piątek, 28 stycznia 2011

AZ_Rozdział Pierwszy


*
Miał to być pierwszy z najpiękniejszych i najbardziej wyczekiwanych dni w karierze każdego pracownika: długi urlop i awans na upatrzoną wcześniej pozycję. Miał, ale niestety nie był. W marzeniach byłem już wyciągnięty na leżaczku, leniwie sącząc drinka z palemką, delektując się ciekawą książką, którą wreszcie miałem czas przeczytać... Krótkie zdanie sekretarki: „Szef cię wzywa” sprowadziło mnie z impetem na ziemię. Zdarzało się to niezmiernie rzadko, aby szef zapraszał na spotkanie w swoim gabinecie, więc nic dziwnego, że czułem się zaniepokojony. A wszystko przez jedną nieznośną dziewczynę! Pozwolę sobie jednak zacząć od spotkania z moim przełożonym, zarysowując jednocześnie obraz sytuacji.

- Pan mnie wyzwał? – rozejrzałem się dyskretnie po pokoju mojego szefa. Jak wszystkie gabinety urządzony był z prostotą, w odcieniach ciepłych beżów. Ściany w kolorze bitej śmietany (tak przynajmniej nazywała ten kolor nasza Specjalistka od Wnętrz) odcinały się od marmurowej podłogi w odcieniu czekoladowym. Na środku leżał jasny, puchaty dywan, nadający szlachetności gabinetowi. W pokoju nie było osób postronnych, co oznaczało standardowe spotkanie podczas prowadzonej sprawy. Tyle że ja żadnej akurat nie prowadziłem.
- Tak, wejdź proszę – odkaszlnął i spojrzał na mnie z troską. Zaniepokoiłem się. Wszedłem do środka i spojrzałem na proste, drewniane biurko zajmujące większość pokoju. Znajdowało się na nim niewiele przedmiotów – klepsydra, kałamarz z gęsim piórem, kilka bardziej nowoczesnych przyborów do pisania oraz całkiem spora sterta akt.
 – Wiem, że właśnie zaczynasz zasłużony urlop… - tłumaczył przełożony, szybkim ruchem ręki odpędzając sekretarkę, która zajrzała do środka. – Jest ci on niewątpliwie należny, podobnie jak i awans, lecz zaistniały pewne okoliczności, które wymagają ręki specjalisty w tej konkretniej dziedzinie.

Nie bardzo mi się to podobało: ton głosu wskazywał na to, iż nie ma cienia szansy na wymiganie się od sprawy, a wzmianka o awansie dyskretnie sugerowała ważność zadania. Wiedząc, że wszelkie protesty są z góry skazane na niepowodzenie, postanowiłem nie tracić czasu. Poza tym mój przełożony nigdy nie nadużywał swojego autorytetu i byłem przekonany, że nie chciałby tego robić teraz.

Spojrzałem tylko zbolałym wzrokiem w górę, na znak jak bardzo jest mi to nie na rękę i zapytałem lekko załamany:
- No dobrze, więc w czym problem?
Po zazwyczaj surowej twarzy mojego szefa przemknął lekki uśmiech, a w oczach błysnęło ożywienie, jak przy każdym większym wyzwaniu. Mówił szybko i energicznie: - Jest pewna dziewczyna, powinieneś ją znać. Do niedawna wszystko wydawało się być w porządku, przynajmniej według raportów Damiela, lecz ostatnio wyszły na jaw jego krętactwa i zdecydowaliśmy się na zmianę Opiekuna. Jednak było już za późno: nasze wysiłki szły na marne, a kolejni pracownicy z wyższymi stopniami wtajemniczenia, nie dawali sobie rady. Sprawa jest delikatna, wymaga ręki fachowca – najkrócej to ujmując: ciebie.
- Ale gdzie tkwi problem? – kręciłem głową z niedowierzaniem, z reguły pierwsze kilka zdań opisywało idealnie zaistniałą sytuację. Tutaj jednak chyba był kłopot.
- Cóż, ona ma chyba lekką depresję...
Uniosłem brwi w górę, zdumiony takim posunięciem – tego typu zadania zazwyczaj otrzymywały ekipy specjalne.
- No dobrze, może to słowo nie specjalnie pasuje... – Mój przełożony rozpoczął nerwową przechadzkę po gabinecie, postanowiłem więc usiąść wygodnie, w oczekiwaniu na najwyraźniej interesujące informacje. – Załamanie nerwowe? Totalny brak chęci do życia? Kompletna izolacja, marazm i życzenia wszystkiego najgorszego dla całej ludzkości? To chyba odpowiednie słowa. Najgorsze jest w tym to, iż o wszystko oskarża nas! – zakończył, wbijając we mnie wzrok pełen zdumienia i przerażenia jednocześnie.
Kawa, którą spokojnie popijałem bujając się w fotelu, nagle stanęła mi w gardle z przerażenia, wywołując atak nagłego kaszlu. – Jak to NAS?!?!?! Skąd ona o nas w ogóle wie?!?!
- Mówiłem przecież, że to sprawa specjalnie dla ciebie, no i fakt że ją znasz... – Eleganckie pióro, które dotychczas spokojnie spoczywało na biuru rozpoczęło slalom pomiędzy palcami szefa, przechodząc następnie w salta i obroty.
Zastanowiłem się przez chwilę: rzeczywiście jakieś piętnaście lat temu miałem do czynienia z „widzącą”, ale wtedy było to małe dziecko... Fakt: dzieci rosną. Chyba mi to jakoś umknęło. Wizja palemek i odpoczynku rozwiała się jak mgła, w obliczu nowego wyzwania. Na moje nieszczęście takie sprawy zawsze budziły we mnie odruch natychmiastowego działania: – To co o niej wiemy? Jakieś przyczyny? Diagnoza? Co się stało? Mamy jakieś dane?
- Wiedziałem, że przyjmiesz tą robotę i nie zostawisz nas w opałach – szef wyciągnął w moją stronę zauważone wcześniej akta, zawierające pliki dokumentów starannie poskładanych w teczkach. – Tu są wszystkie informacje o dziewczynie, ma na imię Hanna, jej otoczeniu oraz raporty poprzednich Opiekunów. Tych od Damiela nie bierz bardzo pod uwagę – dodał lekko zawstydzony - nie wiemy jak bardzo je ubarwiał. Można na tobie polegać: dziękuję Gabrielu, naprawdę to doceniam – słowa poparte zostały przyjacielskim ściśnięciem ramienia i delikatnym nakierowaniem w stronę drzwi.
- A co z moim urlopem? – przypomniałem sobie radosne wizje z przed kilkunastu minut.
- Cóż... Po zakończonej akcji możemy wrócić do tego tematu – mówiąc starał się nie patrzeć w moją twarz. – Nie masz wyznaczonego terminu zakończenia, dostosujemy się do ciebie. No to idź już do pracy – poklepał mnie po plecach wypychając ze swojego gabinetu.
Co mi pozostało? Smętnie pokiwałem głową i powlokłem się do mojego biurka, niosą stosy dokumentów i żegnając się na jakiś czas z palmami, leżakami i słodkim nic nie robieniem. Jednak po krótkiej chwili doszedłem do wniosku, że po pierwsze „nic nie robienie” nie leży w mojej naturze, więc prawdopodobnie po kilku godzinach umierałbym z nudów, a po drugie powierzenie odpowiedzialnego zadania łączyło się z pewnym uznaniem moich umiejętności. To był dla mnie pozytywny bodziec.
Postanowiłem przestudiować dokumentację zanim młodsi koledzy przyjdą udzielać informacji o swojej podopiecznej. Mógłbym się nie połapać w sprawie, a nie o to chodzi.

I tak to właśnie wyglądało, zanim po uszy wpakowałem się w tą historię. Coś Cię dziwi? Ach no tak, nie wspomniałem nic o moim zawodzie, już to naprawiam. Nazywam się Gabriel Ryszard Zygfryd Henryk III, Anioł Stróż z poziomu V dla specjalnie wtajemniczonych. Teraz już chyba wszystko jasne, nie? Pewnie nie do końca.
Już widzę jak się uśmiechasz pod nosem Czytelniku, wyobrażając sobie mnie w powłóczystej szacie, z aureolą i skrzydełkami po bokach. Owszem: od święta czy na specjalną okazję, czemu nie? Wyjmujemy szatki, uwalniamy skrzydła, które na co dzień, dla wygody doprowadzone są do minimalnych wymiarów, niektórzy wyjmują nawet miecze czy inne akcesoria. Ale na co dzień, jest to strój naprawdę niewygodny. Biorąc przykład z Was, ludzi śmiertelnych, do pracy (tak właśnie – pracy) chodzimy w spodniach i koszulach (to wersja oficjalna) lub w podkoszulkach (to już bardziej luzacka wersja). Ach tak, aureoli też nie nosimy na co dzień. W rozróżnianiu stopni pomaga nam kolorystyczny kod ubrań. Początkujący mają przyporządkowany kolor szary, poziom niższy, czyli praktykanci używają koloru niebieskiego, a im dłuższy staż, tym kolor jaśniejszy. Osoby na stanowiskach już dość poważnych noszą ubrania w kolorze kremowej bieli. Tutaj zróżnicowanie w hierarchii oznakowane jest patkami w odcieniach niebieskiego, oczywiście im wyższy tym jaśniejszy. Natomiast w czystej bieli chodzą osoby postawione najwyżej w całej naszej społeczności. Tak zwane „szychy”.
Zastanawiasz się teraz zapewne, czy między nami są kobiety. Zwłaszcza zdecydowane feministki są zapewne zainteresowane tym faktem. To oczywiste, że płeć piękna także zasila nasze szeregi! Zasada była taka, że śmiertelnik płci męskiej za Opiekuna ma Anioła – kobietę i odwrotnie. Jednak po reformie, kiedy podzielono nas na dystrykty, a następnie na dywizje, oraz utworzono specjalne zespoły do spraw osób zagubionych, z trudnościami z przystosowaniem do życia w społeczeństwie czy pogrążonych w depresji, większość Aniołów płci żeńskiej właśnie tam się przeniosła. No i jeszcze do zespołu dziecięcego oczywiście. W moim dystrykcie, z tego co mi wiadomo, nie było raczej żadnych kobiet – obrały sobie inne zadania, choć to zawsze mogło ulec zmianie. Teraz już chyba wszystko wyjaśniłem? Nie?
 No cóż, chyba nawet Anioł na etacie ma prawo opublikować krótkie historie ze swojego żywota. Przy dość znacznej pomocy innych osób, czasami także postronnych. A że jest to nieco inne spojrzenie na rzeczywistość? Trudno.

Akta były grube: Damiel, jaki był taki był, ale zawsze starał się być dokładny. Rozłożyłem jedną z teczek i zabrałem się za czytanie. O dziewczynie wiedziałem tyle, że była „widząca” czyli potrafiła zobaczyć swojego Anioła Stróża, co zdolniejsze osoby widziały także Opiekunów innych ludzi. Z czasem jednak zatracały te zdolność, zwłaszcza gdy świat materialny coraz bardziej wciągał je do swego zaklętego koła. Tu jednak był wyjątek i należało mu się przyjrzeć. Rozpocząłem od teczki o tytule <Kamienica>.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz