wtorek, 26 czerwca 2012

AZ_Rozdział Ósmy


Znowu miała dziesięć lat – biegła radosna i szczęśliwa do rodziców; wiedziała już, że wygrała jeden z ważniejszych konkursów tanecznych, ten który zapewniał jej pewne miejsce w ogólnokrajowym finale. Dziewczyna patrzyła martwym wzrokiem w ścianę, z oczu popłynęły łzy, tym razem żalu i smutku. Pisk opon, krzyki ludzi i oślepiający wybuch, miała szczęście że przeżyła, mówili wokół. Ona jednak była innego zdania – żałowała, że jej się udało. Nie było już rodziców ani młodszego brata. Niewiele pamiętała z tego okresu: większość czasu spędzała w swoim pokoju, wokół było wielu prawie obcych ludzi. Babka Franciszka, surowa starsza pani, która była siostrą matki jej taty. Ciotka Zosia, kuzynka mamy oraz wuj Michał, jej chrzestny i brat taty, który mieszkał za granicą. Dopiero po pogrzebie zaczęli się sprzeczać o to, kto powinien zająć się osieroconą Hanią.
Wuj odpadł jako pierwszy – był wojskowym i do tego kawalerem, podróżującym po całym świecie, nie miał możliwości opiekowania się małą dziewczynką. Ciocia Zosia próbowała przekonać, że Hani najlepiej będzie u niej, ma przecież córkę w podobnym wieku, więc mogłyby się razem wychowywać. Jednak to babka Franciszka wygrała starcie; była najbliższą z dalszej rodziny i wiedziała doskonale czego chce. Miała bardzo konserwatywne podejście, wywodziła się z rodziny o korzeniach szlacheckich i mieszczańskich, więc przykładała dużą uwagę do dobrego wizerunku rodziny. Dobrego, czyli zgodnego z poglądami babki, dla której świat zatrzymał się wiele lat temu. Oschła i wyniosła kobieta budziła lęk w Hani, jednak nikt nie pytał dziecka z kim ono pragnie zostać.
Babka zabrała ją do swojego mieszkania, gdzie dziewczynka dostała pokój do swojej dyspozycji i jednocześnie ukróciła wszystkie fanaberie, które nie przystoją pannie z dobrego domu. Taką fanaberią właśnie był taniec. Mimo tego, że szkoła niejednokrotnie prosiła i pytała się o dziewczynkę, której zdolności zachwyciły wiele osób, babka pozostawała niewzruszona. I tak zakończyły się sny o karierze scenicznej i o tańcu w ogóle.

- Hej – dotknąłem delikatnie ramienia dziewczyny. – Chyba byłaś daleko stąd?
Drgnęła i spojrzała na mnie lekko nieprzytomnie. – Przepraszam, zamyśliłam się – odgarnęła przydługą grzywkę z oczu.
- Mówiłaś coś o tańcu. Wiesz, dlaczego miałabyś nie spróbować? – złapałem ją z zapałem za ręce.
Roześmiała się drwiąco zabierając dłonie. – Z tego przecież nie da się wyżyć, a ja potrzebuję pieniędzy. Nie mam żadnych oszczędności. Poza tym jestem już chyba za stara.
- Jasne, bo masz sto lat i żadnych perspektyw poza śmiercią! Poza tym, jak nie sprawdzisz, to nigdy się nie dowiesz czy nadal potrafisz tańczyć. A gdybyś tak nie musiała się martwić o pieniądze?
- Nierealne – spojrzała na mnie z ukosa zakładając ręce na piersi. – Jak opłacę mieszkanie, jedzenie? Dodatkowo praca tancerki wymaga pewnych nakładów pieniężnych. Nie da rady – kręciła głową.
- Nie masz już wyobraźni? – uniosłem się. - Zapomnij o tym, co kryje się w szarej codzienności, weź swoje marzenia, zbierz je razem i wyciśnij z nich skondensowaną siłę!
- Tak ładnie mówisz… - usłyszałem w jej głosie wahanie, dłonie opadły wzdłuż ciała.
- Spróbuj! – nie zamierzałem się poddawać. Gołym okiem było widać, że ona niczego innego nie pragnie. Jednak słowa, które kiedyś usłyszała tkwiły w niej nadal, zagłuszały potrzeby serca.
Zamyśliła się, ręce automatycznie objęły kolana, a podbródek powędrował na dłonie. Jasna grzywka opadła na czoło, odgarnęła ją szybkim ruchem. Właściwie to nie była brzydka – szara, nijaka, można powiedzieć „zapuszczona”, ale to wszystko można było zmienić. Będę musiał spytać Jerzego jak wygląda sprawa z pieniędzmi – wiedziałem bowiem, że ludzie używają ich żeby mieć nowe rzeczy czy jedzenie, ale nie miałem pojęcia skąd się biorą. Nie wszyscy pracują, aby je mieć, więc jak je zdobywają? Mój podopieczny miał sporą wiedzę na ten temat, i nie tylko na ten... Powinienem się chyba także dowiedzieć skąd ją ma… Jakby sprowadzony moimi myślami pojawił się Jerzy – gestami dawał znać, że mój czas materializacji dobiega końca. I to w takim momencie!!
- Chciałabym tańczyć – szepnęła cichutko niczym powiew wiatru. - Bardzo bym chciała…
Uśmiechnąłem się i uścisnąłem jej dłonie – pierwszy krok został zrobiony. Choć bardzo nie chciałem musiałem się pożegnać, moja tajemnica nie mogła wyjść na jaw. 
– Wiesz, chciałbym zostać, jednak na mnie już pora, muszę się zbierać. Obowiązki wzywają. – Zrobiła smutną minę więc dodałem od razu: - Ale nie chciałbym cię tak zostawiać, może spotkamy się jutro? Bo chyba jesteśmy przyjaciółmi?
Rozjaśniła się jak słoneczko – Naprawdę byś chciał? – zniknęła gdzieś sztywna maska i pojawiła się młoda radosna twarz.
- Spotkać się czy zostać przyjacielem? – roześmiałem się patrząc na jej przemianę.
- To drugie – kiwnęła energicznie głową. - Nie pamiętam kiedy miałam przyjaciół…
- Pewnie, że bym chciał. A skoro jesteśmy przyjaciółmi to chyba możemy spotkać się jutro? W sobotę chyba nie pracujesz, prawda?
- Nie, mam wolne.
- To przyjdę po ciebie koło dwunastej, co ty na to?
- Super! Masz jakiś telefon? Tak na wszelki wypadek?
Spojrzałem zdumiony, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Jakby mi coś jutro wypadło? – powiedziała patrząc na mnie dziwnym wzrokiem. – Nie masz komórki?
- Nie – odparłem z wahaniem i już chciałem zapytać co to, kiedy mój nieoceniony pomocnik zademonstrował niewielki aparacik telefoniczny. – Zgubiłem i muszę kupić nową. A ty masz? – wybrnąłem z sytuacji, przecież nie mogłem powiedzieć, że mi nie potrzebny, bo mam inne sposoby.
Pokazała mi czerwone cudeńko – Dostałam na ostatnie urodziny, ale nie wiem od kogo. Jest śliczny – mruknęła głaszcząc go w roztargnieniu.
- Mhm. To ja sobie zapiszę do ciebie numer i zadzwonię jak tylko będę miał swój. Zgoda?
Kiwnęła radośnie głową – Zgoda! Ale jak ty się właściwie nazywasz?
- Gabriel – uśmiechnąłem się notując numer. Byłbym zapomniał o jednej z ważniejszych rzeczy w świecie ludzi, imieniu. Hania odprowadziła mnie do drzwi, chciałem się upewnić, że dobrze je zamknie.
- No to trzymaj się, zadzwonię rano. – Przytuliłem ją jeszcze raz i wyszedłem. Poczekałem aż przekręciła zamek i dopiero ruszyłem. Kilka kroków po schodach, zniknąłem z jej pola widzenia. Ale nie słyszenia – dzielnie powędrowałem do wyjścia i dalej ulicą. Okna chyba nie wychodziły na tą stronę, ale wolałem nie ryzykować. W pobliżu był mały park, a o tej porze niewiele osób się tam kręciło. Kilka drzew, parę krzaczków teraz już praktycznie bezlistnych. Znalazłem bardziej zacienione miejsce, wszedłem pomiędzy krzaki i zdematerializowałem się. Praktycznie w ostatniej chwili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz