czwartek, 19 czerwca 2014

AZ Rozdział Piętnasty

Cały czas zastanawiałem się nad kocią zagadką, nie dawało mi to spokoju, zwłaszcza po interesującej rozmowie z Klemensem. O ustalonej godzinie zjawiłem się w domu pana Zygmunta, wcześniej sprawdziłem co z Hanką. Akurat na posterunku był Jerzy: „wszystko w porządku szefie” – to mi wystarczyło.

Kot patrzył się na mnie jarzącymi się oczami. - Więc jednak przyszedłeś? – w jego głosie słyszalna była kpina, ale także niedowierzanie.
- Oczywiście, że tak – żachnąłem się - Przecież obiecałem.
- No dobrze. Zobaczymy ile jesteś wart – odparł i zamknął oczy, tracąc zainteresowanie moją osobą.
Lekko wytrącony z równowagi tym stwierdzeniem obserwowałem pana Zygmunta.


Starszy pan był ewidentnie ożywiony: nucił pod nosem jakąś skoczną melodię, ruchy miał żwawsze, oczy błyszczały, na twarzy miał uśmiech. Był ubrany bardzo elegancko: najlepszy czarny garnitur z poszetką, na szyi zawiązywał koordynujący kolorystycznie kolorem krawat. Rzucił okiem na zegarek i przeszedł do przedpokoju. Ubrał płaszcz, szyję owinął białym długim szalikiem, założył melonik i rękawiczki. Kot siedział przy drzwiach do pokoju, ale Zygmunt tylko rzucił na niego okiem. – Niedługo wracam Klejnociku – powiedział biorąc piękną lakierowaną laskę. – Teraz muszę już iść na spotkanie, panna Marcjanna już na mnie czeka.

Zajrzałem do myśli starszego pana i bardzo się zdziwiłem – to co tam zastałem było jakąś niesamowitą mieszanką przeszłości, z narzeczoną w roli głównej i rzeczywistości, gdzie punktem zaczepienia był Klejnocik. Te światy jakoś przedziwnie się na siebie nakładały i koegzystowały, choć wydaje mi się, iż była tam więcej niż jedna epoka. Widziałem żywność na kartki, dym z drogich cygar, dziewczyny tańczące charlestona i starszą kobietę w długiej sukni balowej. Panna, o której wspomniał Zygmunt, co chwila miała inną twarz. Raz była delikatną i kruchą blondynką, innym razem kruczowłosą dziewczyną o mocnych rysach twarzy, raz nawet niską szatynką, jednak jej oczy zawsze były te same: intensywnie szafirowe, przepełnione bólem. Widziałem już gdzieś te oczy, byłem pewien, że jest to istotna informacja. Jednak ni jak nie mogłem się w odnaleźć w zalewie tak różnorodnych obrazów wspomnień, postanowiłem więc obserwować dokładnie nadchodzące wydarzenia, aby móc wyciągnąć konkretne wnioski. I nie ośmieszyć się przed kotem, rzecz jasna.

Słońce z trudem przebijało się przez ciężkie chmury zwiastujące deszcz, było chłodno i nieprzyjemnie. Mężczyzna szedł w dół ulicy, uśmiechnięty, coś sobie cichutko nucił pod nosem podpierając się laską. Gdy doszedł do większego skrzyżowania na chwilę się jakby się ocknął i spojrzał ze zdziwieniem na nowoczesne samochody i autobusy, na piętrzące się wieżowce. Jednak już po chwili szedł dalej pogrążony we własnych skomplikowanych myślach. Przeszedł przez ruchliwą ulicę, po czym skręcił w boczne uliczki i zaczął kluczyć między blokami. Wyglądało na to, że doskonale wie dokąd zmierza, nadal był szczęśliwym mężczyzną, który szedł na spotkanie z ukochaną. Spacerował nieśpiesznie przez parkowe alejki, aż dotarł do wyjścia obok stawu. Przeszedł przez bramę i stanął jak wryty. Wpatrywał się z niedowierzaniem w stare zrujnowane budynki, z wywieszoną kartką ‘NIE WCHODZIĆ, GROZI KALECTWEM LUB ŚMIERCIĄ”, obok których rozłożyły się blaszane hale, a w nich magazyny i warsztaty samochodowe. W jego myślach panował chaos, wspomnienia mieszały się ze sobą i przeplatały, jednak znów najważniejsze były pełne łez szafirowe oczy. Staruszek zachwiał się, laska wypadła mu z rąk i opadł na kolana.
Dlaczego? – szeptał. – Dlaczego nie ma tego domu? Nie ma Marcjanny? Gdzie moja narzeczona? Piękna jak wiosna, o oczach jak błękitne niebo latem … Moja Pani … Znowu za późno … – po policzkach potoczyły się łzy, cała radość i energia wyparowała. Widziałem tylko przybitego żalem staruszka, który z trudem poruszał się o lasce i zastanawiałem się co tu jest grane. Żaden, ale to absolutnie żaden standardowy przykład pokuty czy kary nie był tak pokręcony, tak niezrozumiały i rozwinięty czasowo. Wyglądało bowiem na to, że to już kolejne wcielenie ponosi karę za dawne przewiny, że to się ciągnie od ponad stu lat, jak nie dłużej. Przyglądałem się wspomnieniom Zygmunta, które zalewały go natłokiem kolejnych gorzkich wydarzeń, jednak nigdzie nie widziałem przyczyny tej kary. Nie zauważyłem żadnego schematu, tak jakby wszystkie wspomnienia z różnych żyć uruchamiały się pod wpływem jednego impulsu. Zastanawiałem się jak można odnaleźć jakieś informacje o tej wybitnej anomalii w naszych anielskich bibliotekach i archiwach, gdy moją uwagę przykuła zmiana w Zygmuncie. Tym razem poraził go ból czysto fizyczny, upadł i zwijał się w konwulsjach, zaczął mieć problemy z oddychaniem, jego serce tłukło się coraz szybciej i szybciej, zalewały go fale gorąca. Sparaliżowany nie wiedziałem co robić, gdyż moja ingerencja mogła zaszkodzić, zamiast pomóc. Tymczasem staruszek ostatkiem sił sięgnął do kieszeni płaszcza, gdzie jego palce napotkały chłodny metalowy przedmiot. Owalny kształt dawał ukojenie, mężczyzna mocniej zacisnął na nim palce, czekając aż ból przeminie. Po dłuższej chwili konwulsje i drgania ustąpiły, podobnie jak kołatanie serca i problemy z oddychaniem. Zamknął oczy, wciągnął powietrze nosem i zrobił długi wydech ustami, powtórzył tą procedurę kilkakrotnie. Powoli, wspierając się na lasce, podniósł się i wyprostował, drogocenny medalion schował do kieszeni. Otrzepał ubranie i rozejrzał się zdziwiony, a następnie ruszył w drogę powrotną do domu. Po drodze zastanawiał się co go przywiodło do tego parku i dlaczego nie poszedł do sklepu obok kamienicy, aby kupić kotu karmę. – Bo przecież po to wyszedłem z domu, czyż nie? – mruczał do siebie. – Jesteśmy tylko my: Klejnocik i ja, nie ma nikogo innego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz