***
Na zewnątrz było zimno i ciemno – typowy listopadowy
wieczór, kiedy twoją jedną myślą jest zaszycie się w ciepłym łóżeczku, z gorącą
czekoladą w jednej dłoni i ciekawą książką w drugiej. Marzenia jednak pozostają
w sferze marzeń, choć przynajmniej w tramwaju było trochę cieplej niż na
zewnątrz. Szkoda tylko, że nie każdy kierowca komunikacji miejskiej zauważał,
że ujemne temperatury utrzymują się już od dwóch tygodni. Zazwyczaj zapominali
oni włączać ogrzewanie, pomijając swoje kabiny oczywiście… Hania siedziała
wtulona w siebie, jej szary płaszcz pamiętał wiele zim, lecz nigdy nie był tak
ciepły, żeby ją ogrzać. Z upływem lat jego właściwości tylko się pogarszały.
Naciągnęła mocniej kaptur, a dłonie w czarnych przetartych rękawiczkach
schowała do przydługich rękawów. Była zmęczona, tak bardzo zmęczona życiem.
W tramwaju powoli robiło się tłoczno, niewątpliwy znak, że
zakończył się kolejny dzień pracy. Dziewczyna wpatrywała się tępo w okno, a jej
myśli nie były zbyt różowe.
- Jaki jest sens życia? – westchnęła pogrążając się w
rozmyślaniach. – Wszyscy wszystkich wykorzystują, nikt nie zwraca uwagi na
innych, każdy stara się wyciągnąć z tego wielkiego tortu jakim jest nasze życie
przynajmniej kawałek dla siebie. A gdy jesteś nikim, skazanym na szarą
egzystencję pionkiem w grze, to po co w ogóle się starać, po co żyć? Za szybą
migały kolorowe światła neonów i reklam, niemo drwiąc z jej szarego życia.
Z tych poważnych rozmyślań wyrwała ją czyjaś brutalna
ręka, zaciskająca się na jej ramieniu z siłą imadła.
- Może byś ustąpiła starszym od siebie? Jesteś młoda,
stanie dobrze ci zrobi!
Hania spojrzała półprzytomnie na starszego pana, który
wymachując laską inwalidzką, starał się znaleźć sobie miejsce do siedzenia.
Pech chciał, że trafiło na nią. Przez moment gdzieś tam w podświadomości
błysnęła iskierka buntu, widziała dwóch chłopców, którzy zwolnili miejsca przy
samym wejściu, znacznie wygodniejsze dla starszej osoby, lecz lata życia w
posłuszeństwie wobec starszych osób odniosły swój skutek. Dziewczyna wstała i
bez słowa ustąpiła miejsca wrzeszczącemu mężczyźnie. Spojrzała tylko przez
chwilę w jego oczy i dostrzegła tam ten sam błysk, który towarzyszył jej przez
kilkanaście lat życia. Zmarnowanego życia. Ale dzisiaj wszystko miało się
zmienić, ten dzień, najważniejszy w roku, miał być ostatnim takim dniem w jej
smutnej, bezbarwnej rzeczywistości. Podjęła decyzję.
Tramwaj wreszcie dotoczył się na ostatni dla Hani
przystanek, jeszcze kilkanaście kroków i będzie w domu. Jednak ta myśl nie
napawała jej zachwytem, budziła raczej niechęć i znużenie. Szybkimi krokami przeszła
uliczką i po dłuższej chwili weszła do kamienicy, odruchowo spojrzała do
skrzynki pocztowej, choć nigdy w życiu nie dostała żadnego listu, a rachunki
płacone były za pośrednictwem jakiegoś biura. Tymczasem w skrzynce leżał list:
piękna ozdobna koperta, z wykaligrafowanym jej imieniem i nazwiskiem. Wyjęła go
delikatnie – papier był gruby i mięsisty, o ciekawej fakturze. – Musiał być
drogi, taki papier – pomyślała. Od razu pojawiła się druga myśl: Szef by tego
nie pochwalił. Uznałby to za rozrzutność i niepotrzebny wydatek. Hania spojrzała
na nadawcę – „Kancelaria Prawna Adwokat Józef Hildeborg” – nic jej to nie
mówiło, zresztą nie zamierzała się tym przejmować. To tylko piękna koperta, a
ona miała przed sobą konkretny cel i tylko to ją aktualnie interesowało.
Szybkim krokiem przemierzyła brudny korytarz, kilka stopni na schodach i już
była przy drzwiach do swojego mieszkania.
Obserwowałem te
wydarzenia czując narastający niepokój. Nie bardzo mi się to wszystko podobało
– wiedziałem, że coś jest absolutnie nie tak, lecz nie bardzo wiedziałem gdzie
tkwi przyczyna. Choć przyczyny były mi znane – z taką przeszłością też raczej
nie byłbym najszczęśliwszym człowiekiem – chciałem jednak znać przyszłe działania,
a ta dziewczyna w bardzo umiejętny sposób je ukrywała. Nie zainteresowała jej
nawet koperta od nieznanego nadawcy! Moim zdaniem kobiety to dociekliwe istoty,
pragnące poznać wszystko co nieznane i rozłożyć to na czynniki pierwsze (czyli
Skąd? Gdzie? Komu? Dlaczego? i cała masa innych dziwnych pytań...),
wywnioskowałem zatem, że moja podopieczna reprezentuje inny typ. Pytanie
brzmiało jaki? Miałem dziwne przeczucie niepewnej przyszłości i dodatkowych
komplikacji w związku z tą sprawą, postanowiłem jednak odłożyć moje obawy i
skupić się na tu i teraz. Bo w gruncie rzeczy do czego jest zdolna tak młoda
dziewczyna...
Hanka przekręciła
klucz w drzwiach, zamek głośno szczęknął i drzwi się otworzyły. Weszła do
wąskiego przedpokoju, znalazła na ścianie włącznik i zapaliła żarówkę wiszącą
pod sufitem. Z mroku wyłoniła się niska komódka, stojąca po przekątnej od
wejścia, w której trzymała buty i wiszące nad nią matowe lustro z zaśniedziałą
ramą. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi dociskając je starannie do framugi,
dopiero wtedy przekręciła zamek z kolejnym szczęknięciem i założyła łańcuch.
Zaraz obok drzwi były haczyki na ubrania.
Kamienica nie
miała centralnego ogrzewania, na korytarzu panowała temperatura zbliżona do
zewnętrznej, jedyna różnica polegała na sile wiatru, tu było nieco spokojniej,
choć zimne podmuchy przeciskały się pomiędzy szczelinami pod drzwiami i w
oknach pozostałych pomieszczeń. List odłożyła na komodę, zdjęła płaszcz oraz
buty i poszła do swojego pokoju włączyć ogrzewanie – prosty piecyk na prąd. Założyła
też długi wełniany kardigan oraz ciepłe góralskie bambosze z wełnianą
wyściółką. Dalsze kroki skierowała do kuchni – odkręciła gaz i zapaliła palniki
zapałką (zapalarka w kuchence już dawno się zepsuła), aby ciepło szybciej
rozeszło się po wyziębionym pomieszczeniu. Podeszła do lodówki, jednego z
nowszych sprzętów w kuchni i wyjęła karton mleka, które najszybciej rozgrzewało
zziębnięte ciało. Wlała je do wyszczerbionego rondelka, postawiła na gazie i
zapatrzyła się w okno. W pomieszczeniu widać było wyraźnie brak troski
właścicielki. Owszem, było czysto, stały także wszystkie niezbędne sprzęty,
lecz nie czuło się żadnej atmosfery. Tak jakby nikt tu nie mieszkał. Wnętrze
dawno nie było malowane, a z jednej ze ścian odpadał tynk.
Gdy mleko już
się nagrzało nalała go sobie do szklanki i spokojnie wysączyła gorący napój,
potem usiadła na krześle i zapatrzyła się przed siebie – znowu dopadła ją
melancholia i brak chęci do życia. Westchnęła wbijając wzrok w stary zniszczony
parkiet, przykryty przy zlewie linoleum.
Zza rogu
kuchenki wyszedł pająk i uważnie rozejrzał się wokół. Ponieważ dziewczyna nawet
nie drgnęła postanowił wychylić się z bezpiecznego schronienia, jakim była
dziura w drewnianej klepce. Nie niepokojony przez nikogo doszedł do połowy
kuchni, gdy go dostrzegła. Zamarł w bezruchu, zastanawiając się czy dotrze do okna.
Hania uśmiechnęła się gorzko do siebie – jakże przypominało to jej własne
zachowanie! Dreptanie przez życie nie zwracając na siebie uwagi. Cichutko,
skromnie stać z boku tak, aby wartki prąd rzeki życia nawet nie musnął jej
stóp.
Kiedyś, dawno
temu było zupełnie inaczej. Treść jej życia wypełniała radość i zabawa,
czerpała z niego pełnymi garściami, aż do zachłyśnięcia się. Taniec – on był
wszystkim, był zawsze najważniejszy. Potrafiła zatracić się w nim, powtarzać
schematy i układy aż do bólu. Najważniejszy był wynik i perfekcyjnie wykonanie
całości przed widownią. Zamknęła oczy, a lekkie westchnienie, wyrażające
tęsknotę wymknęło się na zewnątrz. Pająk drgnął i szybko pobiegł do okna. Na
zewnątrz czyhały kolejne niebezpieczeństwa, jednak najtrudniejszy etap został
pokonany – wydostał się z domu.
Pomieszczenie
się ogrzało, mleko także zadziałało. Hania wstała, wyłączyła palniki i wyszła
do przedpokoju. Zawahała się przechodząc obok drzwi od pokoju, do którego nie
wchodziła od dawna, do pokoju, w którym pogrzebała swoje wspomnienia i marzenia
z poprzedniego życia. Nacisnęła klamkę, drzwi ustąpiły ze skrzypieniem, a ona
weszła dalej.
Stojąc na
środku dziewczyna kręciła z niedowierzaniem głową zastanawiając się co ona
właściwie tu robi. Czuła duszący zapach stęchlizny, który unosił się nad
meblami pokrytymi grubą warstwą kurzu. Nie zostało ich wiele: wielka
trzydrzwiowa szafa sięgająca prawie pod sufit, rzeźbiony sekretarzyk
pamiętający czasy świetności jej rodziny oraz wyliniały fotel z lat
pięćdziesiątych. Sekretarzyk zostawiła sobie na pamiątkę, dostała go w spadku
po prababce, fotel został z przyczyn przyziemnych, po prostu nadawał się
jeszcze do użytku, a z braku innych sprzętów do siedzenia ten był doskonały.
Szafa natomiast … Trudno powiedzieć, że była ładna, prosta i praktyczna,
wykonana z litego dębu, tak ciężka, że sama nie mogła jej przesunąć nawet o
centymetr. Otuliła się mocniej swetrem; było tak zimno, że z jej ust unosiły
się obłoczki pary. Znów przed oczami pojawiły się wspomnienia z dzieciństwa,
rodzice uśmiechnięci, radośni, kochający … - Skąd znowu te obrazy w mojej
głowie? – szepnęła. – Przecież zamknęłam je na zawsze w głębi serca tak, aby
nie raniły mnie jeszcze bardziej. Powodowana jakimś wewnętrznym impulsem
sięgnęła na najwyższą półkę starej szafy, pamiętającej czasy jej prababki, tam
gdzie stało zakurzone pudełko z pamiątkami. Nie ruszała go od ponad piętnastu
lat, od dnia kiedy wszystko w co wierzyła legło w gruzach, a w jej życiu zaszły
dramatyczne zmiany.
Karton
postawiła na środku swojego pokoju, nie dbając o brud i kurz, grunt, ze było
ciepło.
Stojący obok
fotel obrotowy dosunęła do biurka, aby nie przeszkadzał, wreszcie mogła spokojnie
przejrzeć swoje skarby. Podniosła pokrywę i kichnęła kilka razy od zalegającego
na niej kurzu. Brud opadł na bordową wytartą wykładzinę, lecz to się teraz nie
liczyło. Spojrzała do pudła i wspomnienia zaatakowały ją z nową siłą;
mocniejsze i wyraźniejsze niż kiedykolwiek. Pośród mniej znaczących drobiazgów
leżały dyplomy i nagrody wygrane w konkursach tanecznych: w tańcu klasycznym,
nowoczesnym, jeden nawet wygrany za występ z zespołem folklorystycznym. Między
nimi leżał stary, na wpół wyliniały kotek – przytulanka. Bez jednego ucha, z wyprutym
okiem, nadal grający tą samą melodyjkę, co w dniu jej siódmych urodzin, gdy
dostała go od rodziców.
W jej oczach
zalśniły łzy. Po raz pierwszy od wielu lat żałowała, że jej życie nie potoczyło
się inaczej… Drążącą ręką sięgnęła po fotografie, tematycznie poukładane w
pudełeczkach. Praktycznie na każdym zdjęciu była mama lub tata, częściej razem
niż osobno. Roześmiane, piękne twarze patrzyły tak, jakby nigdy nic się nie
zmieniło.
- Jednak czas
płynie dalej, nie zatrzymamy go w krótkich chwilach szczęścia, zapisanych na
zawsze na kolorowych kartkach papieru – pomyślała, a łzy potoczyły się po
policzkach, nieświadome niczego. Wzięła do ręki starą maskotkę i przytuliła do
twarzy. Płakała bezgłośnie za utraconym szczęściem, za zmarnowanym życiem i
brakiem widoków na jakąkolwiek przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz