- I jak szefie? – Jerzy od razu znalazł się obok mnie.
Szliśmy dalej przez pustoszejący park, niewidoczni i niesłyszalni dla innych
ludzi.
- Co jak? – spojrzałem zdziwiony.
- Jak to jest być znowu człowiekiem? – oczy mu błyszczały,
był cały podekscytowany.
- To nie to samo, nie byłem ponownie człowiekiem –
starałem się wytłumaczyć. – To bardziej jak zmiana, hmmm, powłoki na ludzką -
materialną. Wewnątrz pozostajesz taki sam, nic się nie zmienia.
- Aha! – w tym jednym dźwięku kryło się zrozumienie i niewielkie
rozczarowanie, to ostatnie jednak szybko zniknęło. - Ale całkiem nieźle sobie
poradziłeś szefie. Naprawdę nieźle! – poklepał mnie przyjaźnie po ramieniu. – Musisz
tylko bardziej zapoznać się ze światem ludzi. Żeby nie wiedzieć co to komórka…
- potrząsnął z niedowierzaniem głową.
- No co? – oburzyłem się nieco. – A tak w ogóle to skąd ty
masz taką wiedzę, hę? Doszliśmy już do stawu, w którym przeglądał się księżyc w
nowiu, co jakiś czas przesłaniany przez chmury. W parku nie było już nikogo,
nawet kaczki gdzieś zniknęły.
- Tak prawdę mówiąc to nie wiem – odparł bezbarwnym głosem
obserwując swoje stopy, płynące nad i przez suche liście, które opadły na
ścieżkę. – Ona po prostu tkwi we mnie, jakby nie do końca wymazano mi pamięć.
- Może powinniśmy to sprawdzić? – zastanawiałem się na
głos idąc dalej. – Razem z tą twoją dziwną zdolnością do zbiorowych
teleportacji… No i ta materializacja oraz torsje … Strasznie dużo tego na raz –
zakończyłem spoglądając na mojego pomocnika.
Jerzy nic nie mówił, tylko smętnie patrzył przed siebie.
Właściwie to trochę go rozumiałem – nie chciałbym tracić wiedzy, która jest tak
cenna, a pewnie na tym by się skończyło oficjalne badanie. Umiejętności pewnie
też zostałyby skasowane lub chłopaka oddelegowano by na specjalistyczne szkolenie,
a potem do działań operacyjnych nie mających nic wspólnego z opieką nad ludźmi.
Była jednak jeszcze jedna sprawa do załatwienia, z kategorii „formalne” i „bardzo
ważne”, zanim podejmę ostateczną decyzję.
- Wiesz Jerzy – mój głos przeszedł w wariant „surowa
nagana”: ostry i nieprzyjemny w odbiorze - do tych wszystkich wymienionych
przeze mnie rzeczy dochodzi jeszcze najważniejsza sprawa: dopuściłeś do próby
samobójczej Hanki! – stanąłem i patrzyłem wyczekująco.
Mój współpracownik zatrzymał się w pół kroku: zapadł się w
sobie, uszy płonęły czerwienią, co wyglądało kontrastowo przy kredowobiałej
twarzy. Jeden rzut oka wystarczył by uznać, iż jest chodzącym uosobieniem
poczucia winy.
- Ja … ja nie mam nic na swoją obronę – wyszeptał nerwowo
wyginając palce. – Założyłem, że skoro dziewczyna zasnęła, to nic głupiego nie
zrobi i dlatego rzadziej do niej zaglądałem. No i tak jak pan mówił trzymałem
się na dystans, aby mnie nie zauważyła.
- Hmm – mruknąłem gniewnie, a oczy Jerzego zrobiły się
jeszcze większe. Trzeba mu przyznać, że nie próbował się wykręcić ani przerzucić
odpowiedzialności, do tego trzymał się faktów. I w sumie prawidłowo zareagował
w sytuacji kryzysowej. Westchnąłem.
- Szefie, jeśli zechce mnie pan odesłać … – wyjąkał
przerażony, potem nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dodatkowego
dźwięku. Postanowiłem dać chłopakowi jeszcze jedną szansę, mając nadzieję, że
była to wystarczająca nauczka na przyszłość. Generalnie całkiem nieźle się
zapowiadał.
- Jerzy, powiedziałem patrząc bardzo uważnie w jego oczy,
czego się dzisiaj nauczyłeś?
- Nigdy nie polegać tylko na swoich odczuciach, jeśli mogę
je zweryfikować w rzeczywistości, zwracać uwagę na zachowanie ludzi, którzy są
nieprzewidywalni – mówił poważnym głosem wyliczając kolejne elementy na palcach,
a ja kiwałem z aprobatą głową. – Acha, i jeszcze powinienem lepiej poznać
siebie i swoje umiejętności.
- Bardzo dobra odpowiedź, dostaniesz jeszcze jedną szansę
…
- Szefie, dzięki, super !!!! – ulga i radość malujące się
na jego twarzy były dla mnie prawdziwą nagrodą, ja jednak chciałem mieć pewność
co do przyszłych działań i zachowań. Przerwałem dziękczynne wywody ruchem ręki
i kontynuowałem. – Dostajesz ją głównie dlatego, że wiedziałeś co robić w
sytuacji kryzysowej i potrafiłeś się przyznać do błędu. Zawdzięczasz to sobie,
nie mi.
- Dziękuję, naprawdę, będę starał się jeszcze bardziej!!!
– Jerzy niemal podskakiwał z radości.
- Mam nadzieję, bo kolejnej szansy nie będzie – odparłem
grożąc palcem. – Acha, jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zastanawia.
- Tak? A co konkretnie?
Westchnąłem cicho. – Jak to jest z pieniędzmi?
Jerzy śmiał się przez następne pięć minut. Potem zaczął mi
tłumaczyć zawiłości zdobywania pieniędzy, wydawania ich, oszczędzania oraz
pozostałych czynności, które mogły się z tym kojarzyć. Miałem niezły mętlik w
głowie, kiedy już zakończył swój wykład. Na szczęście obiecał, że w razie problemów
mi pomoże. Wysłałem go zatem do naszego biura, żeby załatwił dla mnie
przepustkę, telefon i pieniądze, a także wykreował jakąś rzeczywistość z moim
udziałem. Zanim jednak się rozstaliśmy zobowiązałem go sumiennie do
informowania mnie o różnego rodzaju niespodziankach, jakie jeszcze w sobie może
kryć. Tak będzie zdecydowanie bezpieczniej.
Sam zaś skierowałem się do mieszkania Hanki, zabezpieczony
specjalną podwójną zasłoną wzrokowo-słuchową: nie mogła mnie zobaczyć bardzo
uzdolniona osoba widząca oraz wielu Aniołów. To bardzo rzadka umiejętność,
jeszcze rzadziej używana – w tym jednak przypadku była koniecznością.
Hania stała w przedpokoju patrząc na drzwi wejściowe. Ma
przyjaciela! Pierwszy raz od niepamiętnych czasów! W jej oczach znowu zalśniły
łzy.
- Jak dobrze było to z siebie zrzucić, opowiedzieć komuś o
swoich problemach i znaleźć zrozumienie… - myślała idąc do kuchni. W
przedpokoju potknęła się o wystającą klepkę i automatycznie złapała się za
najbliższy sprzęt, czyli komódkę, aby nie stracić równowagi. – Złośliwość
rzeczy martwych! Kontuzja to ostatnia rzecz, której mi teraz trzeba – mruknęła
masując stopę. Po chwili poszła dalej, a koperta leżąca na szafce zsunęła się w
stronę ściany i spadła w szczelinę, pomiędzy kępki kurzu. Niezauważona przez
nikogo, zapomniana, samotna.
Dziewczyna poczuła się głodna; od dawna nie zwracała uwagi
na takie drobiazgi jak smaczne jedzenie, teraz jednak zatęskniła za czymś apetycznym
i świeżym. Biorąc pod uwagę okoliczności i późną porę zdecydowała się na żelazny
zapas znajdujący się w domu, czyli gotowe mrożone danie z supermarketu. Wyjęła
nową patelnię z szafki i zajęła się smażeniem. Jednocześnie w głowie robiła
listę zakupów żywnościowych, skupiając się głównie na tym, co chodziło jej po
głowie: zupa marchewkowa z imbirem, zupa pieczarkowa, kotleciki mielone z
groszkiem i marchewką … Szybko zjadła chińską mieszankę, obiecując sobie
jednocześnie, iż mrożonki będą rzadziej gościły na jej stole, zwłaszcza tak
nafaszerowane chemią jak ta. Spisała na kartce listę zakupów, pozmywała i
poszła do swojego pokoju zastanawiając się nad nadchodzącymi zmianami w jej
życiu. Stanęła przy drzwiach szafy i otworzyła ją, oceniając zawartość świeżym okiem
przeglądała kolejne wieszaki.
- Nie ma nic co by się nadawało do założenia – mruczała
pod nosem. – Przecież nie założę garsonki .. Zresztą one są okropne.
Przyłożyła do siebie jeden ze służbowych zestawów i
przejrzała się w lustrze. - Boże, czy można wyglądać tak źle? – aż wstrząsnęła
się na swój widok: zapadłe policzki, podkrążone oczy i ziemista cera… Do tego
szarobure ubranie, niechlujnie związane włosy, i zdecydowanie za szczupłe
kończyny. Zresztą chyba nie tylko kończyny – pomyślała oceniając krytycznie typowo
kobiece walory. – Chyba naprawdę nie zwracałam uwagi na siebie ani na swój
wygląd. Wyglądam fatalnie, a ubrania jeszcze pogarszają sytuację. Wszystko bure
i obskurne, wyglądam w tym jak zagłodzone dziecko … Przecież gdzieś kiedyś
miałam bardziej kolorowe ciuchy…
Kiedy zajrzałem do mojej podopiecznej zdumiałem się
niepomiernie. Pełna energii młoda kobieta z zaciekłością godną medalistów
olimpijskich wyrzucała zawartość szafy na środek pokoju. Sterta rosła
systematycznie, pokrywały ją kolejne sztuki odzieży w odcieniach szarości i
czerni.
- Niewiarygodne, ile rzeczy może zgromadzić młody człowiek
przez lata… - pomyślałem zaciekawiony. Oczywiście cieszyło mnie, że dziewczyna
obudziła się z odrętwienia i zamierza coś zmienić w swoim życiu, bardziej mi
jednak zależało na jej pasji do tańca. Cóż wygląda na to, że wszystko przed
nami… Choć pora już późna postanowiłem zajrzeć także do innych mieszkańców kamienicy
– skoro już tu jestem, a moja podopieczna czuje się całkiem nieźle, to czemu
nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz