środa, 9 maja 2012

AZ_Rozdział Czwarty


 ****
Nie podobało mi się to. Patrzyłem z przerażeniem na niespełna dwudziestopięcioletnią dziewczynę – jak bardzo źle musiało się dziać, jeśli ona nie widzi żadnej przyszłości, a życie uważa za zmarnowane?! Chyba coś przeoczyłem … Postanowiłem wrócić na chwilę do biura, aby jeszcze raz przejrzeć pozostawione dokumenty. Musiało być coś jeszcze, coś co ją tak bardzo przygnębiło. Atmosfera smutku i rezygnacji unosiła się w całym mieszkaniu. Pomyślałem, że lepiej będzie zostawić kogoś na straży.
- Jerzy! – zawołałem kolegę, młodego praktykanta przydzielonego mi do pomocy w tej sprawie. – Muszę coś sprawdzić w aktach, zostań tutaj i pilnuj, aby dziewczyna nie zrobiła jakiegoś głupstwa.
- Jasne szefie! – entuzjazm bił z każdego słowa chłopaka, a jego ruda grzywka potakiwała energicznie. Westchnąłem.
- Tylko trzymaj dystans, ta dziewczyna to widząca!
- Tak jest, szefie!
Pomyślałem, że gdyby chłopak miał inne obuwie, to strzeliłby obcasami i zasalutował …


Słowa brzmiały krzepiąco, widać było, że Jerzy bardzo pragnie się wykazać. Była to jego pierwsza tak poważna misja, ponadto to świetnie rokujący, pełen zapału młodzieniec. Dobrze będzie mieć przy sobie chociaż jedną przyjazną duszę. Zresztą sytuacja wydawała się opanowana – wyczerpana Hania zasnęła, a ludzie na ogół nie robią głupich rzeczy przez sen, czyż nie?
Wpadłem do biura jak burza i od razu sięgnąłem do teczki zatytułowanej „Hanna Kornicka - dzieciństwo”

„Od najmłodszych lat dziewczynka wykazywała zainteresowanie tańcem, bez względu na jego rodzaj i formę. Od klasyki po nowoczesność. Pierwszy cios przyszedł, gdy nie przyjęto jej do prestiżowej szkoły baletowej. Zasady selekcji są tam bardzo ostre, oprócz możliwości dziecka sprawdza się także uwarunkowania genetyczne członków jego rodziny do kilku pokoleń wstecz. I za przyczynę podano właśnie jakieś obciążenie przodków, które może się objawić w późniejszym wieku. Rodzice Hani nie rezygnowali: byli dumni ze swojej córki, która wygrywała kolejne nagrody w zawodach dla najmłodszych. Szczególnie dobra była w tańcach towarzyskich.
Cała rodzina była szczęśliwa i wszystko układało się wspaniale aż do pewnego jesiennego popołudnia. Hania kilka dni wcześniej skończyła dziesięć lat, a tego dnia miała brać udział w ważnym konkursie – w jury zasiadać mieli także przedstawiciele najlepszych szkół tańca, poszukujący młodych uzdolnionych dziewcząt i chłopców. Dziewczynce nic nie mówiono o szansie, która się pojawiła, Hania zazwyczaj nie ulegała tremie ani stresowi przed występami, jednak nigdy nic nie wiadomo. Nikt nie chciał zaprzepaścić możliwości jakie się otwierały przed Hanią. Na turniej przyjechała z rodzicami koleżanki, jej rodzina miała dojechać później, już na same prezentacje. Jednak mijały minuty i nikt nie przychodził. Wyglądała niecierpliwie zza grubej kurtyny, widziała tłum siedzący na krzesełkach ustawionych przed sceną, jednak nie potrafiła rozpoznać twarzy, światło było zbyt mocne. Nadeszła jej kolej – zatańczyła doskonale: uwielbiała taniec nowoczesny, który dawał jej największą swobodę ruchu, jednak wzrokiem wciąż szukała znajomych twarzy. Pomyślała, że może stoją gdzieś z boku i po prostu ich nie widzi. Gdy umilkła muzyka szybko ukłoniła się i zeszła ze sceny, od razu pobiegła na widownię w poszukiwaniu rodziców. Przeszła całą zatłoczoną salę, wszystkie korytarze i pozostałe pomieszczenia, lecz nigdzie ich nie było. Wyszła przed budynek – może tam ich znajdzie? Stała w drzwiach, mała dziewczynka w kolorowych trykotach, gdy zauważyła samochód taty. Właśnie wjeżdżał w boczną uliczkę, żeby zaparkować, gdy z naprzeciwka nadjechało inne auto i z dużą prędkością wbiło się w samochód rodziców.”

- Och nie… - jęknąłem. Cała sytuacja stanęła mi przed oczami, jakby to było wczoraj.

Wszędzie pełno dymu, pojawiają się płomienie i powoli ogarniają samochody. Ogień, wszędzie ogień! Poszarzała na twarzy mała dziewczynka krzyczy z całych sił: Mamo! Tato! Trzeba im pomóc, są w środku! Biegnie w ich stronę, lecz czyjeś silne ramiona wstrzymują ją i nie dają biec dalej. Łzy ciekną po policzkach, a z ust wydziera się krzyk rozpaczy…

Hanka usiadła przerażona na łóżku odrzucając koc, przez ułamek sekundy nie wiedziała gdzie jest ani co się dzieje. Rozejrzała się dokoła – była w swoim pokoju, obok na podłodze nadal leżały rozsypane zdjęcia, dyplomy .. Wspomnienie innego życia. Wróciła jej pamięć, po ciele spływał pot, z trudem oddychała, dłonie kurczowo zacisnęła na maskotce.
- Znowu ten sen – wyszeptała z trudem łapiąc powietrze. – Miałam nadzieję, że ten koszmar już nigdy nie powróci, że zginie i odejdzie na zawsze… Nie mam siły – westchnęła - nie dam rady przejść przez to po raz kolejny.
Zadrżała, mokre od potu ubranie oblepiało ją nieprzyjemnie, otuliła się kocem, który dał nieco więcej ciepła. Dziewczyna sięgnęła po omacku do szafki stojącej obok łóżka, z szuflady wyciągnęła pudełeczko ze środkami uspokajającymi. Dzięki nim udawało jej się przespać kilka godzin w nocy. Wokół było ciemno, budzik wskazywał godzinę dziewiętnastą trzydzieści cztery.. Hanka wyjęła z opakowania dwie pigułki, połknęła je i popiła wodą z butelki, która zawsze stała pod ręką. Opadła z powrotem na poduszki, czekając na stan ukojenia, w jaki zawsze wprowadzały ją tabletki. Jednak tym razem nie chciały zadziałać. Trzymając plastikową buteleczkę w ręku przyglądała jej się bardzo uważnie; przypomniała sobie zarówno dzisiejszy powrót tramwajem jak i podjętą wtedy decyzję: - Właściwie to mogłabym to zrobić teraz, po prostu wziąć wszystkie tabletki – powiedziała nagle. – Byłby spokój i cisza, nie mam rodziny, krewnych ani znajomych, nikt by po mnie nie płakał… Ten sen, zapomniana prawda, nigdy więcej by się nie pojawił.

Nie pierwszy raz przychodziły jej do głowy takie myśli, w sumie to od czasu do czasu planowała samobójstwo. Lecz zawsze pozostawało w sferze nierealnej dokładnie tak jak dzisiaj po południu, czy brakowało jej odwagi, a może raczej zdecydowania? Jednak dzisiaj, teraz były tak namacalne, tak łatwe do wprowadzenia w życie. Można byłoby po prostu zasnąć…

Pudełeczko zostało otwarte, wszystkie błękitne pigułki znalazły się na dłoni dziewczyny. Policzyła je nawet, było ich dokładnie czterdzieści dwie. Ten mocny ziołowy zapach wibrował w nozdrzach, wzbudzał chęć połknięcia wszystkich na raz, tak aby zapomnieć o kłopotach tego świata.
- Jak łatwo można to zakończyć – szepnęła gładząc w zamyśleniu pastylki. Jakiś głos wewnątrz niej protestował, że to tchórzostwo, że zbyt łatwo się poddaje, jednak zdusiła go w sobie. Dzisiaj nadszedł ten dzień, dzisiaj miała pewność, podjęła decyzję ostateczną. Tabletki, jedna po drugiej wędrowały do ust i spływały wraz z wodą do żołądka. Potem wyciągnęła się na łóżku; przed jej oczami migotały kolorowe obrazy wymieszane ze wspomnieniami z dzieciństwa. W dłoniach nadal trzymała grającego kotka, lecz tym razem grana przez niego melodia nie napełniała jej smutkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz