruchem łapiąc wysuwający się spod bluzy komiks. - Trzeba tylko chcieć.
- A czego ty chcesz? - zapytał patrząc na drobną sylwetkę dziewczyny odbijającą się w oknie wystawowym.
- Ja? - zdziwiona podniosła głowę i spojrzała w ciemne oczy mężczyzny.
- Tak, chciałbym się jakoś odwdzięczyć ...
- Proszę mnie nie obrażać! Pomagam z potrzeby serca, a nie dla korzyści czy lepszego samopoczucia! – krzyknęła wzburzona.
- Ale nie odrzucisz mojej potrzeby serca, prawda?
Westchnęła, złapana we własną pułapkę. - Nie. Nie odrzucę. - spuściła wzrok i zacisnęła mocniej dłonie na książce.
Myśli Jeremiego śmigały z prędkością światła. Wiedział, że ma tylko tą jedną szansę, jeśli coś spierdzieli, nie będzie miał możliwości poprawy. Spojrzał na komiks, który zaborczo otaczała ramionami, przypomniał sobie jak zachłannie wpatrywała się w materiały plastyczne i jak bardzo to później próbowała ukryć. W głowie zaświtał mu pewien pomysł.
- Lubisz rysować?
- Trochę – odparła speszona. - Ale nie umiem.
Chodzi mi o to, czy to sprawia ci przyjemność. - Kiwnęła głową. - Jednak ktoś kiedyś powiedział ci, że nie umiesz rysować i tak już zostało? Ponownie kiwnęła głową, w oczach błysnęły łzy. Dużo ryzykował zadając to pytanie, jednak postanowił spróbować, parafrazując słowa, które usłyszał tamtej nocy. - Gdybyś miała zrobić jeden krok, który pozwoli ci po prostu cieszyć się rysowaniem, to co byś zrobiła?
Patrzyła na niego oczami pełnymi emocji, od przerażenia, poprzez zdumienie, aż po nieśmiałą radość. - Kupiłabym kredki. I ołówki. – szepnęła - I papier. Tylko ..
- Nie kończ. Proszę. Gdybym z potrzeby serca chciał ci dać te kredki, ołówki i papier, przyjęłabyś je? - serce mu dudniło z emocji, a dziewczyna z pochyloną głową milczała. Po chwili spojrzała na niego błękitnymi jak niebo oczami, z których spływały łzy.
- Tak - szepnęła cicho jak wiatr.
- To wejdźmy do środka, wybierzesz coś sobie. Wiem, że jest zamknięte. Mam klucze, to mój sklep.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz