****
Nie podobało
mi się to. Patrzyłem z przerażeniem na niespełna dwudziestopięcioletnią
dziewczynę – jak bardzo źle musiało się dziać, jeśli ona nie widzi żadnej
przyszłości, a życie uważa za zmarnowane?! Chyba coś przeoczyłem … Postanowiłem
wrócić na chwilę do biura, aby jeszcze raz przejrzeć pozostawione dokumenty.
Musiało być coś jeszcze, coś co ją tak bardzo przygnębiło. Atmosfera smutku i
rezygnacji unosiła się w całym mieszkaniu. Pomyślałem, że lepiej będzie
zostawić kogoś na straży.
- Jerzy! –
zawołałem kolegę, młodego praktykanta przydzielonego mi do pomocy w tej
sprawie. – Muszę coś sprawdzić w aktach, zostań tutaj i pilnuj, aby dziewczyna
nie zrobiła jakiegoś głupstwa.
- Jasne
szefie! – entuzjazm bił z każdego słowa chłopaka, a jego ruda grzywka
potakiwała energicznie. Westchnąłem.
- Tylko
trzymaj dystans, ta dziewczyna to widząca!
- Tak jest,
szefie!
Pomyślałem,
że gdyby chłopak miał inne obuwie, to strzeliłby obcasami i zasalutował …
Słowa
brzmiały krzepiąco, widać było, że Jerzy bardzo pragnie się wykazać. Była to
jego pierwsza tak poważna misja, ponadto to świetnie rokujący, pełen zapału
młodzieniec. Dobrze będzie mieć przy sobie chociaż jedną przyjazną duszę.
Zresztą sytuacja wydawała się opanowana – wyczerpana Hania zasnęła, a ludzie na
ogół nie robią głupich rzeczy przez sen, czyż nie?
Wpadłem do
biura jak burza i od razu sięgnąłem do teczki zatytułowanej „Hanna Kornicka -
dzieciństwo”
„Od
najmłodszych lat dziewczynka wykazywała zainteresowanie tańcem, bez względu na
jego rodzaj i formę. Od klasyki po nowoczesność. Pierwszy cios przyszedł, gdy
nie przyjęto jej do prestiżowej szkoły baletowej. Zasady selekcji są tam bardzo
ostre, oprócz możliwości dziecka sprawdza się także uwarunkowania genetyczne
członków jego rodziny do kilku pokoleń wstecz. I za przyczynę podano właśnie
jakieś obciążenie przodków, które może się objawić w późniejszym wieku. Rodzice
Hani nie rezygnowali: byli dumni ze swojej córki, która wygrywała kolejne
nagrody w zawodach dla najmłodszych. Szczególnie dobra była w tańcach
towarzyskich.
Cała rodzina
była szczęśliwa i wszystko układało się wspaniale aż do pewnego jesiennego
popołudnia. Hania kilka dni wcześniej skończyła dziesięć lat, a tego dnia miała
brać udział w ważnym konkursie – w jury zasiadać mieli także przedstawiciele
najlepszych szkół tańca, poszukujący młodych uzdolnionych dziewcząt i chłopców.
Dziewczynce nic nie mówiono o szansie, która się pojawiła, Hania zazwyczaj nie
ulegała tremie ani stresowi przed występami, jednak nigdy nic nie wiadomo. Nikt
nie chciał zaprzepaścić możliwości jakie się otwierały przed Hanią. Na turniej
przyjechała z rodzicami koleżanki, jej rodzina miała dojechać później, już na
same prezentacje. Jednak mijały minuty i nikt nie przychodził. Wyglądała
niecierpliwie zza grubej kurtyny, widziała tłum siedzący na krzesełkach
ustawionych przed sceną, jednak nie potrafiła rozpoznać twarzy, światło było
zbyt mocne. Nadeszła jej kolej – zatańczyła doskonale: uwielbiała taniec
nowoczesny, który dawał jej największą swobodę ruchu, jednak wzrokiem wciąż
szukała znajomych twarzy. Pomyślała, że może stoją gdzieś z boku i po prostu
ich nie widzi. Gdy umilkła muzyka szybko ukłoniła się i zeszła ze sceny, od
razu pobiegła na widownię w poszukiwaniu rodziców. Przeszła całą zatłoczoną
salę, wszystkie korytarze i pozostałe pomieszczenia, lecz nigdzie ich nie było.
Wyszła przed budynek – może tam ich znajdzie? Stała w drzwiach, mała
dziewczynka w kolorowych trykotach, gdy zauważyła samochód taty. Właśnie
wjeżdżał w boczną uliczkę, żeby zaparkować, gdy z naprzeciwka nadjechało inne
auto i z dużą prędkością wbiło się w samochód rodziców.”
- Och nie… -
jęknąłem. Cała sytuacja stanęła mi przed oczami, jakby to było wczoraj.
Wszędzie
pełno dymu, pojawiają się płomienie i powoli ogarniają samochody. Ogień,
wszędzie ogień! Poszarzała na twarzy mała dziewczynka krzyczy z całych sił:
Mamo! Tato! Trzeba im pomóc, są w środku! Biegnie w ich stronę, lecz czyjeś
silne ramiona wstrzymują ją i nie dają biec dalej. Łzy ciekną po policzkach, a
z ust wydziera się krzyk rozpaczy…
Hanka usiadła
przerażona na łóżku odrzucając koc, przez ułamek sekundy nie wiedziała gdzie
jest ani co się dzieje. Rozejrzała się dokoła – była w swoim pokoju, obok na
podłodze nadal leżały rozsypane zdjęcia, dyplomy .. Wspomnienie innego życia.
Wróciła jej pamięć, po ciele spływał pot, z trudem oddychała, dłonie kurczowo
zacisnęła na maskotce.
- Znowu ten
sen – wyszeptała z trudem łapiąc powietrze. – Miałam nadzieję, że ten koszmar
już nigdy nie powróci, że zginie i odejdzie na zawsze… Nie mam siły –
westchnęła - nie dam rady przejść przez to po raz kolejny.
Zadrżała,
mokre od potu ubranie oblepiało ją nieprzyjemnie, otuliła się kocem, który dał
nieco więcej ciepła. Dziewczyna sięgnęła po omacku do szafki stojącej obok
łóżka, z szuflady wyciągnęła pudełeczko ze środkami uspokajającymi. Dzięki nim
udawało jej się przespać kilka godzin w nocy. Wokół było ciemno, budzik
wskazywał godzinę dziewiętnastą trzydzieści cztery.. Hanka wyjęła z opakowania
dwie pigułki, połknęła je i popiła wodą z butelki, która zawsze stała pod ręką.
Opadła z powrotem na poduszki, czekając na stan ukojenia, w jaki zawsze wprowadzały
ją tabletki. Jednak tym razem nie chciały zadziałać. Trzymając plastikową
buteleczkę w ręku przyglądała jej się bardzo uważnie; przypomniała sobie zarówno
dzisiejszy powrót tramwajem jak i podjętą wtedy decyzję: - Właściwie to
mogłabym to zrobić teraz, po prostu wziąć wszystkie tabletki – powiedziała
nagle. – Byłby spokój i cisza, nie mam rodziny, krewnych ani znajomych, nikt by
po mnie nie płakał… Ten sen, zapomniana prawda, nigdy więcej by się nie
pojawił.
Nie pierwszy
raz przychodziły jej do głowy takie myśli, w sumie to od czasu do czasu
planowała samobójstwo. Lecz zawsze pozostawało w sferze nierealnej dokładnie
tak jak dzisiaj po południu, czy brakowało jej odwagi, a może raczej
zdecydowania? Jednak dzisiaj, teraz były tak namacalne, tak łatwe do wprowadzenia
w życie. Można byłoby po prostu zasnąć…
Pudełeczko
zostało otwarte, wszystkie błękitne pigułki znalazły się na dłoni dziewczyny.
Policzyła je nawet, było ich dokładnie czterdzieści dwie. Ten mocny ziołowy
zapach wibrował w nozdrzach, wzbudzał chęć połknięcia wszystkich na raz, tak
aby zapomnieć o kłopotach tego świata.
- Jak łatwo
można to zakończyć – szepnęła gładząc w zamyśleniu pastylki. Jakiś głos wewnątrz
niej protestował, że to tchórzostwo, że zbyt łatwo się poddaje, jednak zdusiła
go w sobie. Dzisiaj nadszedł ten dzień, dzisiaj miała pewność, podjęła decyzję
ostateczną. Tabletki, jedna po drugiej wędrowały do ust i spływały wraz z wodą
do żołądka. Potem wyciągnęła się na łóżku; przed jej oczami migotały kolorowe
obrazy wymieszane ze wspomnieniami z dzieciństwa. W dłoniach nadal trzymała
grającego kotka, lecz tym razem grana przez niego melodia nie napełniała jej
smutkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz