Deszczowe strumienie bezustannie lały
się z ołowianego nieba, tocząc się chodnikami i ulicami
niewielkiego miasta. Ściana wody uniemożliwiała poruszanie się
poza schronienie, które znalazła w wykuszu pod balkonem. Andrea
patrzyła zrezygnowana na przecinające niebo błyskawice, zdając
sobie po raz kolejny pytanie „czemu nie wzięłam nic od deszczu?”
Jakiś wewnętrzny głos wciąż powtarzał, że mogła przewidzieć
bieg wypadków, że po trzech następujących po sobie burzach, które
zaczęły się wczesnym rankiem, pojawi się kolejna. Wyskoczyła
tylko po podstawowe zakupy do spożywczaka, dziesięć minut
spacerkiem, tylko w cienkiej
bluzie i adidasach. Zamiast
wpaść i wypaść jak planowała, zamarudziła przy półce z
książkami. Komiksowe nowości zawsze działały na nią z
magnetyczną siłą, a na ten
tytuł wyczekiwała od kilku dni. Teraz trzymała pod bluzą
najnowszy nabytek czekając, aż przestanie padać. Tak drogocenny w
jej oczach egzemplarz nie mógł się zmoczyć, to byłaby
katastrofa. Więc tkwiła tu i teraz w chłodne lipcowe popołudnie,
czekając na przestój w ulewie.
Rozejrzała się zaciekawiona. Jeszcze
kilka tygodni temu nie było tu nic, poza informacją o remoncie.
Teraz witryna przykuwała uwagę swoim wystrojem, a elegancki szyld
oznajmiał wszem i wobec „Materiały plastyczne i piśmiennicze”.
Stanęła bliżej szyby wystawowej, aby dokładniej przyjrzeć się
wyeksponowanym produktom. Były tam markowe pióra, na pierwszy rzut
oka kosztujące kilkanaście razy więcej niż wynosiła jej
urzędnicza pensyjka. Do tego
asortyment wszelkiej maści służący zapomnianej sztuce pisania na
papierze. Po lewej stronie wejścia aranżacja nastawiona była na
prezentację jak najszerszego asortymentu dla plastyków: farby,
pastele, kredki, węgiel, ołówki … To budziło w niej
wspomnienia, te dobre i te złe.
Westchnęła. Ciężko, z żalem.
Zawsze kochała plastykę, jednak bez wzajemności. Zwłaszcza jeśli
chodzi o nauczycielki. Każda jedna, a przerobiła ich z pięć,
uważała, że Andrea jest beztalenciem, a chęci nikogo nie uczynią
artystą. Nie potrafiła rysować ani malować zgodnie z żadnym
kanonem: klasycznym czy nowoczesnym. To, co tworzyła, nie pasowało
do schematów. Było inne. Było złe. Odpuściła więc i porzuciła
jakiekolwiek przejawy zdolności manualnych, próbowała nawet
przestać bazgrolić podczas robienia notatek. Bezskutecznie.
Potrząsnęła głową, aby rozproszyć złe wspomnienia. Ponieważ
deszcz nie zamierzał ustąpić, postanowiła wejść do sklepu.
Nieustannie
padał deszcz. Jeremi uniósł czerwony parasol i rozejrzał się
dokoła. Deptak był praktycznie pusty, poza starszą kobietą, która
właśnie zniknęła w drzwiach
kamienicy.
- Nikt bez przyczyny nie wychodzi w
taki deszcz – mruknął. - Mogę przeczekać największą ulewę
pod dachem, tych parę godzin nie zrobi różnicy.
Zdecydował się wejść do
niewielkiej kawiarenki, choć obok znajdował się pub; nie zamierzał
kusić losu. Ledwo przekroczył próg lokalu
deszcz przybrał na sile i
rozpoczęła się burza. Zdjął ociekający wodą ciemny płaszcz,
odłożył parasol do stojaka. Zamówił rozgrzewającą herbatę
imbirową i pogrążył się w swoich myślach, dyskretnie obserwując
salę. Choć minęło już wiele miesięcy, on niestrudzenie
poszukiwał swojego Anioła. Istoty, która sprowadziła go na nową
drogę i pozwoliła zyskać nowe życie. Problem polegał na tym, że
nie bardzo wiedział gdzie jej szukać ani
jak wygląda, wspomnienia były
rozmyte, niewyraźne. Owego mglistego poranka nie zdawał sobie
sprawy jak ważne było to spotkanie i co z niego wyniknie.
To był listopad, słońce rzadko
przebijało się przez ołowiane chmury, a noce były coraz
zimniejsze. Tamtego popołudnia poszedł do baru, jak zwykle po
pracy. I jak zwykle wypił więcej niż planował, dużo więcej. Do
tego wdał się w bójkę z kolesiami, którzy uważali, że jego
żona to kurwa bez sumienia. Że szantażuje i wykorzystuje
seksualnie facetów, wyciąga od nich kasę, niszczy rodziny, życia.
Nie zastanawiał się wtedy, czy ich słowa mają sens. Odruchowo
stanął w jej obronie. Po intensywnej wymianie ciosów i zarobieniu
kilku siniaków wyszedł na zewnątrz, chłodne powietrze nieco go
otrzeźwiło. Gdy ochłonął, wszystkie kawałki układanki trafiły
na swoje miejsce: „biznesy” Ani, pieniądze na luksusowe ciuchy,
kosmetyki. Zagraniczne podróże. Wiedział, że mężczyźni,
których właśnie obił, mieli rację. Jego żona była kurwiszonem.
Wypalił nerwowo kolejnego papierosa, a potem wstał i ruszył przed
siebie. Nie wiedział jak długo szedł, ani gdzie się znajduje.
Szedł dopóki nogi nie odmówiły mu posłuszeństwa. Wtedy usiadł
na niewielkim murku zrezygnowany, przybity, zmęczony życiem.
- Przepraszam? - dziewczęcy głos
brzmiał natarczywie. - Przepraszam, nic się panu nie stało?
Ktoś potrząsał jego ramieniem. To
bolało. Zdumiony uniósł głowę i spojrzał w szczere niebieskie
oczy, choć obraz był zniekształcony. - Słucham? - udało mu się
wydać jakiś dźwięk z
wysuszonego gardła.
- Pytałam czy nic się panu nie
stało. Chyba pan przysnął? Nie wygląda pan na zdrowego człowieka.
Nadal patrzył na nią zadziwionym
wzrokiem, próbując złapać ostrość. Dziewczę jednak się nie
poddawało. - Może wezwać karetkę? Jest pan ranny...
Dotknął skroni i zrozumiał problemy
ze wzrokiem. Oko napuchło i było teraz tylko niewielką szczeliną.
Do tego zapewne miał przynajmniej jeden malowniczy siniak.
- Nie, nie trzeba – odparł
- Dziękuję za troskę, to
drobiazg, chirurg zbędny –
uśmiechnął się półgębkiem i jęknął z bólu.
- Chce pan kawy? - wyciągnęła przed
siebie parujący papierowy kubek - To zwykła czarna, ale powinna
postawić pana na nogi.
Zdziwiony do granic możliwości
popatrywał na młodą kobietę ubraną schludnie, choć ubogo. Mogła
być studentką, wyglądała bardzo młodo. Oto
środek nocy, on wygląda jak ostatni opryszek z
posiniaczoną twarzą, a ta
cudowna istota proponuje mu kawę?! - Nie jest pani przypadkiem
aniołem?
Uśmiechnęła się, jasne kosmyki
wymykały się spod czerwonej czapki. - Nie, ale moja mama jest. Ja
tylko czasami pomagam innym.
- Nie boisz się? - spytał po czym
upił łyk kawy. Choć podła, smakowała wybornie.
- Dobrze trafiam, mam taki specjalny
radar. Czyli nic panu nie jest?
- Zależy jak na to patrzeć,
fizycznie nie jest tak źle.
- Nasze życie nie zawsze układa się
tak, jak to zaplanujemy – powiedziała bardzo poważnie patrząc w
jego czarne oczy. - Czasami spotykają nas próby, i tylko od nas
zależy jak z tej nauki skorzystamy.
- Trochę ciężka ta próba – upił
kolejny łyk kawy.
- A wolałby pan żyć w
nieświadomości? Sięgnąć dna?
Zamyślił się. Dziewczyna, choć
niewiele wiedziała o jego doświadczeniach, strzeliła w sedno. -
Nie, to nie byłoby dobre. Masz rację, lepiej że to się stało
teraz.
- No właśnie. I teraz ruch jest po
pana stronie. Wszechświat słucha, ale to pan wybiera. Nigdy nie
jest odwrotnie.
Jej słowa brzmiały bardzo poważnie,
choć drobny wygląd i delikatna uroda temu przeczyły.
- A czy coś powiedział tobie?
- Że to jeszcze nie mój czas... -
uśmiechnęła się blado. – Ale ja nie jestem nieszczęśliwa. Mam
pracę, którą w sumie lubię. Nie zarabiam kokosów, ale też ich
nie potrzebuję. Wystarcza na spokojne życie. A pan?
Zaśmiał się gorzko. - U mnie jest
inaczej. Mam pracę, której nienawidzę. Zarabiam dużo, jednak dla
mojej żony to zbyt mało. Właśnie się dowiedziałem, że tak
naprawdę wcale jej nie znam. Żony. Nie wiem czy to ona się
zmieniła czy ja wcześniej byłem ślepy.
- A pan interesuje się swoim życiem?
Chce pan zmiany?
- Tak, chcę zmiany. Nie wiem tylko
jeszcze jakiej – skończył pić kawę.
Popatrzyła na niego badawczo
przekręcając głowę w bok, poprawiła
długi szary szalik i po chwili
zapytała: - A gdyby miał pan coś zmienić jeszcze dziś, to jaki
byłby pana pierwszy krok?
- Hmmm – zamyślił się. - To nie
jest łatwe pytanie, jedna zmiana powoduje kolejne. - Dziewczyna nie
odzywała się, więc kontynuował wyliczając na palcach. - Pierwszy
krok to odejście z pracy, drugi – w sumie równoległy – rozwód
z żoną. Trzeci to rzucenie picia i palenia. Wtedy mogę pomyśleć
o nowym sposobie zarabiania na życie.
- Widzi pan, nie było to takie trudne
– rozjaśniła się jak słoneczko.
- Myśli to jedno, czyny to drugie.
Ale masz rację, jakoś mi się to wszystko wyklarowało. Bardzo Ci
dziękuję. Jakbyś mi z nieba spadła. - uścisnął jej dłoń. -
Mam na imię Jeremi.
- Andrea.- odparła speszona. –
Proszę spojrzeć, śnieg! - jej głos rozbrzmiewał entuzjazmem. –
Jak byłam mała wyobrażałam sobie, że to małe aniołki. Mnóstwo
aniołów. I mama ...
- Dla mnie dzisiaj ty byłaś Aniołem
– mruknął patrząc na rozmarzoną twarz Andrei. Gdzieś w oddali
zegar wybił 5 rano.
- Na mnie już pora. - wstała – A
pan powinien się przespać i wprowadzić zmiany w życie.
Podniósł się, sięgała mu do
ramion, mała dziewczynka w szarym płaszczu i czerwonych
rękawiczkach. - Może cię odprowadzić?
- Nie ma takiej potrzeby – pokręciła
głową. - Mieszkam tu zaraz za rogiem, poza tym wszyscy mnie znają.
Nic mi nie będzie. Uśmiechnęła się na pożegnanie i zniknęła w
ciemnościach nocy.
Stała z nosem przyklejonym do szyby.
Sklep okazał się zamknięty. Kontemplując wystawę nie zauważyła,
że przestało już tak mocno padać, ani że ktoś obok niej stanął.
- Witaj Andreo – usłyszała męski
głos. Odwróciła głowę, coś w jego twarzy wyglądało znajomo.
- Dzień dobry – odparła sztywno,
nieszczęśliwa, że ktoś zauważył jej słabość.
- Spotkaliśmy się już, w zeszłym
roku, jesienią. Pamiętasz?
- Tak – przyznała niepewnie –
tylko jakoś inaczej pan wyglądał. - przekręciła głowę bacznie
się przyglądając. Wysoki mężczyzna o silnie zarysowanej szczęce
i lekko kręconych orzechowych włosach. Głos znała, włosy też,
tylko twarz nie pasowała.
- Owszem – roześmiał się –
miałem podbite oko!
- Ach, to pan! Już kojarzę,
rozmawialiśmy o potrzebie wprowadzenia zmian. Coś się udało?
- Nawet sporo. O dziwo, wszystko
poszło gładko i bez problemów. Bardzo mi pomogłaś ...
- Mówiłam, że Wszechświat słucha
– przerwała mu, gwałtownym ruchem łapiąc wysuwający się spod
bluzy komiks. - Trzeba tylko chcieć.
- A czego ty chcesz? - zapytał
patrząc na drobną sylwetkę dziewczyny odbijającą się w oknie
wystawowym.
- Ja? - zdziwiona podniosła głowę i
spojrzała w ciemne oczy mężczyzny.
- Tak, chciałbym się jakoś
odwdzięczyć ...
- Proszę mnie nie obrażać! Pomagam
z potrzeby serca, a nie dla korzyści czy lepszego samopoczucia! –
krzyknęła wzburzona.
- Ale nie odrzucisz mojej potrzeby
serca, prawda?
Westchnęła, złapana we własną
pułapkę. - Nie. Nie odrzucę. - spuściła wzrok i zacisnęła
mocniej dłonie na książce.
Myśli Jeremiego śmigały z
prędkością światła. Wiedział, że ma tylko tą jedną szansę,
jeśli coś spierdzieli, nie będzie miał możliwości poprawy.
Spojrzał na komiks, który zaborczo otaczała ramionami,
przypomniał sobie jak zachłannie wpatrywała się w materiały
plastyczne i jak bardzo to później próbowała ukryć. W głowie
zaświtał mu pewien pomysł.
- Lubisz rysować?
- Trochę – odparła speszona. - Ale
nie umiem.
– Chodzi mi o to, czy to sprawia ci
przyjemność. - Kiwnęła głową. - Jednak ktoś kiedyś powiedział
ci, że nie umiesz rysować i tak już zostało? Ponownie kiwnęła
głową, w oczach błysnęły łzy. Dużo ryzykował zadając to
pytanie, jednak postanowił spróbować, parafrazując słowa, które
usłyszał tamtej nocy. - Gdybyś miała zrobić jeden krok, który
pozwoli ci po prostu cieszyć się rysowaniem, to co byś zrobiła?
Patrzyła na niego oczami pełnymi
emocji, od przerażenia, poprzez zdumienie, aż po nieśmiałą
radość. - Kupiłabym kredki. I ołówki. – szepnęła - I papier.
Tylko ..
- Nie kończ. Proszę. Gdybym z
potrzeby serca chciał ci dać te kredki, ołówki i papier,
przyjęłabyś je? - serce mu dudniło z emocji, a dziewczyna z
pochyloną głową milczała. Po chwili spojrzała na niego
błękitnymi jak niebo oczami, z których spływały łzy.
- Tak - szepnęła cicho jak wiatr.
- To wejdźmy do środka, wybierzesz
coś sobie. Wiem, że jest zamknięte. Mam klucze, to mój sklep.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz