czwartek, 6 października 2011

AZ Rozdział Trzeci


***
Na zewnątrz było zimno i ciemno – typowy listopadowy wieczór, kiedy twoją jedną myślą jest zaszycie się w ciepłym łóżeczku, z gorącą czekoladą w jednej dłoni i ciekawą książką w drugiej. Marzenia jednak pozostają w sferze marzeń, choć przynajmniej w tramwaju było trochę cieplej niż na zewnątrz. Szkoda tylko, że nie każdy kierowca komunikacji miejskiej zauważał, że ujemne temperatury utrzymują się już od dwóch tygodni. Zazwyczaj zapominali oni włączać ogrzewanie, pomijając swoje kabiny oczywiście… Hania siedziała wtulona w siebie, jej szary płaszcz pamiętał wiele zim, lecz nigdy nie był tak ciepły, żeby ją ogrzać. Z upływem lat jego właściwości tylko się pogarszały. Naciągnęła mocniej kaptur, a dłonie w czarnych przetartych rękawiczkach schowała do przydługich rękawów. Była zmęczona, tak bardzo zmęczona życiem.
W tramwaju powoli robiło się tłoczno, niewątpliwy znak, że zakończył się kolejny dzień pracy. Dziewczyna wpatrywała się tępo w okno, a jej myśli nie były zbyt różowe.
- Jaki jest sens życia? – westchnęła pogrążając się w rozmyślaniach. – Wszyscy wszystkich wykorzystują, nikt nie zwraca uwagi na innych, każdy stara się wyciągnąć z tego wielkiego tortu jakim jest nasze życie przynajmniej kawałek dla siebie. A gdy jesteś nikim, skazanym na szarą egzystencję pionkiem w grze, to po co w ogóle się starać, po co żyć? Za szybą migały kolorowe światła neonów i reklam, niemo drwiąc z jej szarego życia.

Z tych poważnych rozmyślań wyrwała ją czyjaś brutalna ręka, zaciskająca się na jej ramieniu z siłą imadła.
- Może byś ustąpiła starszym od siebie? Jesteś młoda, stanie dobrze ci zrobi!
Hania spojrzała półprzytomnie na starszego pana, który wymachując laską inwalidzką, starał się znaleźć sobie miejsce do siedzenia. Pech chciał, że trafiło na nią. Przez moment gdzieś tam w podświadomości błysnęła iskierka buntu, widziała dwóch chłopców, którzy zwolnili miejsca przy samym wejściu, znacznie wygodniejsze dla starszej osoby, lecz lata życia w posłuszeństwie wobec starszych osób odniosły swój skutek. Dziewczyna wstała i bez słowa ustąpiła miejsca wrzeszczącemu mężczyźnie. Spojrzała tylko przez chwilę w jego oczy i dostrzegła tam ten sam błysk, który towarzyszył jej przez kilkanaście lat życia. Zmarnowanego życia. Ale dzisiaj wszystko miało się zmienić, ten dzień, najważniejszy w roku, miał być ostatnim takim dniem w jej smutnej, bezbarwnej rzeczywistości. Podjęła decyzję.

Tramwaj wreszcie dotoczył się na ostatni dla Hani przystanek, jeszcze kilkanaście kroków i będzie w domu. Jednak ta myśl nie napawała jej zachwytem, budziła raczej niechęć i znużenie. Szybkimi krokami przeszła uliczką i po dłuższej chwili weszła do kamienicy, odruchowo spojrzała do skrzynki pocztowej, choć nigdy w życiu nie dostała żadnego listu, a rachunki płacone były za pośrednictwem jakiegoś biura. Tymczasem w skrzynce leżał list: piękna ozdobna koperta, z wykaligrafowanym jej imieniem i nazwiskiem. Wyjęła go delikatnie – papier był gruby i mięsisty, o ciekawej fakturze. – Musiał być drogi, taki papier – pomyślała. Od razu pojawiła się druga myśl: Szef by tego nie pochwalił. Uznałby to za rozrzutność i niepotrzebny wydatek. Hania spojrzała na nadawcę – „Kancelaria Prawna Adwokat Józef Hildeborg” – nic jej to nie mówiło, zresztą nie zamierzała się tym przejmować. To tylko piękna koperta, a ona miała przed sobą konkretny cel i tylko to ją aktualnie interesowało. Szybkim krokiem przemierzyła brudny korytarz, kilka stopni na schodach i już była przy drzwiach do swojego mieszkania.

Obserwowałem te wydarzenia czując narastający niepokój. Nie bardzo mi się to wszystko podobało – wiedziałem, że coś jest absolutnie nie tak, lecz nie bardzo wiedziałem gdzie tkwi przyczyna. Choć przyczyny były mi znane – z taką przeszłością też raczej nie byłbym najszczęśliwszym człowiekiem – chciałem jednak znać przyszłe działania, a ta dziewczyna w bardzo umiejętny sposób je ukrywała. Nie zainteresowała jej nawet koperta od nieznanego nadawcy! Moim zdaniem kobiety to dociekliwe istoty, pragnące poznać wszystko co nieznane i rozłożyć to na czynniki pierwsze (czyli Skąd? Gdzie? Komu? Dlaczego? i cała masa innych dziwnych pytań...), wywnioskowałem zatem, że moja podopieczna reprezentuje inny typ. Pytanie brzmiało jaki? Miałem dziwne przeczucie niepewnej przyszłości i dodatkowych komplikacji w związku z tą sprawą, postanowiłem jednak odłożyć moje obawy i skupić się na tu i teraz. Bo w gruncie rzeczy do czego jest zdolna tak młoda dziewczyna...

Hanka przekręciła klucz w drzwiach, zamek głośno szczęknął i drzwi się otworzyły. Weszła do wąskiego przedpokoju, znalazła na ścianie włącznik i zapaliła żarówkę wiszącą pod sufitem. Z mroku wyłoniła się niska komódka, stojąca po przekątnej od wejścia, w której trzymała buty i wiszące nad nią matowe lustro z zaśniedziałą ramą. Dziewczyna zamknęła za sobą drzwi dociskając je starannie do framugi, dopiero wtedy przekręciła zamek z kolejnym szczęknięciem i założyła łańcuch. Zaraz obok drzwi były haczyki na ubrania.
Kamienica nie miała centralnego ogrzewania, na korytarzu panowała temperatura zbliżona do zewnętrznej, jedyna różnica polegała na sile wiatru, tu było nieco spokojniej, choć zimne podmuchy przeciskały się pomiędzy szczelinami pod drzwiami i w oknach pozostałych pomieszczeń. List odłożyła na komodę, zdjęła płaszcz oraz buty i poszła do swojego pokoju włączyć ogrzewanie – prosty piecyk na prąd. Założyła też długi wełniany kardigan oraz ciepłe góralskie bambosze z wełnianą wyściółką. Dalsze kroki skierowała do kuchni – odkręciła gaz i zapaliła palniki zapałką (zapalarka w kuchence już dawno się zepsuła), aby ciepło szybciej rozeszło się po wyziębionym pomieszczeniu. Podeszła do lodówki, jednego z nowszych sprzętów w kuchni i wyjęła karton mleka, które najszybciej rozgrzewało zziębnięte ciało. Wlała je do wyszczerbionego rondelka, postawiła na gazie i zapatrzyła się w okno. W pomieszczeniu widać było wyraźnie brak troski właścicielki. Owszem, było czysto, stały także wszystkie niezbędne sprzęty, lecz nie czuło się żadnej atmosfery. Tak jakby nikt tu nie mieszkał. Wnętrze dawno nie było malowane, a z jednej ze ścian odpadał tynk.

Gdy mleko już się nagrzało nalała go sobie do szklanki i spokojnie wysączyła gorący napój, potem usiadła na krześle i zapatrzyła się przed siebie – znowu dopadła ją melancholia i brak chęci do życia. Westchnęła wbijając wzrok w stary zniszczony parkiet, przykryty przy zlewie linoleum.
Zza rogu kuchenki wyszedł pająk i uważnie rozejrzał się wokół. Ponieważ dziewczyna nawet nie drgnęła postanowił wychylić się z bezpiecznego schronienia, jakim była dziura w drewnianej klepce. Nie niepokojony przez nikogo doszedł do połowy kuchni, gdy go dostrzegła. Zamarł w bezruchu, zastanawiając się czy dotrze do okna. Hania uśmiechnęła się gorzko do siebie – jakże przypominało to jej własne zachowanie! Dreptanie przez życie nie zwracając na siebie uwagi. Cichutko, skromnie stać z boku tak, aby wartki prąd rzeki życia nawet nie musnął jej stóp.

Kiedyś, dawno temu było zupełnie inaczej. Treść jej życia wypełniała radość i zabawa, czerpała z niego pełnymi garściami, aż do zachłyśnięcia się. Taniec – on był wszystkim, był zawsze najważniejszy. Potrafiła zatracić się w nim, powtarzać schematy i układy aż do bólu. Najważniejszy był wynik i perfekcyjnie wykonanie całości przed widownią. Zamknęła oczy, a lekkie westchnienie, wyrażające tęsknotę wymknęło się na zewnątrz. Pająk drgnął i szybko pobiegł do okna. Na zewnątrz czyhały kolejne niebezpieczeństwa, jednak najtrudniejszy etap został pokonany – wydostał się z domu.

Pomieszczenie się ogrzało, mleko także zadziałało. Hania wstała, wyłączyła palniki i wyszła do przedpokoju. Zawahała się przechodząc obok drzwi od pokoju, do którego nie wchodziła od dawna, do pokoju, w którym pogrzebała swoje wspomnienia i marzenia z poprzedniego życia. Nacisnęła klamkę, drzwi ustąpiły ze skrzypieniem, a ona weszła dalej.
Stojąc na środku dziewczyna kręciła z niedowierzaniem głową zastanawiając się co ona właściwie tu robi. Czuła duszący zapach stęchlizny, który unosił się nad meblami pokrytymi grubą warstwą kurzu. Nie zostało ich wiele: wielka trzydrzwiowa szafa sięgająca prawie pod sufit, rzeźbiony sekretarzyk pamiętający czasy świetności jej rodziny oraz wyliniały fotel z lat pięćdziesiątych. Sekretarzyk zostawiła sobie na pamiątkę, dostała go w spadku po prababce, fotel został z przyczyn przyziemnych, po prostu nadawał się jeszcze do użytku, a z braku innych sprzętów do siedzenia ten był doskonały. Szafa natomiast … Trudno powiedzieć, że była ładna, prosta i praktyczna, wykonana z litego dębu, tak ciężka, że sama nie mogła jej przesunąć nawet o centymetr. Otuliła się mocniej swetrem; było tak zimno, że z jej ust unosiły się obłoczki pary. Znów przed oczami pojawiły się wspomnienia z dzieciństwa, rodzice uśmiechnięci, radośni, kochający … - Skąd znowu te obrazy w mojej głowie? – szepnęła. – Przecież zamknęłam je na zawsze w głębi serca tak, aby nie raniły mnie jeszcze bardziej. Powodowana jakimś wewnętrznym impulsem sięgnęła na najwyższą półkę starej szafy, pamiętającej czasy jej prababki, tam gdzie stało zakurzone pudełko z pamiątkami. Nie ruszała go od ponad piętnastu lat, od dnia kiedy wszystko w co wierzyła legło w gruzach, a w jej życiu zaszły dramatyczne zmiany.

Karton postawiła na środku swojego pokoju, nie dbając o brud i kurz, grunt, ze było ciepło.
Stojący obok fotel obrotowy dosunęła do biurka, aby nie przeszkadzał, wreszcie mogła spokojnie przejrzeć swoje skarby. Podniosła pokrywę i kichnęła kilka razy od zalegającego na niej kurzu. Brud opadł na bordową wytartą wykładzinę, lecz to się teraz nie liczyło. Spojrzała do pudła i wspomnienia zaatakowały ją z nową siłą; mocniejsze i wyraźniejsze niż kiedykolwiek. Pośród mniej znaczących drobiazgów leżały dyplomy i nagrody wygrane w konkursach tanecznych: w tańcu klasycznym, nowoczesnym, jeden nawet wygrany za występ z zespołem folklorystycznym. Między nimi leżał stary, na wpół wyliniały kotek – przytulanka. Bez jednego ucha, z wyprutym okiem, nadal grający tą samą melodyjkę, co w dniu jej siódmych urodzin, gdy dostała go od rodziców.
W jej oczach zalśniły łzy. Po raz pierwszy od wielu lat żałowała, że jej życie nie potoczyło się inaczej… Drążącą ręką sięgnęła po fotografie, tematycznie poukładane w pudełeczkach. Praktycznie na każdym zdjęciu była mama lub tata, częściej razem niż osobno. Roześmiane, piękne twarze patrzyły tak, jakby nigdy nic się nie zmieniło.
- Jednak czas płynie dalej, nie zatrzymamy go w krótkich chwilach szczęścia, zapisanych na zawsze na kolorowych kartkach papieru – pomyślała, a łzy potoczyły się po policzkach, nieświadome niczego. Wzięła do ręki starą maskotkę i przytuliła do twarzy. Płakała bezgłośnie za utraconym szczęściem, za zmarnowanym życiem i brakiem widoków na jakąkolwiek przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz