wtorek, 24 czerwca 2014

AZ Rozdział Szesnasty

Obserwowałem wydarzenia z boku nie bardzo rozumiejąc co się zadziało. Wszystkie wydarzenia i ból z ostatniej godziny po prostu zaginęły w mroku pamięci Zygmunta, po tym jak dotknął tego medalionu. Nie pasowało mi tutaj nic, bo zarówno Klemens jak i kot wspominali, że tak jest co tydzień. Co siedem dni ten człowiek przeżywa ból, żal i rozczarowanie, po czym wraca do punktu wyjścia, aby za kolejny tydzień przechodzić przez tą samą mękę. Którą teoretycznie przerywa medalion. A co ją uruchamia? - zastanawiałem się nadal wędrując razem z Zygmuntem, który kupił kocie przysmaki w „swoim” sklepie i teraz właśnie otwierał drzwi do mieszkania.


Kot czekał na swojego pana w przedpokoju i wbijał we mnie te swoje bursztynowe ślepia. Zrozumiałem, że pyta o postępy.
- Tak jest co tydzień? – spytałem.
- Owszem. Jak w zegarku.
- A w tygodniu? Czy coś pamięta?
- Nie, wie tylko że ma kogoś znaleźć.
- Kobietę prawda? O szafirowych oczach?
- Tak – mruknął kot
- On ma poplątane wspomnienia, czyż nie? Obrazy z różnych swoich wcieleń czy też żyć, zależy jak to nazwiemy, w których cały czas przeplata się motyw poszukiwania kobiety o szafirowych oczach?
Kot popatrzył na mnie łaskawszym okiem. – Jesteś całkiem bystry.
- Ten scenariusz uruchamia się każdej niedzieli o tej samej porze? Bez względu na porę roku czy pogodę?
- Brawo, brawissimo – usłyszałem sarkastyczny głos w mojej głowie. – Zdałeś egzamin. A teraz zrób coś, żeby ten człowiek zaznał spokoju. Męczy się tak od piętnastu lat!
- Dzięki, ale skąd wiesz że trwa to tak długo?
- Może nie jestem zwykłym kotem?
- Powiedziałbym raczej, że nie jesteś zwykłą duszą... ty też pokutujesz?
- Ja też? – sierść mu się zjeżyła, w oczach widziałem złość.
- No nie, chociaż to co dzieje się z twoim panem wygląda na pokutę. Ale chętnie bym dowiedział się czegoś więcej. O panu Zygmuncie naturalnie – dodałem, bo kocisko warknęło ostrzegawczo.
- Nie możesz sprawdzić w tych waszych przepastnych archiwach? – złośliwa odpowiedź kota nie była mi na rękę. Ale cóż postanowiłem grać czysto.
- Nasze archiwa przewertowałem niejednokrotnie. Nie ma tam nawet wzmianki o twoim właścicielu, ostatnie zapiski sięgają wstecz piętnaście lat właśnie.
- Czyli zapewne było tak jak myślałem, jego poprzedni Opiekun ukrył dane, świadczące na jego niekorzyść...
- A czy ty znałeś ich wtedy? Zanim to się zaczęło?
- A czy to ważne? – prychnął.
- Oczywiście, że tak – żachnąłem się.
- Czyli, że mu pomożesz? – kot patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Wiedziałem, że udzielając odpowiedzi, nie odpowiem tylko na jedno pytanie. W jakiś sposób przypieczętuję swój los, miałem tylko nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzę.
- Przecież obiecałem. Rozmawiałem też z Klemensem, jego dotychczasowym Opiekunem, i wiem, że będzie mnie wspierał.
- Oby. W innym wypadku... lepiej żebyś nie wiedział – dodał cicho. Uszy miał przyklapnięte, wąsy nisko. Wstrząsnął się i spojrzał na mnie poważnie. – Dobrze, masz już komplet informacji, których mogłem Ci dostarczyć. Teraz wszystko w twoich rękach. Zacznij porządnie kombinować, bo znalezienie tych danych nie będzie proste. Ale wierzę, że możesz sobie poradzić.
Kiwnąłem głową. Hance chwilowo nic nie groziło, mogłem zatem zbadać tą sprawę. Spojrzałem na kota, zastanawiając się czy powiedzieć mu o tym tajemniczym medalionie, gdy Klejnocik po raz kolejny mnie zaskoczył.
- Raz go pokonałeś, więc drugi raz też dasz radę – mruknął na odchodne i powędrował do kuchni, gdzie Zygmunt właśnie nałożył przysmaki do miski, pozostawiając mnie oniemiałego i zdezorientowanego.
Widziałem, że kocurzysko nie piśnie nic więcej, zatem zdecydowałem się nie myśleć o tajemniczej postaci, którą to podobno pokonałem w przeszłości, tylko skupić się na tu i teraz. Czyli poszukiwaniu przeszłości Zygmunta. Aby jednak nie być posądzonym o łamanie zasad postanowiłem działać oficjalnie, razem z Klemensem. Najpierw jednak, chciałem też spotkać moją nową podwładną. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale budziła ona mój wewnętrzny niepokój.

Sprawdziłem kto pilnuje dziewczyny, była to faktycznie nowicjuszka – trzymała się jednak na dystans, co zaliczyłem jako plus. Podszedłem do niej, lecz ona zauważyła mnie pierwsza.
- Panie Gabrielu, jestem taka szczęśliwa, że mnie do pana przydzielono! – usłyszałem na dzień dobry.
Spojrzałem w rozpromienioną twarz okoloną rudymi lokami, przy czym każdy wywinięty był w inną stronę, w te zielone, lekko skośne oczy i wiedziałem że będę miał kłopoty. Zresztą wiedziałby to każdy Anioł z wyższego poziomu – żądza przygód wręcz od niej biła, fascynacja tworzyła swoistą aurę, a do tego sama dziewczyna stanowiła skumulowany ładunek energetyczny. I na pewno nie była ani systematyczna ani uporządkowana, mogłem się o to założyć!
- No cóż, mnie również jest miło, tego hm, Bernardyno? – jakoś nie mogłem zapamiętać jej imienia.
- Bernardetto, ale może mi pan mówić Detta – uśmiechnęła się
- Fajnie, ale nie musimy być tacy oficjalni. Może …
- Mogę mówić do pana szefie, tak jak Jerzy? Bardzo, bardzo proszę!
Raz kozie śmierć pomyślałem, i odparłem – Niech będzie. Jeśli chcesz?
- Bardzo panu dziękuję, szefie! – uścisnęła mi dłoń, a ja poczułem jakby mi ktoś imadło zacisnął na ręku.
- A co tam u Hanki? – delikatnie uwolniłem się z uścisku i dyskretnie rozmasowywałem palce. - Wszystko w porządku?
- Tak, generalnie jest bardzo zadowolona. Czyta książki i magazyny, które ostatnio z panem kupiła. Trochę ją martwi poniedziałek, bo będzie musiała iść do pracy, ale stara się o tym nie myśleć.
- Dobra dziewczyna, a kopertę już znalazła? – zainteresowałem się.
- Nie widziałam żadnej koperty – Bernardetta zdecydowanie pokręciła głową.
- Hm, pewnie ją strąciła, jak wychodziliśmy na zakupy.
- Znajdzie ją jak będzie sprzątać, czyż nie? – wzruszyła ramionami.
- Pewnie masz rację, a tymczasem miej ją na oku. Tak będzie po prostu bezpieczniej. Ja mam do załatwienia kilka spraw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz