niedziela, 27 lipca 2014

AZ Rozdział Dwudziesty Piąty

****
Na ziemi wstawał nowy dzień. Słoneczne promienie z trudem przebijały się przez szarobure chmury, zapowiadające śnieg lub też deszcz ze śniegiem. Na ulicach pojawiali się już ludzie śpieszący do pracy, opatuleni dokładnie szalikami, ubrani w czapki i ciepłe rękawiczki. Wielkimi krokami nadchodziła zima, a jej oddech był coraz bardziej odczuwalny.

Jeden nieśmiały promyk słońca delikatnie zapukał do okien Hanki i nie słysząc odpowiedzi wślizgnął się do środka. Dziewczyna jeszcze spała, zdrowym mocnym snem. Było jej to potrzebne po ostatnich wydarzeniach. Promyk obiegł cały pokój, ze zdumieniem zauważył, że jest jasny i ciepły, a nigdy wcześniej taki nie był. Zrobił się przytulniejszy, jakby osoba która go zajmowała, bardziej zadbała o wnętrze. To już nie była noclegownia, lecz pokój – prawdziwy dom. Widać było detale świadczące o wyczuciu smaki właścicielki, ciepły kolor ścian ładnie harmonizował z miodowym dywanem, na półeczkach stały zdjęcia w pięknych oprawkach, zarówno prostych jak i bardziej ozdobnych. Obok w wazonie stały kwiaty, napełniając pokój niesamowitym zapachem róż. Lecz najbardziej zdumiony był promyk, gdy w nogach łóżka zobaczył zwiniętego małego kotka. Nigdy wcześniej nie widział tu żadnych zwierząt, zresztą ta młoda dziewczyna rzadko bywała w domu, skąd pomysł na kotka? I to tak małego? Promyk postanowił podzielić się nowiną z pozostałymi promykami – wpadło ich do pokoju ponad dwadzieścia, budząc śpiącą.


Hanka półprzytomnie otworzyła oczy – w pokoju było niesamowicie jasno, pewnie nie zaciągnęła zasłon. Mimo, że to już ponad tydzień, to jeszcze się do nich nie przyzwyczaiła. Tyle się zmieniło od zeszłego wtorku, wszystko za sprawą jednego człowieka, jednej koperty...

Pamiętała jakby to było wczoraj – robiła w domu wielkie sprzątanie: wszystkie pomieszczenia miały być wyczyszczone z niepotrzebnych rzeczy, a następnie wyszorowane do czysta. Zaczęła od łazienki i kuchni, potem dwa pokoje i na końcu przedpokój. Kilkakrotnie wynosiła śmieci, nazbierało się ich nie mało po kątach. Z trudem odsunęła komodę, żeby wytrzeć kurze, gdy zauważyła elegancką kopertę.
- No tak, zapomniałam o tym liście, przyszedł chyba wtedy, kiedy poznałam Gabriela – powiedziała biorąc go do ręki. „Kancelaria Adwokacka Józef Miłosiejski i wspólnicy” – głosił napis w miejscu adresata. Litery były starannie wykaligrafowane, koperta była wysokiej jakości, chyba welinowa. Jednak nazwisko nic Hance nie mówiło. – Ciekawe o co może chodzić? – zastanawiała się. Nie chcąc niszczyć koperty poszła do kuchni i otworzyła ją zwykłym nożem. W środku znajdowało się kilka zadrukowanych arkusików grubego papieru, na ostatniej stronie zauważyła zamaszysty podpis. W nagłówku było jej imię i nazwisko, więc raczej nie mogło być mowy o pomyłce. Idąc do pokoju rozkładała arkusiki, jednak pierwsze zdania sprawiły, że postanowiła usiąść, zanim będzie kontynuować.

Moja Droga Hanno,

Zapewne zastanawiasz się co to za list i kim w ogóle jest jego nadawca. I dlaczego zwracam się do Ciebie tak poufale? To trochę skomplikowane, postaram się wyjaśnić w kilku słowach.

Najkrócej rzecz ujmując jestem Twoim dziadkiem. Dziadkiem, którego nigdy nie poznałaś, bo jeśli czytasz teraz ten list, to oznacza, że ja już odszedłem z tego świata, podobnie jak wszyscy Twoi krewni. Zgodnie z życzeniem Twojej babki nie splamiłem honoru waszej rodziny.

Wiem, że pod opieką Franciszki było Ci ciężko. Nie wiem czy znasz przeszłość swojej babki, jednak ona też nie miała w życiu łatwo. Wojny zawsze sieją spustoszenie, nie tylko fizyczne, ale także psychiczne. Franciszce nie pożałowano niczego: straciła narzeczonego i rodziców, mocno podupadła na zdrowiu, zabrano jej cały rodzinny majątek. Została jej tylko młodsza siostra Gabriela, którą musiała się zająć. I choć starała się ze wszystkich sił, nie potrafiła poskromić Gabi, która kochała życie i kochała taniec! Jesteś do niej bardzo podobna Haniu, i to także zaważyło na surowym podejściu babki.
Poznałem Gabrysię, gdy miała dwadzieścia lat i zakochałem się nieprzytomnie. Na moje szczęście, lub też nie, ona odwzajemniła moje uczucie. Franciszka, z jej konserwatywnymi poglądami i poczuciem siostrzanego obowiązku, szukała dla Gabi odpowiedniego męża. Czyli z odpowiednim wykształceniem, koneksjami, takiego jakiego sama miała mieć. Nie spełniałem założeń tego ideału, byłem wtedy artystą, pisałem opowiadania i wiersze, czym nie wzbudziłem sympatii Twojej babki. Mimo wszystko jednak postanowiliśmy się pobrać, gdyż okazało się że moja Gabrysia była w ciąży. Nie przewidziałem jednak determinacji Twojej babki, która na wieść o planowanym ślubie uruchomiła wszystkie swoje znajomości i doprowadziła do tego, że musiałem wyjechać z kraju. Sam, bez mojej ukochanej, której powiedziała tylko, że ją opuściłem i wybrałem wyjazd za granicę. Gabriela uwierzyła słowom siostry: nigdzie mnie nie było, moje mieszkanie było opustoszałe, nikt nic nie wiedział. Franciszka była zadowolona, ponadto znalazła już nowego kandydata na męża dla swojej ukochanej siostry. Z uwagi na stan Gabrieli ślub z Ignacym Koryckim odbył się bardzo szybko, i nikt niczego nie zauważył. Nie wiem czy była szczęśliwa, nie udało mi się nigdy skontaktować z Gabrysią, mogłem jedynie obserwować wydarzenia oczami innych.

Dzięki Franciszce znalazłem się w Ameryce, gdzie imałem się różnych zajęć, aby przetrwać, dzięki niej również postanowiłem zostać prawnikiem. Tak szanowana profesja pomogłaby mi zyskać szacunek w jej oczach. Jednak gdy wreszcie udało mi się wrócić do Polski było już za późno. Gabriela miała rodzinę, ułożone życie – postanowiłem się nie wtrącać i ułożyć sobie życie na nowo. Założyłem kancelarię adwokacką i od czasu do czasu sprawdzałem jak radzi sobie mój syn, a potem jego rodzina.

W dniu wypadku nie było mnie w Polsce, zanim wróciłem wszystko już było ustalone. Jedyne, co udało mi się wymóc na Franciszce, to skontaktowanie się z tobą, pod kilkoma jednak warunkami. Stąd właśnie ten list.

Teraz nieco weselsze wiadomości. Jesteś moją jedyną krewną, moja żona zmarła przede mną, a my nigdy nie doczekaliśmy się potomstwa. Zapisuję ci więc cały mój majątek, a nie jest on bagatelny. Wiem, że nigdy byś go nie roztrwoniła, ale na wszelki wypadek ustanowiłem kilka klauzul, aby nie przepadł.

W pierwszej wypłacie dostaniesz konkretną kwotę do wydania na swoje własne potrzeby. Czyli zrobisz z nimi co zechcesz. Drugi zapis ustala twoje miesięczne uposażenie, którego wartość będzie korygowana o stopę inflacji każdego roku. I klauzula trzecia. Jeśli kiedykolwiek wyjdziesz za mąż, tylko i wyłącznie z miłości, nie dla interesu, otrzymasz dom – szczegóły zna twój prawnik, kontakt do niego podałem na końcu tego listu. Twoje dzieci również dostaną spadek, kwoty są określone, lecz tym na razie nie musisz się przejmować.
Wszystkie rachunki były do tej pory płacone przez moją kancelarię, tam też trafiała twoja pensja. Stan konta dokładnie zna pan Kaniowski. Mam nadzieję, że podobały ci się prezenty na urodziny? Tak, telefon komórkowy też jest ode mnie, wierzę, że ci się przydaje.

Dla ciebie mam dwie rady – powróć do tańca i zakochaj się! To jest dla człowieka największe szczęście. Ufam, że zaznasz go również.

Życząc ci spełnienia marzeń,
Z wyrazami szacunku,
Józef Miłosiejski.

Na dole kartki podane były informacje adresowe oraz telefon do prawnika. – O mój Boże! – westchnęła z niedowierzaniem. – To jest po prostu niesamowite! Jak w bajce! A ja się martwiłam o pieniądze – zaśmiała się przepełniona nadzieją i ufnością w przyszłość. Po jakimś czasie śmiech przeszedł w szloch, nerwy nie wytrzymały takiego napięcia. Śmiała się i płakała na przemian, całe jej opanowanie i maska uleciały precz. Usiadła na łóżku i wpatrywała się w zapisane kartki.
- Dziadku – wyszeptała – jaka szkoda, że cię nigdy nie poznałam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz