poniedziałek, 21 lutego 2011

AZ_Rozdział Drugi


**
„Pomimo tego, że dom mieścił się w samym centrum miasta, przy jednej z jego głównych ulic, nie prezentował się wspaniale. Właściwie cała uliczka Przyciasna wyglądała na przykurzoną, jakby Ojciec Czas zapomniał o tym miejscu przed wielu, wielu laty. Jedynie pierwszy z budynków, stojący frontem do Głównej Ulicy był olśniewający i całkowicie nie pasował do otoczenia. Jednakże, jako siedziba jednego z bardziej znanych banków, musiał robić dobre wrażenie na przechodniach i klientach.

Przeszedłszy kilka kroków dalej uliczką Przyciasną można było ujrzeć inny świat: niskie kamienice czynszowe stały jedna przy drugiej, jak za dawnych lat, i tylko widoczne na nich zniszczenia świadczyły o upływającym czasie. Tynk był odrapany, gdzieniegdzie przeświecały gołe cegły, drzwi skrzypiały i nie trzymały się najlepiej zawiasów, jakby chciały się wyrwać na wycieczkę. Okna, często brudne i naprawiane ręką amatora wychylały się na zewnątrz, w niemym wołaniu o pomoc, straszyły dyktami wstawionymi zamiast szyb lub urywającymi się okiennicami.
Nasza kamienica znajdowała się po prawej stronie za eleganckim budynkiem, jako trzecia w kolejności, patrząc od Głównej Ulicy. Okolica nie cieszyła się dobrą sławą, zatem i dom nie wyglądał najlepiej. Dozorczyni przychodziła raz na kwartał, zmuszana niemalże siłą przez administrację, i nigdy sama; zawsze przyciągała jakiegoś opryszka ze sobą. „Na obronę” – jak mówiła.
Dom miał dwa piętra plus parter, na każdym dwa mieszkania – przynajmniej tak się zdawało na pierwszy rzut oka. Jednak po kilku godzinach obserwacji można było zauważyć większą ilość rodzin, niż wskazywała na to ilość mieszkań. Wynikało to z faktu podziału części z nich na dwa osobne lokale, gdzie kuchnia i łazienka były wspólne, a rodziny miały do własnej dyspozycji po jednym pokoju. Ta spuścizna z lat powojennych, gdy kwatery były przydzielane na co najmniej dziwnych zasadach, niektórym dość mocno ciążyła, niektórzy zdołali się przyzwyczaić. Nie był to jednak standard w tej okolicy.

Jeśli ktoś zdecydowałby się przejść przez frontowy budynek, lub też minąć starą, walącą się już bramę, wszedłby na Podwórze – centrum życia mieszkańców. Świadczyły o tym dwie stare, wyliniałe kanapy stojące pod oknami oficyny, gdzie przeżywały swoją drugą młodość. Obok zaś stał utykający stolik, podreperowany tak, aby szklanki z herbatą się z niego nie zsuwały. Z oficyny, czyli budynków stojących w drugiej linii utrzymał się tylko parter, lecz i on groził zawaleniem. Pozostawione kikuty ścian zostały już prawie rozebrane przez lokatorów, którzy używali ich jako środka do bieżących napraw w swoich własnych mieszkaniach. Za obszarem ruin znajdowało się niewielkie wzniesienie – wysokie na tyle, aby oddzielić od siebie dwa różne światy. Na wzgórku bowiem wybudowano prestiżowe osiedle, zaopatrzone we wszelkie luksusy, ogrodzone parkanem oraz drzewami i krzewami, aby nie było widać Podwórza. Jednakże uparta osóbka mogła ominąć drzewa, wyjąć kilka prętów z ogrodzenia i zjechać po trawie na Podwórze. To wszystko pod warunkiem, że ten ktoś tego naprawdę chciał. A niewielu było takich”.

Wziąłem do ręki następną teczkę – nie zraził mnie sposób pisania raportu; sam często wolę wersje literackie od tych rzeczowych i bardzo rozsądnych. Najwyraźniej Damiel miał podobne podejście do tematu. Zamyśliłem się – Damiela znałem od kilkudziesięciu lat, i zawsze był niego samotnik. W dodatku o dość niekonwencjonalnym podejściu do obowiązków i rzeczywistości. Standardowo raporty były pisane dość oficjalnym językiem, bezosobowo, nie wdając się w szczegóły takie jak opis otoczenia. Jakiś bardziej nadgorliwy Praktykant stworzył nawet formularze do raportów, lecz nam udawało się ich unikać.
Damiel jednak ostatnio wplątał się w większą aferę, nie znałem wszystkich szczegółów. Pewne było, że został odsunięty od wszystkich prowadzonych spraw, jego raporty były dokładnie sprawdzane, zaś podopieczni przekazani w ręce bardziej kompetentnych Aniołów, w zależności od potrzeb tych ludzi. Z informacji usłyszanych ukradkiem wywnioskowałem, że cała sprawa była dość ponura i miała powiązania z „dołem”. Wróciłem do czytania akt.

<Lokatorzy>
„Na parterze mieszkały dwie rodziny i jeden stary kawaler. Rodziny były zwykłe, ubogie – mąż, żona i dwójka dzieci. Dzieci były średnio w wieku 5 – 7 lat, lecz nic nie wskazywało na to, aby wybierały się do szkoły. Może były jeszcze za młode?
Kawaler to mężczyzna grubo po pięćdziesiątce, nazywany przez wszystkich Heniem. Nie był do końca zrównoważony psychicznie – przez jakiś czas przebywał w specjalistycznym ośrodku, jednak (w ramach cięć budżetowych) stwierdzono, że nie jest niebezpieczny dla otoczenia i może swobodnie przebywać pośród ludzi. Niestety nie wzięto pod uwagę napadów szału lub złego samopoczucia, które to skutecznie utrudniały życie mieszkańcom kamienicy. Potrafił na przykład w środku nocy włączać muzykę na cały regulator, ponieważ czuł się samotny. Nieszczęśnikowi, który zdecydował się kiedyś na radykalny krok i wezwał policję, wybił szyby w oknach, a następnie przez kilka godzin ścigał z siekierą, czego efektem były trzy stracone zęby, w tym jeden u Henia. Nie wiem co się dzieje z jego Opiekunem, który rzadko kiedy interweniuje. Sugerowałbym kontrolę działania Opiekuna.

Na pierwszym piętrze mieszkał starszy pan o imieniu Zygmunt. Na starość trochę przygłuchł, nieco seplenił i miewał ataki sklerozy, jednak nadal wyglądał dystyngowanie. Co niedziela zakładał elegancki frak, do tego melonik i laseczka. Tak przygotowany szedł do kościoła na mszę – zawsze na dwunastą w południe. Było coś intrygującego w tym staruszku, zwłaszcza że nikt nie znał jego przeszłości, choć mieszkał w tej kamienicy ponad trzydzieści lat. Jego sąsiadką jest młoda dziewczyna – Hanna – pracująca jako sekretarka, czasami także opiekunka do dzieci. Jest to osoba raczej skryta, tak zwana „szara myszka”.

Na trzecim piętrze, podobnie jak na parterze, jedno mieszkanie należało do dwóch różnych rodzin, z ta różnicą, że na parterze ludzie mieszkali tak od wielu lat, gdyż taka własność była zapisana w spółdzielni, natomiast młode małżeństwo z trzeciego piętra zdecydowało się na wynajem jednego pokoju, aby podreperować skromny budżet. Państwo Ziółkowscy nie zarabiali wiele – obydwoje nauczyciele, ona na urlopie wychowawczym opiekowała się małą Lolą. Dziewczynka nie miała jeszcze roku, a rosła jak na drożdżach. Pokoik wynajmowali młodemu studentowi – wysokiemu szczupłemu młodzieńcowi, którego treść życia wypełniały książki. Zajmowały one zdecydowaną większość jego skromnego pokoju, przy czym podręczniki stanowiły niewielki z nich ułamek. Wszystko było dokładnie skatalogowane i w miarę możliwości uporządkowane. Jan, bo tak miał na imię, studiuje polonistykę, jest chyba na czwartym roku. Czyta dużo, w bibliotece pojawia się praktycznie co drugi dzień, chyba że uda mu się coś przeczytać szybciej – wtedy pojawia się już następnego dnia. Oprócz kryminałów, literatury fantasy oraz książek historycznych wraz z kanonem obowiązujących lektur, chłopak od czasu do czasu czytał romanse. Nie zwykłe bohomazy – mało realne opowiastki do poduszki dla sfrustrowanych gospodyń domowych, lecz klasykę lub komedię, często opierające się na źródłach historycznych, z porządnym warsztatem pisarskim; jednak nikomu nigdy nie zdradził tej małej tajemnicy.
Naprzeciwko mieszkała starsza pani, która praktycznie nigdy nie wychodziła z domu. Zakupy i opłaty należały do obowiązków Jana, który chętnie się ich podjął – w jego sytuacji każdy pieniądz był ważny, większość bowiem szła na uzupełnianie kolekcji. Dodatkowo oprócz pieniędzy dostawał kanapki na wykłady czy nawet obiad do odgrzania w swoim pokoju.

Ogólnie rodziny te żyły w jako takiej symbiozie i spokoju, zakłócanej od czasu do czasu przez złośliwego Henia.
Budynek pod stałą pieczą Zygfryda z IV poziomu, raporty i przeglądy w załączniku, sporządzane na ostatni dzień każdego miesiąca.”

Postanowiłem sięgnąć do tych raportów, aby dokładniej zapoznać się z sylwetką mojej nowej podopiecznej, pomyślałem że zabierze mi to trochę czasu...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz