wtorek, 17 czerwca 2014

AZ Rozdział Czternasty

W archiwum nie znalazłem nic! Nawet najmniejszej wzmianki o Zygmuncie Chwerowskim. Było to w najwyższym stopniu intrygujące, gość musiał mieć jakąś przeszłość, miał dobre sześćdziesiąt lat! A wszystkie zapiski jakie miałem w rękach sięgały do piętnastu lat wstecz. Ani słowa o tym jak się wprowadził do kamienicy, nic o młodości. To nie było normalne. Zacząłem się zastanawiać, kto był jego wcześniejszym Opiekunem – może od niego dowiedziałbym się nieco więcej. Było jeszcze drugie źródło wiedzy czyli kot. Nie mogłem się jednak zbłaźnić, aby nie przekreślać swoich szans. Jeśli rozwiążę zagadkę wspomnianą przez to kocisko, mam szansę podjąć jakąś współpracę. Zapowiadał się dzień pełen wyzwań. Jednak najpierw postanowiłem spotkać się z Klemensem, żeby nie było żadnych problemów, ostatnia rzecz na jakiej mi zależało to posądzenie o wsadzanie nosa w nie swoje sprawy.


Klemens był Opiekunem z bardzo dużym doświadczeniem, może nie wybijał się inteligencją czy sprytem na tle innych, jednak z obowiązków wywiązywał się bardzo dobrze, podchodząc do każdej sprawy poważnie i zgodnie z kodeksem. Wiedziałem, że bardzo lubi czytać i każdą wolną chwilę spędza w bibliotece, zatem tam właśnie się udałem na poszukiwania.

Nasza biblioteka nie przypomina budynków ze świata ludzi, zresztą żadna z nich nie byłaby w stanie pomieścić ksiąg i manuskryptów z całego świata, kompletowanych przez kilka tysięcy lat. Budynek z zewnątrz wyglądał jak wytwór wyobraźni szalonego architekta: wokół heksagonalnego budynku wyrastały wieże: niektóre smukłe i wysokie, inne pękate i dość niskie, zwieńczone kopułami lub płaskie. Każda z nich odpowiadała jednej z epok, aby choć trochę ułatwić poruszanie się po tak bogatym księgozbiorze. W wieżach książki piętrzyły się na półkach i regałach oplatających ściany dookoła, wciskały się w każdą wolną przestrzeń, zostawiając niewiele miejsca na schody. Bardzo lubiłem tą specyficzną atmosferę tajemniczego budynku, poszukiwania ksiąg i manuskryptów, uwieńczone zazwyczaj dłuższą sesją czytelniczą na miękkiej kanapie przy filiżance gorącej czekolady.

Klemensa znalazłem bez problemu, zajmował wyjątkowo wygodny kącik „karmazynowy” z dwoma adamaszkowymi fotelami i niewielkim mahoniowym stolikiem kawowym. Jego charakterystyczne siwe bokobrody były nastroszone, w dłoniach trzymał księgę w skórzanej oprawie, którą ze skupieniem przeglądał.
- Witaj, słyszałem że mnie szukałeś? – zacząłem. Klemens miał nieco więcej „lat” ode mnie, należał mu się więc jako taki szacunek, przynajmniej moim zdaniem.
- Och, witaj Gabrielu – na mój widok odłożył księgę na stolik i zsunął z nosa okulary. Jego bystre fiołkowe oczy wpatrywały się we mnie intensywnie. - To kocurzysko wspomniało o tobie i chciałem się spytać czy udało Ci się dowiedzieć nieco więcej o sprawie.
- Więcej? – nie bardzo wiedziałem o co chodziło.
- No tak, odparł rozsiadając się wygodniej, wskazując wymownie fotel obok. – Widzisz, po raz pierwszy odkąd pamiętam, to zwierzę zachowało się we względnie cywilizowany sposób, więc musiałeś dowiedzieć się czegoś ciekawego.
- Och – westchnąłem, zapowiadała się dłuższa pogawędka. Usiadłem zatem na wskazanym fotelu, nalałem owocowej herbaty do dwóch filiżanek i zacząłem badać grunt. – Nie wydaje mi się, abym dowiedział się czegoś interesującego. Jak wspominał Jerzy to była zwykła kurtuazyjna wizyta. Moja nowa podopieczna mieszka naprzeciwko i chciałem poznać jej sąsiadów.
- A co z Konstantynem? Już nie jest jej Opiekunem? – zdziwił się Klemens.
- Nie, został przeniesiony. Dziewczyna miała załamanie nerwowe i próbę samobójstwa, do tego jest „widzącą” i nasz przełożony poprosił mnie o zajęcie się tą sprawą.
- Acha. – kiwnął siwą głową. – Wiesz, właściwie to i ja chętnie poprosiłbym cię o przysługę. Jesteś młody i pełen zapału, no i przed tobą może nie zamknął wszystkich drzwi.
- Jak to?
- Czytałeś pewnie akta mojego podopiecznego?
- Mhm. Nie ma w nic nich specjalnego. Co gorsza nie ma nic starszego niż piętnaście lat wstecz.
- No właśnie – pokiwał głową, na oczy spadła mu przydługa grzywka. Przejąłem Zygmunta jakieś pięć – siedem lat temu i od początku kazano mi wypełniać swoje powinności nie wtrącając się za bardzo w jego życie.
- Dość dziwny początek – przyznałem pochylając się w stronę Klemensa, wzbudził moje zainteresowanie.
- Od razu zauważyłem, że coś jest nie tak – odstawił filiżankę i zamknął oczy. - Staruszek w niedziele wybierał się gdzieś z wizytą, elegancko ubrany, zadowolony. Jednak wracał podejrzanie szybko, tak jakby zmienił po drodze zdanie. Po dobrym humorze nie było śladu, zachowywał się jak co dzień, jakby nic się nie wydarzyło – otworzył oczy i spojrzał na mnie. – Wydało mi się to podejrzane, zwłaszcza, że to nie był jeden raz, lecz w każdą niedzielę, którą spędzałem w tej kamienicy. Postanowiłem więc obserwować go dokładnie przez całą niedzielę, przez kilka tygodni z rzędu. Jednak nigdy nie było mi to dane, zawsze byłem wzywany gdzieś indziej. Pomyślałem, że skoro to kocisko zagadało do ciebie, to może coś ci wyjaśni.
- Kazał przyjść w niedzielę przed południem i patrzeć. Jak nie zrozumiem, to przegrałem – wypiłem ostatni łyk herbaty i odstawiłem filiżankę.
- No to masz małą zagwostkę mój chłopcze – podrapał się po brodzie. – Bo ja naprawdę nie wiem o co chodzi, w archiwach nic nie ma, moje próby obserwacji były udaremniane. Nie bardzo mi się to podoba, jednak obaj wiemy, że ja tej sprawy nie rozwiążę. Tu jest potrzebny młody rzutki umysł, który nie podda się przeciwnościom i będzie chciał poszukiwać prawdy. Chyba się ze mną zgodzisz? – skinąłem głową. – To ustalone – Klemens uśmiechnął się szeroko i sięgnął po odłożoną wcześniej księgę. - Informuj mnie na bieżąco, chłopcze, dobrze?
- Pewnie że tak Klemensie – uścisnąłem mu dłoń i wstałem. - Jak będę coś wiedział, to zajrzę do ciebie.
- Bardzo ci dziękuję – odparł, włożył okulary na nos i pogrążył się w lekturze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz