W
archiwum nie znalazłem nic! Nawet najmniejszej wzmianki o Zygmuncie
Chwerowskim. Było to w najwyższym stopniu intrygujące, gość
musiał mieć jakąś przeszłość, miał dobre sześćdziesiąt
lat! A wszystkie zapiski jakie miałem w rękach sięgały do
piętnastu lat wstecz. Ani słowa o tym jak się wprowadził do
kamienicy, nic o młodości. To nie było normalne. Zacząłem się
zastanawiać, kto był jego wcześniejszym Opiekunem – może od
niego dowiedziałbym się nieco więcej. Było jeszcze drugie źródło
wiedzy czyli kot. Nie mogłem się jednak zbłaźnić, aby nie
przekreślać swoich szans. Jeśli rozwiążę zagadkę wspomnianą
przez to kocisko, mam szansę podjąć jakąś współpracę.
Zapowiadał się dzień pełen wyzwań. Jednak najpierw postanowiłem
spotkać się z Klemensem, żeby nie było żadnych problemów,
ostatnia rzecz na jakiej mi zależało to posądzenie o wsadzanie
nosa w nie swoje sprawy.
Klemens
był Opiekunem z bardzo dużym doświadczeniem, może nie wybijał
się inteligencją czy sprytem na tle innych, jednak z obowiązków
wywiązywał się bardzo dobrze, podchodząc do każdej sprawy
poważnie i zgodnie z kodeksem. Wiedziałem, że bardzo lubi czytać
i każdą wolną chwilę spędza w bibliotece, zatem tam właśnie
się udałem na poszukiwania.
Nasza
biblioteka nie przypomina budynków ze świata ludzi, zresztą żadna
z nich nie byłaby w stanie pomieścić ksiąg i manuskryptów z
całego świata, kompletowanych przez kilka tysięcy lat. Budynek z
zewnątrz wyglądał jak wytwór wyobraźni szalonego architekta:
wokół heksagonalnego budynku wyrastały wieże: niektóre smukłe i
wysokie, inne pękate i dość niskie, zwieńczone kopułami lub
płaskie. Każda z nich odpowiadała jednej z epok, aby choć trochę
ułatwić poruszanie się po tak bogatym księgozbiorze. W wieżach
książki piętrzyły się na półkach i regałach oplatających
ściany dookoła, wciskały się w każdą wolną przestrzeń,
zostawiając niewiele miejsca na schody. Bardzo lubiłem tą
specyficzną atmosferę tajemniczego budynku, poszukiwania ksiąg i
manuskryptów, uwieńczone zazwyczaj dłuższą sesją czytelniczą
na miękkiej kanapie przy filiżance gorącej czekolady.
Klemensa
znalazłem bez problemu, zajmował wyjątkowo wygodny kącik
„karmazynowy” z dwoma adamaszkowymi fotelami i niewielkim
mahoniowym stolikiem kawowym. Jego charakterystyczne siwe bokobrody
były nastroszone, w dłoniach trzymał księgę w skórzanej
oprawie, którą ze skupieniem przeglądał.
-
Witaj, słyszałem że mnie szukałeś? – zacząłem. Klemens miał
nieco więcej „lat” ode mnie, należał mu się więc jako taki
szacunek, przynajmniej moim zdaniem.
-
Och, witaj Gabrielu – na mój widok odłożył księgę na stolik i
zsunął z nosa okulary. Jego bystre fiołkowe oczy wpatrywały się
we mnie intensywnie. - To kocurzysko wspomniało o tobie i chciałem
się spytać czy udało Ci się dowiedzieć nieco więcej o sprawie.
-
Więcej? – nie bardzo wiedziałem o co chodziło.
-
No tak, odparł rozsiadając się wygodniej, wskazując wymownie
fotel obok. – Widzisz, po raz pierwszy odkąd pamiętam, to zwierzę
zachowało się we względnie cywilizowany sposób, więc musiałeś
dowiedzieć się czegoś ciekawego.
-
Och – westchnąłem, zapowiadała się dłuższa pogawędka.
Usiadłem zatem na wskazanym fotelu, nalałem owocowej herbaty do
dwóch filiżanek i zacząłem badać grunt. – Nie wydaje mi się,
abym dowiedział się czegoś interesującego. Jak wspominał Jerzy
to była zwykła kurtuazyjna wizyta. Moja nowa podopieczna mieszka
naprzeciwko i chciałem poznać jej sąsiadów.
-
A co z Konstantynem? Już nie jest jej Opiekunem? – zdziwił się
Klemens.
-
Nie, został przeniesiony. Dziewczyna miała załamanie nerwowe i
próbę samobójstwa, do tego jest „widzącą” i nasz przełożony
poprosił mnie o zajęcie się tą sprawą.
-
Acha. – kiwnął siwą głową. – Wiesz, właściwie to i ja
chętnie poprosiłbym cię o przysługę. Jesteś młody i pełen
zapału, no i przed tobą może nie zamknął wszystkich drzwi.
-
Jak to?
-
Czytałeś pewnie akta mojego podopiecznego?
-
Mhm. Nie ma w nic nich specjalnego. Co gorsza nie ma nic starszego
niż piętnaście lat wstecz.
-
No właśnie – pokiwał głową, na oczy spadła mu przydługa
grzywka. Przejąłem Zygmunta jakieś pięć – siedem lat temu i od
początku kazano mi wypełniać swoje powinności nie wtrącając się
za bardzo w jego życie.
-
Dość dziwny początek – przyznałem pochylając się w stronę
Klemensa, wzbudził moje zainteresowanie.
-
Od razu zauważyłem, że coś jest nie tak – odstawił filiżankę
i zamknął oczy. - Staruszek w niedziele wybierał się gdzieś z
wizytą, elegancko ubrany, zadowolony. Jednak wracał podejrzanie
szybko, tak jakby zmienił po drodze zdanie. Po dobrym humorze nie
było śladu, zachowywał się jak co dzień, jakby nic się nie
wydarzyło – otworzył oczy i spojrzał na mnie. – Wydało mi się
to podejrzane, zwłaszcza, że to nie był jeden raz, lecz w każdą
niedzielę, którą spędzałem w tej kamienicy. Postanowiłem więc
obserwować go dokładnie przez całą niedzielę, przez kilka
tygodni z rzędu. Jednak nigdy nie było mi to dane, zawsze byłem
wzywany gdzieś indziej. Pomyślałem, że skoro to kocisko zagadało
do ciebie, to może coś ci wyjaśni.
-
Kazał przyjść w niedzielę przed południem i patrzeć. Jak nie
zrozumiem, to przegrałem – wypiłem ostatni łyk herbaty i
odstawiłem filiżankę.
-
No to masz małą zagwostkę mój chłopcze – podrapał się po
brodzie. – Bo ja naprawdę nie wiem o co chodzi, w archiwach nic
nie ma, moje próby obserwacji były udaremniane. Nie bardzo mi się
to podoba, jednak obaj wiemy, że ja tej sprawy nie rozwiążę. Tu
jest potrzebny młody rzutki umysł, który nie podda się
przeciwnościom i będzie chciał poszukiwać prawdy. Chyba się ze
mną zgodzisz? – skinąłem głową. – To ustalone – Klemens
uśmiechnął się szeroko i sięgnął po odłożoną wcześniej
księgę. - Informuj mnie na bieżąco, chłopcze, dobrze?
-
Pewnie że tak Klemensie – uścisnąłem mu dłoń i wstałem. -
Jak będę coś wiedział, to zajrzę do ciebie.
-
Bardzo ci dziękuję – odparł, włożył okulary na nos i pogrążył
się w lekturze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz