piątek, 1 sierpnia 2014

AZ Rozdział Dwudziesty Siódmy

Hanka rozejrzała się dokoła, rozpraszając wspomnienia. Ekipa była naprawdę fachowa – zmienili wszystko tak szybko i tak porządnie, że ona sama ledwo poznawała mieszkanie. W zeszły piątek obejrzała też różne modele aut, a wczoraj kupiła sobie šcodę. Nie była może najnowocześniejsza ani żaden tam najnowszy model, ale spełniała wszystkie jej wymagania. Zapisała się też na siłownię, miała za sobą już trzy treningi. Dokładnie i profesjonalnie przygotowane, specjalnie dla niej, aby wzmocniła mięśnie i poprawiła kondycję. Pierwsze efekty już czuła – rozpierała ją energia, była nią wręcz przepełniona. Razem z Robertem, przeszli z adwokatem na ty, kupiła laptopa. Poznała też przemiłą żonę Roberta oraz ich dwoje dzieci. Dziewczynka nie miała jeszcze trzech lat, chłopczyk miał osiem miesięcy. Magda, bo tak miała na imię, była z wykształcenia plastykiem, zajmowała się rysowaniem ilustracji do książeczek dla dzieci. Jutro miała iść razem z nimi na premierę nowego filmu, zaproszenia dostali od klienta kancelarii.


- Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie – pomyślała Hanka, jej wzrok powędrował w stronę malutkiego kłębuszka. Kotka miała od wczoraj. Właściwie to przypadkiem. Wracała właśnie z treningu, gdy na klatce spotkała studenta z drugiego piętra. Rozglądał się lekko zdenerwowany, trzymając coś za kurtką. Jak tylko zobaczył Hankę podszedł do niej i zagadnął: - Przepraszam, że tak nachodzę, my się właściwie nie znamy, mieszkam nad panią, i tak w sumie to mam taki mały kłopot...
Zza pazuchy wydobyło się cichutkie popiskiwanie, pojawiło się też jedno uszko.
- Czy to jest ten mały kłopot? – spytała Hanka uśmiechając się do chłopaka.
- No właśnie. Bo ja go uratowałem, znalazłem w worku, na śmietniku, ale nie tutaj, niedaleko uczelni. I nie mogłem go tak zostawić, był taki zabiedzony. U siebie też nie mogę go mieć, bo właściciele mają małe dziecko, a Lola jest uczulona na koty i nie wiem teraz co zrobić. Pomyślałem, że może pani...
- Mam na imię Hanka, darujmy sobie to panowanie. Kotka chętnie wezmę, ale nie umiem się z nimi obchodzić. Może ty się na tym znasz?
- Trochę. A na imię mam Janek.
- Miło mi. Może wejdź do środka, maleństwo jest pewnie głodne i wyziębione?
- Tak, zmarzł biedaczek, ale chyba sobie nic nie odmroził. Jest jeszcze taki malutki, że będzie pił mleko, najlepiej karmić go strzykawką – mówił wchodząc do mieszkania.
- Chodźmy do kuchni, tam jest bardzo ciepło. A ja gdzieś powinnam mieć strzykawkę, więc będzie go można nakarmić.
Nawet się nie spostrzegła, a kotek którego nazwali Mruczuś był najedzony i zasnął na fotelu okryty kocykiem, ona zaś gawędziła radośnie z chłopakiem. Miło spędzili czas, popijając razem herbatę i rozmawiając o książkach, Janek znał wszystkie nowości. Dwie godziny później pożegnali się, obiecując sobie, że będą rozmawiać częściej.

Wzięła na ręce mruczącego kotka, głaszcząc delikatnie jego sierść. Pod palcami wyczuwała żebra, taki był wychudzony i zabiedzony. Oczka nadal nabiegały ropą, jedno uszko miał zranione, i nie bardzo chciało się goić. Postanowiła iść z nim dzisiaj do weterynarza, może on coś poradzi, nie chciała, by maluszek się rozchorował, musiała o niego dbać. Ułożyła go na poduszce i poszła do łazienki. Po pół godzinie była gotowa do wyjścia, kotka owinęła kocykiem i schowała za pazuchą. Weterynarz był niedaleko, mogła przejść piechotą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz