Cały
czas zastanawiałem się nad kocią zagadką, nie dawało mi to
spokoju, zwłaszcza po interesującej rozmowie z Klemensem. O
ustalonej godzinie zjawiłem się w domu pana Zygmunta, wcześniej
sprawdziłem co z Hanką. Akurat na posterunku był Jerzy: „wszystko
w porządku szefie” – to mi wystarczyło.
Kot
patrzył się na mnie jarzącymi się oczami. - Więc jednak
przyszedłeś? – w jego głosie słyszalna była kpina, ale także
niedowierzanie.
-
Oczywiście, że tak – żachnąłem się - Przecież obiecałem.
-
No dobrze. Zobaczymy ile jesteś wart – odparł i zamknął oczy,
tracąc zainteresowanie moją osobą.
Lekko
wytrącony z równowagi tym stwierdzeniem obserwowałem pana
Zygmunta.
Starszy
pan był ewidentnie ożywiony: nucił pod nosem jakąś skoczną
melodię, ruchy miał żwawsze, oczy błyszczały, na twarzy miał
uśmiech. Był ubrany bardzo elegancko: najlepszy czarny garnitur z
poszetką, na szyi zawiązywał koordynujący kolorystycznie kolorem
krawat. Rzucił okiem na zegarek i przeszedł do przedpokoju. Ubrał
płaszcz, szyję owinął białym długim szalikiem, założył
melonik i rękawiczki. Kot siedział przy drzwiach do pokoju, ale
Zygmunt tylko rzucił na niego okiem. – Niedługo wracam Klejnociku
– powiedział biorąc piękną lakierowaną laskę. – Teraz muszę
już iść na spotkanie, panna Marcjanna już na mnie czeka.
Zajrzałem
do myśli starszego pana i bardzo się zdziwiłem – to co tam
zastałem było jakąś niesamowitą mieszanką przeszłości, z
narzeczoną w roli głównej i rzeczywistości, gdzie punktem
zaczepienia był Klejnocik. Te światy jakoś przedziwnie się na
siebie nakładały i koegzystowały, choć wydaje mi się, iż była
tam więcej niż jedna epoka. Widziałem żywność na kartki, dym z
drogich cygar, dziewczyny tańczące charlestona i starszą kobietę
w długiej sukni balowej. Panna, o której wspomniał Zygmunt, co
chwila miała inną twarz. Raz była delikatną i kruchą blondynką,
innym razem kruczowłosą dziewczyną o mocnych rysach twarzy, raz
nawet niską szatynką, jednak jej oczy zawsze były te same:
intensywnie szafirowe, przepełnione bólem. Widziałem już gdzieś
te oczy, byłem pewien, że jest to istotna informacja. Jednak ni jak
nie mogłem się w odnaleźć w zalewie tak różnorodnych obrazów
wspomnień, postanowiłem więc obserwować dokładnie nadchodzące
wydarzenia, aby móc wyciągnąć konkretne wnioski. I nie ośmieszyć
się przed kotem, rzecz jasna.
Słońce
z trudem przebijało się przez ciężkie chmury zwiastujące deszcz,
było chłodno i nieprzyjemnie. Mężczyzna szedł w dół ulicy,
uśmiechnięty, coś sobie cichutko nucił pod nosem podpierając się
laską. Gdy doszedł do większego skrzyżowania na chwilę się
jakby się ocknął i spojrzał ze zdziwieniem na nowoczesne
samochody i autobusy, na piętrzące się wieżowce. Jednak już po
chwili szedł dalej pogrążony we własnych skomplikowanych myślach.
Przeszedł przez ruchliwą ulicę, po czym skręcił w boczne uliczki
i zaczął kluczyć między blokami. Wyglądało na to, że doskonale
wie dokąd zmierza, nadal był szczęśliwym mężczyzną, który
szedł na spotkanie z ukochaną. Spacerował nieśpiesznie przez
parkowe alejki, aż dotarł do wyjścia obok stawu. Przeszedł przez
bramę i stanął jak wryty. Wpatrywał się z niedowierzaniem w
stare zrujnowane budynki, z wywieszoną kartką ‘NIE WCHODZIĆ,
GROZI KALECTWEM LUB ŚMIERCIĄ”, obok których rozłożyły się
blaszane hale, a w nich magazyny i warsztaty samochodowe. W jego
myślach panował chaos, wspomnienia mieszały się ze sobą i
przeplatały, jednak znów najważniejsze były pełne łez szafirowe
oczy. Staruszek zachwiał się, laska wypadła mu z rąk i opadł na
kolana.
– Dlaczego?
– szeptał. – Dlaczego nie ma tego domu? Nie ma Marcjanny? Gdzie
moja narzeczona? Piękna jak wiosna, o oczach jak błękitne niebo
latem … Moja Pani … Znowu za późno … – po policzkach
potoczyły się łzy, cała radość i energia wyparowała. Widziałem
tylko przybitego żalem staruszka, który z trudem poruszał się o
lasce i zastanawiałem się co tu jest grane. Żaden, ale to
absolutnie żaden standardowy przykład pokuty czy kary nie był tak
pokręcony, tak niezrozumiały i rozwinięty czasowo. Wyglądało
bowiem na to, że to już kolejne wcielenie ponosi karę za dawne
przewiny, że to się ciągnie od ponad stu lat, jak nie dłużej.
Przyglądałem się wspomnieniom Zygmunta, które zalewały go
natłokiem kolejnych gorzkich wydarzeń, jednak nigdzie nie widziałem
przyczyny tej kary. Nie zauważyłem żadnego schematu, tak jakby
wszystkie wspomnienia z różnych żyć uruchamiały się pod wpływem
jednego impulsu. Zastanawiałem się jak można odnaleźć jakieś
informacje o tej wybitnej anomalii w naszych anielskich bibliotekach
i archiwach, gdy moją uwagę przykuła zmiana w Zygmuncie. Tym razem
poraził go ból czysto fizyczny, upadł i zwijał się w
konwulsjach, zaczął mieć problemy z oddychaniem, jego serce tłukło
się coraz szybciej i szybciej, zalewały go fale gorąca.
Sparaliżowany nie wiedziałem co robić, gdyż moja ingerencja mogła
zaszkodzić, zamiast pomóc. Tymczasem staruszek ostatkiem sił
sięgnął do kieszeni płaszcza, gdzie jego palce napotkały chłodny
metalowy przedmiot. Owalny kształt dawał ukojenie, mężczyzna
mocniej zacisnął na nim palce, czekając aż ból przeminie. Po
dłuższej chwili konwulsje i drgania ustąpiły, podobnie jak
kołatanie serca i problemy z oddychaniem. Zamknął oczy, wciągnął
powietrze nosem i zrobił długi wydech ustami, powtórzył tą
procedurę kilkakrotnie. Powoli, wspierając się na lasce, podniósł
się i wyprostował, drogocenny medalion schował do kieszeni.
Otrzepał ubranie i rozejrzał się zdziwiony, a następnie ruszył w
drogę powrotną do domu. Po drodze zastanawiał się co go
przywiodło do tego parku i dlaczego nie poszedł do sklepu obok
kamienicy, aby kupić kotu karmę. – Bo przecież po to wyszedłem
z domu, czyż nie? – mruczał do siebie. – Jesteśmy tylko my:
Klejnocik i ja, nie ma nikogo innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz