piątek, 8 listopada 2013

AZ_Rozdział jedenasty



*
Z regeneracji ocknąłem się następnego ranka. Na podręcznym stoliku znalazłem niewielkich rozmiarów telefon, trochę podobny do tego, który miała Hanka oraz plastikową kartę z dziwnymi numerami. Była też odręczna notatka od Jerzego jak używać telefonu. Poczułem się niemal jak analfabeta, gdyż mój pomocnik wszystko przedstawił za pomocą rysunków. Po kilku minutach użerania się z komórką doszedłem do wniosku, że przy opisie działań radziłbym sobie jeszcze gorzej. Na szczęście numer do Hani miałem wprowadzony do pamięci, pozostało tylko wciśnięcie odpowiednich przycisków. Zabrało mi to chwilę, ale udało się nawiązać połączenie.
- Słucham – odezwał się zaspany głos.
- Cześć Haniu, to ja, Gabriel. Pamiętasz mnie?
- Pewnie że tak – od razu się ożywiła.
- To dobrze – uśmiechnąłem się. Jak rozumiem nasze spotkanie jest nadal aktualne?
- Jasne! Będę gotowa na dwunastą.
- No to tak będę. Trzymaj się.
- Pa.


Pomyślałem, że nie podałem jej numeru do siebie. Zresztą sam go nie znałem, więc jak mógłbym przekazać go innym?
- Witaj szefie! – mój pomocnik pojawił się dość nagle. – Poradziłeś sobie z obsługą telefonu?
- Mhm – mruknąłem tylko, aby nie domyślił się jak wiele problemów miałem z opanowaniem podobno prostych czynności. – Tylko nie znam mojego numeru i nie podałem go Hani.
- Numer masz zapisany na kartce, a poza tym jej się wyświetlił twój, więc nie ma problemu, może sobie zapisać.
- Wyświetlił się? – spojrzałem zdziwiony.
- Aha. A poradziłeś sobie z kartą? – mój podopieczny miał zdecydowanie intrygujący wyraz twarzy.
- Nie wiem po co mi ona – spojrzałem na Jerzego. – Ja chciałem pieniądze, a to wygląda jakoś dziwnie - powiedziałem i podniosłem do góry plastikową kartę.
Mina Jerzego wyrażała lekkie oburzenie. – Szefie, to jest lepsze od pieniędzy! Służy do płacenia i do podejmowania gotówki.
- A co to gotówka? – spytałem zaciekawiony.
- Pieniądze. Takie jakie ty znasz – chłopak wyglądał na zrezygnowanego.
- To na co mi ta karta? – drążyłem temat.
- Żebyś mógł je wyjąć.
- Skąd?
- Z bankomatu.
- Słucham?
- Wiesz co, jesteś bardzo nieżyciowy – szepnął spoglądając na mnie z rozczarowaniem, a głośniej dodał: - Opowiadałem ci o tym wczoraj szefie. Chodź, to pokaże ci jak się tym posługiwać – dodał i zabrał ode mnie kartę.

Zaprowadził mnie do niewielkiej salki, w której stały dziwne machiny. Pomieszczenie wyglądało sterylnie: białe ściany, biała marmurowa podłoga, kilka kolumn również z białego marmuru. Rozglądałem się z zainteresowaniem.
- To jest sala ćwiczeniowa dla tych, którzy mają do czynienia z bankami lub nieco bliższą styczność ze światem ludzi. Odkryta przeze mnie przypadkiem, jeden z kolegów specjalistów mi wyjaśnił do czego służy.
- No proszę, nawet o tym nie wiedziałem – mruknąłem rozglądając się z obawą po pomieszczeniu pełnym bardzo nowoczesnego jak dla mnie sprzętu. – Dobrze, to pokaż mi o co w tym chodzi.
- Najpierw podstawowe informacje: utworzono ci konto w niebiańskim banku, przeniesione następnie do zwykłego, ziemskiego banku. Na tym koncie masz pieniądze, w konkretnej ilości. Nadążasz szefie?
- Tak mi się wydaje.
Jerzy zaprowadził mnie do części wyglądającej jak sklep: lada, kasa i kilka mniejszych urządzeń.
- Teraz tak: karta ta – puknął w plastik - służy do płacenia. Poprzez przeciągnięcie jej przez czytnik i akceptację pobierana jest konkretna kwota z twojego konta.
- Acha… - odparłem, lecz Jerzy nie wyglądał na przekonanego.
- Wykonamy symulację – powiedział i podprowadził mnie bliżej lady, sam stanął po drugiej stronie, jako sprzedawca. – To jest kasa.
- Tak. Wiem co to jest! – oburzyłem się.
- Cudownie – mruknął. – Załóżmy, że kupujesz sweter – pamiętaj, że ludzie nie chodzą codziennie w tym samym ubraniu! Ja będę cię obsługiwał: „Razem sto dwadzieścia złotych.” Przy mniejszych kwotach możesz po prostu przyłożyć kartę do terminala, będzie sygnał dźwiękowy „bip” i już załatwione – zademonstrował ruch. – Jeśli płacisz więcej niż 50 zł to wtedy ty podajesz kartę sprzedawcy. On przeciąga ją w ten sposób – tu Jerzy zaprezentował plastik w akcji - a potem są dwie opcje.
- Czyli?
- Albo po chwili wydrukuje się papierek, na którym musisz się podpisać dokładnie tak jak na karcie, choć to przestarzała forma, albo poda ci takie małe urządzonko, gdzie wbijesz kod.
- Jaki kod? Do karty? – zgadywałem, a w mojej głowie kłębiło się coraz więcej informacji.
- No właśnie! Musisz ten kod zapamiętać. Potrzebny będzie też przy podejmowaniu gotówki.
- I  jak się to robi?
- Przede wszystkim musisz pamiętać, że nie wszędzie zapłacisz kartą. W sumie to rzadko się zdarza w dużych sklepach, ale może być na przykład awaria. Najprościej jest spojrzeć czy jest informacja albo naklejka o akceptowaniu kart lub się dopytać..
- Nalepki takie jak te? – wskazałem kolorowe obrazki na dużej dziwnej maszynie w drugim końcu sali.
- Tak. A to jest właśnie bankomat. – powiedział podchodząc do urządzenia
- Z niego dostanę pieniądze takie, jakie znam?
- Aha. Podejdź tutaj szefie i obserwuj ekran – na nim pojawiać się będą wszystkie komunikaty. Po prostu rób to, czego zażąda maszyna.
- No dobra – byłem gotów do kolejnych eksperymentów. – Od czego zacząć?
- Włóż kartę tam gdzie jest jej rysunek.
- Jak?
- Tak jak na obrazku – mój wizerunek profesjonalisty w oczach Jerzego mocno osłabł, a ja nie mogłem sobie na to pozwolić. Postanowiłem więc trochę mocniej przykładać się do poznawania nowości, żeby nie wyjść na „ciołka” jak mówił mój pomocnik. Ułożyłem więc kartę zgodnie z rysunkiem wepchnąłem do machiny.
- No weszła. Dalej?
- Czytaj napisy – nie zdążyłem ugryźć się w język, a Jerzy powolutku tracił cierpliwość. Nie dodawał już nawet „szefie”.
- Podaj kod PIN
- Wpisz ten numer, który masz na karteczce.
- A, to ten. – poprztykałem przyciski i dodałem zielony dla potwierdzenia.
- Dobrze. – usłyszałem od pomocnika. – Co dalej?
- Mam podać kwotę. Ile mam wpisać? – stwierdziłem, że na to pytanie machina mi nie odpowie.
- Ludzie przeciętnie noszą w portfelu około 150 PLN – odparł Jerzy
- To tyle wpiszę. Ale jakby coś mogę wpisać więcej?
- Tak, tylko zawsze wielokrotność 50 lub 20. Tylko takie banknoty mają te maszyny – chłopak uprzedził moje pytanie.
- Ok. Chcę potwierdzenie?
- Nie, nie ma takiej potrzeby.
- To już. Co teraz?
- Transakcja w toku, czyli trzeba cierpliwie czekać szefie – mój pomocnik spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
- O, piknęło! „Zabierz kartę i pieniądze” – przeczytałem i w tym samym momencie zobaczyłem wysuwającą się kartę.
- Zabierz ją od razu, bo nie dostaniesz kasy – pośpieszył mnie Jerzy.
Wyjąłem plastik, po chwili z kieszeni poniżej wysunęły się pieniądze.
- Ale fajnie! Jeszcze raz! – spojrzałem rozradowany na Jerzego.
- O rany, szefie. Gorzej niż małe dziecko – kręcił głową z dezaprobatą. – Ale nie jest źle, całkiem dobrze sobie z tym radzisz.
- Super! Wiesz, pomyślałem, że mógłbym zabrać Hankę na zakupy…
- Dobry pomysł! – pokiwał rudą głową. - Tylko uważaj przy płaceniu, ludzie są mocno przeczuleni na tym punkcie. – zamyślił się. – Jakby protestowała, to powiedz, że to pożyczka. Zwróci jak będzie miała.
- Aha. Dziwne to jakieś jest. – spojrzałem na Jerzego, czyli aktualnego specjalistę od świata ludzi żyjących.
- Ludzie tak mają – wzruszył ramionami. - Na pewno sobie poradzisz, albo Hanka Ci pomoże.
- No dobrze. To chyba już pora?
- Tak, ja wracam do biura. Powodzenia szefie!
- Na pewno będę go potrzebował – pomyślałem smętnie, ale zrobiłem dziarską minę i przeniosłem się do parku w pobliżu kamienicy. Pamiętając o uwadze Jerzego odnośnie ubrania dzisiaj też miałem na sobie ciemny płaszcz i dżinsy, a pod spodem zielony sweter i jasną koszulę. Westchnąłem głęboko i powędrowałem alejką.

Hanka rzuciła okiem na swoją postać w lustrze – nie wyglądała tak źle. Szerokie spodnie ukryły nieco szczapowate nogi, bluzka bardziej podkreślała sylwetkę, natomiast sweter dodawał jej łagodności. Włosy splotła starannie, na twarz nałożyła lekki makijaż. – Jest naprawdę OK., nie przypominam już tamtego trupa – uśmiechnęła się delikatnie. Gdzie ja położyłam torebkę? – dziewczyna nerwowo rozglądała się wokół.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. – Już idę! – krzyknęła. W przelocie złapała ukrytą pod kocem torebkę i otworzyła drzwi.
- Gotowa? – spytałem z uśmiechem, oceniając przemianę mojej podopiecznej.
- Tak – odparła strzepując ze swetra niewidoczne pyłki. – Jeszcze tylko założę płaszcz.
Pomogłem jej się ubrać (zauważyłem, że kobiety cenią sobie taki gest) i razem wyszliśmy.

- To gdzie jedziemy? – spytała dziewczyna z zainteresowaniem rozglądając się dookoła. Dzień był piękny – różnokolorowe liście spadały z drzew i niesione wiatrem wirowały na ulicach. Słońce przygrzewało lekko, w powietrzu czuć było jesień, a nie zimę. Ludzie chętnie wychodzili na spacer, biegały dzieci, wszędzie słychać było ich radosny śmiech.
- Pomyślałem, że w ramach powrotu do nowego życia, zabrałbym cię na zakupy.
- Ale ja nie mam pieniędzy... – zawód w jej głosie był praktycznie namacalny.
- Proszę nie obrażaj mnie. Chciałbym dać ci prezent, za to że się nie poddałaś. A jeśli uznasz, że to za wiele, to potraktuj to jako pożyczkę. Oddasz w bliżej nieokreślonej przyszłości.
- No dobrze, nieśmiały uśmiech pojawił się na jej twarzy, na pożyczkę mogę się zgodzić. Na prezent też, choć jeszcze nie wywiązałam się z obietnicy.
- A czy naprawdę uważasz, że nie mogłabyś tańczyć? – spytałem, zachęcony dobrym nastrojem Hani.
- Właściwie to nie wiem. Na pewno straciłam kondycję, niewiele też pamiętam kroków, układów, ćwiczeń …
- Ale czy TY tego chcesz?
Nie odezwała się, lecz energiczne kiwnięcie głową mówiło wszystko. Być może nie zdawała sobie z tego sprawy, lecz decyzję już podjęła. I bardzo mnie to cieszyło.
- Nie znam się na sklepach z damskimi ubraniami – powiedziałem zerkając na Hankę – więc może podpowiesz mi gdzie powinniśmy się udać na zakupy.
- Szczerze powiedziawszy to ja też się nie znam! – roześmiała się w odpowiedzi. – Nie pamiętam kiedy ostatnio kupiłam jakiś ciuch. Ale słyszałam kiedyś rozmowę koleżanek w pracy: mówiły, że w pobliskim centrum handlowym jest duży wybór sklepów. No i nie jest to szczególnie daleko stąd. Możemy pojechać tramwajem.
- Świetnie – odparłem. Będzie to moja pierwsza podróż tramwajem - pomyślałem – ale w komunikacji miejskiej potrzebne są chyba bilety... – Nie wiem jak ty, ale ja muszę kupić bilet. – powiedziałem na głos.
- Ja mam miesięczny, odparła, tam obok przystanku autobusowego jest kiosk, można kupić bilety. Masz gotówkę?
- Tak, to poczekaj tu chwilę, zaraz wracam!
- To ja będę patrzeć czy nie jedzie tramwaj.
Podszedłem do kiosku, wcześniej przypomniawszy sobie zasady kupowania biletów, i bez większych trudności je nabyłem. Wziąłem dziesięć, tak na wszelki wypadek, no i żeby nie robić problemów sprzedającej. Ledwo odszedłem od kiosku usłyszałem wołanie Hanki.
- Gabriel! Chodź szybko, tramwaj jedzie!
Podbiegłem do dziewczyny i razem przebiegliśmy jak szaleni przez światła, aby w ostatniej chwili wskoczyć do wagonu. Całą drogę śmialiśmy się i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, chciałem żeby ten dzień był dla Hanki wyjątkowy.

Centrum handlowe to było delikatnie powiedziane. Określenie miasto w mieście albo kosmiczny moloch bardziej by pasowało. Aleje o nazwach bardziej skomplikowanych niż normalne ulice w mieście, place, skwery, ławeczki, drzewka, sofy – brakowało mi tylko latarni na wieczór, bo słońce i księżyc chyba gdzieś widziałem. Zastanawiałem się nawet czy starczy nam dnia na odwiedzenie wszystkich sklepów. Nie wziąłem jednak pod uwagę żywotności dziewczyny i jej zapału. Byliśmy we wszystkich sklepach oferujących rzeczy powiązane z ubieraniem się: buty, dodatki, szaliki, bluzki, swetry, spodnie, spódnice... Niezliczone ilości wzorów, kolorów, rozmiarów, cen! Jak zwykły człowiek mógł poruszać się w tym odurzającym i nieprzebranym tłumie różnego rodzaju ubrań! Jednak Hanka była niezmordowana i chyba doskonale wiedziała czego chce. A raczej czego nie chce. Wszystkie typowo urzędowo-biurowe ubrania omijaliśmy z daleka. Podobnie było z szarymi, burymi i ciemnymi rzeczami. Zgadzałem się z nią całkowicie, przynajmniej w tej kwestii, bo co do reszty... moje wyczucie estetyki i smaku zostało wystawione na olbrzymią próbę. Ubrania wybierane przez Hankę były kolorowe, wesołe, ale również dość niekonwencjonalne. Przynajmniej dla mnie. Zaczynałem powoli pojmować co oznacza „moda”, chociaż na tyle, że odróżniałem wzory i zauważałem, że powtarzają się one w różnych sklepach, a główną różnicą była metka i cena. Ale moja podopieczna niestrudzenie szukała ubrań oryginalnych i niepowtarzalnych, wyróżniających się na tle pozostałych.  

Jednak momentem przełomowym dla Hanki była w sumie moja gafa. Na swoje usprawiedliwienie muszę dodać, że naprawdę byłem w szoku. Moi dotychczasowi podopieczni wyglądali przeciętnie, ubierali się przeciętnie i nie byli nastolatkami. Tymczasem zostałem rzucony na głęboką wodę tolerancji, gdy obserwowałem młodzież oraz ich różnorodne ubiory. Odkryte brzuchy, krótkie spódniczki, spodnie spadające z pośladków, spodnie piżamowe, spodnie z krokiem w kolanach, obcisłe bluzki, szmaciane bluzki, krótkie włosy, długie włosy, sfilcowane włosy i kolczyki, masa kolczyków w przeróżnych miejscach, które mi by do głowy nie przyszły. Poddałem się dopiero po minięciu grupy młodych ludzi ubranych na czarno, z czarnymi włosami i czarnym makijażem.
- Co to za dziwadła?! – powiedziałem na głos, nieświadom, że wywołam wulkan emocji. – To powinno być zabronione, mogą przecież przestraszyć innych ludzi …
- Gabrielu – Hania zatrzymała się gwałtownie i odwróciła do mnie. Mówiła spokojnym tonem – możesz wytłumaczyć co masz na myśli?
Zatrzymałem się i rozejrzałem dookoła. - Przecież to jak oni wszyscy wyglądają jest po prostu … nieprzyzwoite! To są młodzi ludzie, a wyglądają przerażająco groteskowo w tych czarnych strojach albo wręcz porażająco nieprzyzwoicie w tych kusych ubraniach, które więcej odkrywają niż przykrywają.
- I co, należałoby takich zamknąć gdzieś? – głos Hani nadal był spokojny, lecz nabrał nieco lodowatego chłodu.
- No niekoniecznie, ale nie powinni wychodzić tak na ulicę … no wiesz, to jest po prostu .. nieprzyzwoite, nie potrafię znaleźć innego słowa.
- Pozwól, że coś Ci wyjaśnię Gabrielu. Nieprzyzwoity to jest twój pomysł, aby zamknąć ich w domu! Przecież każdy ma prawo ubierać się tak, jak uważa za stosowne – zwłaszcza w czasie wolnym od nauki czy pracy! Ty – wskazała na mnie dobitnie palcem – jesteś gorszy od tych starych, wrednych, zgorzkniałych bab, które paluchami wytykają wszelkie odchylenia od normy! Ich normy !!! Bo one całe życie były przyzwoite, bo nigdy nie zaryzykowały, bo nie chciały się  wyłamać – nazwij to jak chcesz, jednak prawda jest taka, że nie wszyscy chcą być przeciętni! – dziewczyna mówiła coraz głośniej, aż wrzała od nagromadzonych emocji. – Oni są przykładem, że można wyróżnić się z tego szarego bezimiennego tłumu, że można zrobić coś więcej ze sobą, ze swoim życiem! I powiem Ci coś więcej: ja też tak chcę !!! Mam dość szarości i nudy!! – Hanka praktycznie wrzeszczała na mnie na środku centrum handlowego mocno gestykulując, jej policzki się zaczerwieniły, a z oczu bił blask. A ja miałem na twarzy wyraz błogostanu: dziewczyna nareszcie zaczęła pokazywać emocje, odkrywać swoje uczucia, potrzeby i pragnienia! Miałem ochotę tańczyć, jednak nie chciałem jeszcze bardziej zwracać na nas uwagi. No i Hania mogłaby to opacznie zrozumieć.
- Czy rozumiesz, dlaczego to jest tak dla mnie ważne? – odetchnęła głęboko i spojrzała na mnie poważnie, splatając ramiona.
- Tak – kiwnąłem głową, niepocieszony, gdyż mimo wszystko zawiodłem zaufanie mojej podopiecznej. Cała euforia opadła, należało wyprowadzić sprawę na proste tory, nie zdradzając mojej dzikiej radości ze skutków ubocznych wpadki. – Teraz rozumiem. Jednak pierwsze wrażenie było tak silne, że zapomniałem o tolerancji – przyznałem skruszony. – Ale naprawdę nigdy wcześniej nie widziałem ludzi tak otwarcie ukazujących swoje przekonania.
Spojrzała na mnie zdziwiona, ale nie odezwała się. Jednak nie miała już tak gniewnej miny.
- Mam nadzieję, że uda ci się odnaleźć siebie i swój własny styl – mówiłem dalej. – Bo zrozumiałem jak ważne dla niektórych jest wybicie się z tłumu, odróżnienie od reszty ludzi. To część waszej osobowości, nie możecie jej chować, to mogłoby być niezdrowe. Spojrzałem ostrożnie na młodą kobietę, która jeszcze przed chwilą wyglądała jak wulkan przed erupcją. Następnego zachowania jednak nie przewidziałem.
- Wiedziałam, że zrozumiesz – wykrzyknęła radośnie i rzuciła mi się na szyję, po czym spojrzała lekko figlarnie klepiąc mnie po dłoni. – Czasami zastanawiam się skąd ty się tu wziąłeś, bo często zachowujesz się jakbyś żył w innej epoce.
Zakrztusiłem się z wrażenia, jej uwaga była bardzo celna, no i jej uścisk też był bardzo miły. Faktycznie nie byłem z jej świata, ale o tym nie mogła wiedzieć, zdecydowanie zaś nie powinna. – No fakt, jestem trochę nieżyciowy – mruknąłem przepraszająco. – Nie bardzo potrafię obsługiwać kartę bankową, nie zwracam uwagi na niektóre rzeczy, no i od czasu do czasu zachowuję się dziwnie, ale...
- Ale dla mnie jesteś kimś wyjątkowym – skończyła za mnie Hanka chwytając mnie za ręce. – I nie tylko dlatego, że uratowałeś mi życie, ale dlatego, że pokazałeś mi inny świat, dużo bardziej kolorowy i pociągający od mojego. – uśmiechnęła się promiennie. – Może zrobimy krótką przerwę w zakupach i coś zjemy?
- Miałem nadzieję, że na dzisiaj wystarczy – jęknąłem przerażony. Nie martwiłem się o czas materializacji, tym razem zaopatrzyłem się w nośnik energii, który praktycznie zdejmował ograniczenia czasowe. Nie, martwiłem się o moje ciało, które powoli protestowało przeciwko takiemu wysiłkowi. Nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa, a oczy zmęczone już były ciągłą feerią barw i kolorów.
- No wiesz, nie spodziewałam się tego po tobie – powiedziała i popatrzyła na mnie litościwie. – Usiądziemy, przekąsimy coś, to odpoczniesz i kupimy parę rzeczy. Co ty na to?
- Czyli coś wybrałaś? – spytałem, pełen nadziei.
- Mniej więcej – machnęła ręką. – Jeszcze rozmiar musi pasować. No i nie patrzyłam na ceny. – dodała skruszona.
- Tym się nie przejmuj. – westchnąłem głęboko, do głowy mi nie przyszło, że zakupy mogą być tak wyczerpujące. - Niech ci będzie: zjemy, odpoczniemy i kupimy dla ciebie jakieś ciuszki.

Usiedliśmy w kącie jednej z wielu jadłodajni (bo nie nazwę tego knajpką), zjedliśmy ciepłe kanapki, popiliśmy colą i trochę pogawędziliśmy. Poczułem się bardziej zregenerowany, więc powróciliśmy do zakupów. Naprawdę nie zdawałem sobie sprawy jak trudno jest dobrać rozmiar ubrania, zwłaszcza gdy w każdym sklepie obowiązuje inna numeracja. Jednak po wielu przymiarkach i próbach, ponownym odwiedzeniu około dwudziestu sklepów, moja podopieczna tryskała radością i była szczęśliwą posiadaczką niezliczonej ilości różnych części garderoby, łącznie z bielizną. W tych zakupach jednak nie uczestniczyłem.

Zadowoleni z całego dnia wracaliśmy do jej domu obładowani zakupami. Zaczynałem coraz lepiej rozumieć Hankę, jej prawdziwy charakter powolutku przedzierał się przez warstwy wpojonych zasad zachowania, stanowczo zbyt surowych i skostniałych. Byliśmy na dobrej drodze do jej wyleczenia, i miałem tu na myśli psychikę oczywiście.

Zostawiłem dziewczynę w domu razem ze wszystkimi pakunkami, wymigałem się od herbaty, i pożegnaliśmy się. Jednak wcześniej zawarliśmy umowę dotyczącą pierwszego kroku na drodze powrotu do tańca. Hania miała popracować nad swoją kondycją, miała przygotować konkretny plan działań. A ja powędrowałem do lasku i tam, po zdematerializowaniu, przeniosłem się do Jerzego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz