czwartek, 21 czerwca 2012

AZ_Rozdział Siódmy


**
Z opresji wybawił mnie Jerzy podrzucając telepatycznie jakąś zmyśloną historyjkę o posłańcu z firmy, kazał też przynieść miskę z łazienki. Przeznaczenia tego przedmiotu dowiedziałem się zaraz po przebudzeniu Hanki – miała taki sam wyraz twarzy jak mój pomocnik, skóra też miała typowo zielonkawy odcień. Dyskretnie pomogłem jej uwolnić żołądek od niepotrzebnego ciężaru. Po chwili odetchnęła z ulgą i spojrzała na mnie.
- Kim jesteś?! I co tu w ogóle robisz?? – pierwsze słowa dziewczyny wywołały lekki rumieniec na mojej twarzy. Nigdy nie lubiłem kłamać, w sumie nie przystoi to komuś takiemu jak ja, nawet jeśli jest to tak zwane białe kłamstwo, dla czyjegoś dobra. Jednak w tej konkretnej sytuacji nie miałem innego wyjścia: nie mogła się dowiedzieć, że jestem Aniołem, na dodatek TYM Aniołem, którego oskarżała o wszystkie nieszczęścia. Cóż nie widząc innych możliwości postanowiłem trzymać się ustalonej wersji: przywiozłem z biura dokumenty, bardzo ważne.
- Ja cię już chyba gdzieś widziałam? – przyglądała mi się dość wnikliwie, a jej duże niebieskie oczy przewiercały mnie na wylot.
- Nie! – zaprzeczyłem zbyt gwałtownie, co mogło wydawać się podejrzane, więc zmieniłem taktykę. – Chyba że w biurze? – potarłem ręką czoło jakbym się namyślał. - Przychodzę tam czasami, głównie jako posłaniec.
- Nie, kręciła głową, a jej ciemnoblond włosy spadły na twarz. Odgarnęła je szybkim ruchem nie spuszczając ze mnie oczu. - Jestem przekonana, że było to w innej sytuacji… tylko nie bardzo pamiętam… - przymknęła oczy próbując sobie przypomnieć sytuację.
Choroba jasna! – wszystko zaczynało się komplikować. Dziewczyna była niesamowita! Pamiętała wydarzenia z wczesnego dzieciństwa, co zdarzało się naprawdę rzadko. No i zdecydowanie utrudniało mi pracę.
- A tak właściwie to jak się tutaj dostałeś? – otuliła bose stopy kocem, wyprostowała się i obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem. - Drzwi chyba były zamknięte na zamek? – Hanka próbowała wyglądać groźnie, jednak w jej oczach czaił się ból. Podejrzewam, że nie udało jej się zwrócić wszystkich tabletek i to one teraz czynią rewolucje w jej żołądku, choć może to nie tylko ból fizyczny. Jednak teraz trzeba było się zająć bardziej pilnymi sprawami, czyli w racjonalny sposób wytłumaczyć Hance jak się dostałem do jej mieszkania.
- Owszem, drzwi były zamknięte, jednak framuga odskoczyła i trzymały się tylko na łańcuch. Jak mówiłem pan Pinalski naciskał, abym dokumenty przekazał jeszcze dzisiaj i to jak najszybciej, a gdy zobaczyłem tak słabo zamknięte drzwi zmartwiłem się czy coś się nie stało, więc je otworzyłem. W sumie nic skomplikowanego… No a potem zobaczyłem ciebie nieprzytomną, więc pomyślałem, że …
- Nie trzeba było myśleć! – przerwała mi gniewnie, w jej oczach błysnęły łzy. Objęła kolana rękami, oparła na nich brodę i zaczęła mi się bacznie przyglądać przymrużonymi oczami. Była naprawdę wkurzona, a ja miałem nadziej, że niczego nie pominąłem. Skanowała mnie wzrokiem: wyglądałem jak przeciętny facet. Dość wysoki, jasna skóra, blond włosy, może trochę przydługie jak na zwyczajnego człowieka, szare oczy, prosty nos. Żadna rewelacja, miałem wtapiać się w tło, a nie od niego odstawać.
- Nic w tej twojej opowieści nie trzyma się kupy – kręciła głową zdenerwowana … A gdzie niby masz te papiery? – fuknęła niecierpliwie.
- Zostawiłem w przedpokoju – odparłem wierząc, że Jerzy coś zorganizował. – Wiesz, to się da jakoś załatwić, mogę powiedzieć panu Pinalskiemu, że źle pojechałem … Wszystko się ułoży, nie wyrzuci cię z pracy.
- Ale ja nie chcę tam pracować!! – wykrzyknęła uderzając zwiniętą pięścią w kanapę, z jej oczu popłynęły łzy goryczy i złości. – Chcę umrzeć! Nikt mnie nie potrzebuje, wszyscy podejmują decyzje za mnie!! Nawet ty!!! A byłoby już po wszystkim... – jej palec wskazujący wbił się w moje ramię, a z gardła wyrwał się szloch. – Wszystko przez ciebie, gdybyś tylko …Potok słów płynął dalej, powoli stawał się coraz mniej zrozumiały, aż zmienił się w bełkot, a potem przeszedł w szloch.

Z moich wcześniejszych obserwacji wynikało, że ludzie w takich momentach zachowują się dwojako: albo potrzebują kogoś, żeby się przytulić i wypłakać, albo wolą zostać sami ze swoim nieszczęściem. Nie bardzo wiedziałem, którą opcję powinienem wybrać, jednak wnioskując z nastroju mojej podopiecznej najbardziej wskazaną będzie pierwsza, czyli kontakt z drugim człowiekiem. Ona chyba za długo była sama ze swoim bólem... Delikatnie przechyliłem dziewczynę do siebie, opierając jej głowę o moje ramię. Poskutkowało lepiej niż sądziłem: puściły wszystkie tamy i z rozpaczliwym szlochem wtuliła się w moje ramiona. Głaskałem ją delikatnie po głowie i szeptałem jakieś uspokajające słowa – tak jak to nie raz obserwowałem u ludzi.

Było to dla mnie całkiem nowe doznanie, anielska egzystencja ma niewiele wspólnego z materialnym światem. Niewiele się dotykamy, rzadko normalnie rozmawiamy, więc ta odmiana byłaby miła, gdyby nie przyczyny leżące u jej podstaw. Chociaż może zachęci mnie do pewnych eksperymentów w przyszłości …

Spojrzałem na Hanię, która z wolna dochodziła do siebie. Na razie wyglądała jak małe chude nieszczęście, zaniedbane i smutne. A przecież mogła wyglądać tak pięknie! Olśniło mnie: zrozumiałem moją nową misję! Należało tchnąć w tą młodą dziewczynę chęć do życia, a zadanie to zdawało się być absolutnie i wybitnie skomplikowane. Wiedziałem jednak, że wkrótce wydarzy się coś, co zmieni jej nastawienie do życia. – O ile tylko wytrzyma do tego czasu – pomyślałem zgryźliwie.
- Lepiej ci? – spytałem prostując się.
- Tak, dziękuję. Trochę mi głupio, że się tak rozkleiłam przy obcym człowieku – bąknęła cichutko również prostując sylwetkę.
- Nie masz się czym przejmować – odparłem. – Czasami łatwiej jest zwierzyć się obcemu, który trzeźwym okiem spojrzy na sprawę.
- Mhm, pewnie masz rację. – Sięgnęła po chusteczki i głośno wyczyściła nos. – Mogę nadal trzymać cię za rękę? – zerknęła na mnie niepewnie.
- Jasne, śmiało – odpowiedziałem szybko; za nic nie chciałem, aby ten nastrój minął. – Właściwie dlaczego pracujesz w tej firmie, skoro tego nie lubisz? – zagadnąłem.
- Nie lubię? – roześmiała się gorzko. – Ja tego nienawidzę...  Dzień w dzień to samo – do wieczora nie masz nic do roboty, może zadzwoni jakiś klient, albo ktoś przyśle faks. Czasem pojawi się ktoś w biurze, ale to tylko od wielkiego dzwonu. No i są jeszcze goście tej kanalii... – ostatnie słowo prawie wysyczała.

Przyglądałem się z boku jej twarzy – znikła gdzieś bezbarwna maska noszona na co dzień, która skrywała emocje i uczucia dziewczyny. Gdy opowiadała, mówiła całą sobą: natężeniem głosu, mimiką, gestami. Była niesamowicie ekspresyjna. A tego gościa zwanego kanalią to chyba nienawidziła z pasją, której sama nie znała.

- Wypełnianie „standardowych” obowiązków zaczyna się dopiero wieczorem, kiedy wszyscy normalni ludzie idą do domu – kontynuowała opowieść Hania. – Wtedy właśnie jest tysiąc spraw do załatwienia, mnóstwo pism do napisania, i jeszcze muszę zdążyć na pocztę wysłać korespondencję!
- To dlaczego wciąż tam tkwisz?
- Zdecydowano za mnie – mruknęła dziewczyna spuszczając głowę. – Zresztą póki żyła babka nie miałam wyboru, a przez ten czas przyzwyczaiłam się nieco do zasad panujących w firmie, stworzyłam też wokół siebie mur, który miał izolować mnie od codzienności. Na chwilę zamilkła wpatrując się gdzieś martwym wzrokiem. Po chwili kontynuowała z westchnieniem - A potem to już mi było wszystko jedno, przecież i tak do niczego się nie nadaję...
- Skąd to wiesz?
- Co?
- Że się do niczego nie nadajesz?
Wzruszyła ramionami i popatrzyła na mnie jakbym był jakimś odmieńcem. Cóż po prawdzie to nawet nim byłem, o tym jednak nie musiała wiedzieć. Potrzebowała motywacji, jakiegoś celu do życia. Sięgnąłem do zasobów mojej pamięci – byłem pewien, że jako mała dziewczynka miała jakąś pasję... No pewnie, że miała! I to jaką !!
- A co byś chciała robić w życiu? – spytałem. Było to podchwytliwe, zamierzałem wyciągnąć jej pragnienia i wyrwać ją z koszmaru zwanego przez nią życiem.
- Umrzeć, tylko że mi przeszkodziłeś. – westchnęła i zamknęła oczy. Włosy opadały jej w nieładzie na ramiona, a po szczupłej twarzy przebiegł skurcz, jakby moje pytanie ją zabolało. Zamyśliła się i odpowiedziała dopiero po chwili milczenia. – Tak naprawdę to nie wiem. Chciałam iść na studia, ale mi nie pozwolono. Nie mam żadnego celu, żadnego punktu zaczepienia, totalne zero. A w ten sposób nie bardzo da się żyć.
- Naprawdę nic cię nie interesuje? Rośliny, zwierzęta, rysowanie, spotkania ze znajomymi?
Kręciła głowa przy każdym słowie, za każdym razem jednak coraz wolniej. To była chyba właściwa droga.
- Naprawdę nic? – wiedziałem, że to nie będzie dla niej łatwe, zbyt dużo różnorodnych emocji wiązało się z tamtymi wydarzeniami. Pytanie brzmiało czy tamta pasja umarła czy tylko ją zduszono?
- No może... – jej głos przeszedł do szeptu, a na twarzy malowała się niepewność. - Właściwie to chyba jest coś takiego... – jej głos był taki cichy jak skrzydła motyla, słowa z trudem torowały sobie drogę. - Taniec... w dzieciństwie dużo tańczyłam – westchnęła, a w jej głosie słychać było udrękę. - Chyba kochałam taniec, tak naprawdę i szczerze, jak to tylko dzieci potrafią. Miałam dobre wyniki w konkursach, zdałam nawet do jednej ze szkół baletowych...
Zamilkła. Tego właśnie się obawiałem – bariery psychicznej. Musiała ją przełamać inaczej nigdy się z nią nie upora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz