Hanka
rozejrzała się dokoła, rozpraszając wspomnienia. Ekipa była
naprawdę fachowa – zmienili wszystko tak szybko i tak porządnie,
że ona sama ledwo poznawała mieszkanie. W zeszły piątek obejrzała
też różne modele aut, a wczoraj kupiła sobie šcodę. Nie była
może najnowocześniejsza ani żaden tam najnowszy model, ale
spełniała wszystkie jej wymagania. Zapisała się też na siłownię,
miała za sobą już trzy treningi. Dokładnie i profesjonalnie
przygotowane, specjalnie dla niej, aby wzmocniła mięśnie i
poprawiła kondycję. Pierwsze efekty już czuła – rozpierała ją
energia, była nią wręcz przepełniona. Razem z Robertem, przeszli
z adwokatem na ty, kupiła laptopa. Poznała też przemiłą żonę
Roberta oraz ich dwoje dzieci. Dziewczynka nie miała jeszcze trzech
lat, chłopczyk miał osiem miesięcy. Magda, bo tak miała na imię,
była z wykształcenia plastykiem, zajmowała się rysowaniem
ilustracji do książeczek dla dzieci. Jutro miała iść razem z
nimi na premierę nowego filmu, zaproszenia dostali od klienta
kancelarii.
-
Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie – pomyślała Hanka, jej
wzrok powędrował w stronę malutkiego kłębuszka. Kotka miała od
wczoraj. Właściwie to przypadkiem. Wracała właśnie z treningu,
gdy na klatce spotkała studenta z drugiego piętra. Rozglądał się
lekko zdenerwowany, trzymając coś za kurtką. Jak tylko zobaczył
Hankę podszedł do niej i zagadnął: - Przepraszam, że tak
nachodzę, my się właściwie nie znamy, mieszkam nad panią, i tak
w sumie to mam taki mały kłopot...
Zza
pazuchy wydobyło się cichutkie popiskiwanie, pojawiło się też
jedno uszko.
-
Czy to jest ten mały kłopot? – spytała Hanka uśmiechając się
do chłopaka.
-
No właśnie. Bo ja go uratowałem, znalazłem w worku, na śmietniku,
ale nie tutaj, niedaleko uczelni. I nie mogłem go tak zostawić, był
taki zabiedzony. U siebie też nie mogę go mieć, bo właściciele
mają małe dziecko, a Lola jest uczulona na koty i nie wiem teraz co
zrobić. Pomyślałem, że może pani...
-
Mam na imię Hanka, darujmy sobie to panowanie. Kotka chętnie wezmę,
ale nie umiem się z nimi obchodzić. Może ty się na tym znasz?
-
Trochę. A na imię mam Janek.
-
Miło mi. Może wejdź do środka, maleństwo jest pewnie głodne i
wyziębione?
-
Tak, zmarzł biedaczek, ale chyba sobie nic nie odmroził. Jest
jeszcze taki malutki, że będzie pił mleko, najlepiej karmić go
strzykawką – mówił wchodząc do mieszkania.
-
Chodźmy do kuchni, tam jest bardzo ciepło. A ja gdzieś powinnam
mieć strzykawkę, więc będzie go można nakarmić.
Nawet
się nie spostrzegła, a kotek którego nazwali Mruczuś był
najedzony i zasnął na fotelu okryty kocykiem, ona zaś gawędziła
radośnie z chłopakiem. Miło spędzili czas, popijając razem
herbatę i rozmawiając o książkach, Janek znał wszystkie nowości.
Dwie godziny później pożegnali się, obiecując sobie, że będą
rozmawiać częściej.
Wzięła
na ręce mruczącego kotka, głaszcząc delikatnie jego sierść. Pod
palcami wyczuwała żebra, taki był wychudzony i zabiedzony. Oczka
nadal nabiegały ropą, jedno uszko miał zranione, i nie bardzo
chciało się goić. Postanowiła iść z nim dzisiaj do weterynarza,
może on coś poradzi, nie chciała, by maluszek się rozchorował,
musiała o niego dbać. Ułożyła go na poduszce i poszła do
łazienki. Po pół godzinie była gotowa do wyjścia, kotka owinęła
kocykiem i schowała za pazuchą. Weterynarz był niedaleko, mogła
przejść piechotą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz