***
Hanka
leżała na łóżku bawiąc się z kotkiem. Nadal w piżamie,
zresztą niedawno wstała. Film był fantastyczny, potem było
przyjęcie, drinki i kanapki, a później zdecydowali się pójść
do klubu. Ot tak, potańczyć, zabawić się. Poszli większą grupą
– razem ze znajomymi Roberta i Magdy – i bawili się szampańsko
do czwartej rano. Na bankiecie nawiązała ciekawe znajomości,
dowiedziała się też o przesłuchaniach do nowego spektaklu
muzycznego i postanowiła się do niego zgłosić. Nie zaszkodzi
spróbować, może dostanie choć rolę tancerki. Zadzwonił telefon
i rozproszył wspomnienia minionej nocy.
-
Słucham?
-
Cześć, mówi Gabriel. Nie za wcześnie dzwonię?
-
Jasne że nie! Miło cię słyszeć. Co porabiasz?
-
Właściwie to nic konkretnego. Chciałem cię zabrać na spacer, co
ty na to?
-
Świetny pomysł!
-
To dobrze. Może po ciebie przyjdę? Byłbym za jakieś pół
godziny?
-
Ok. tylko daj mi nieco więcej czasu. Dopiero wstałam, wszystko ci
opowiem jak przyjdziesz.
-
No dobrze, to będę za godzinę. Wystarczy?
-
Pewnie! To do zobaczenia!
-
Pa. – powiedziałem i rozłączyłem się. Nie widziałem mojej
podopiecznej może jeden dzień, a ona sprawiała wrażenie jakby to
był tydzień. No fakt, dla niej to był tydzień.
Moja
podopieczna zmieniała się bardzo szybko. Tak naprawdę do
załatwienia pozostawała tylko kwestia tańca, ale początki już
były widoczne. Poza ćwiczeniami na siłowni pracowała nad tym w
domu. Słuchając różnego rodzaju muzyki ćwiczyła kroki,
przypominała sobie zapomniane układy baletowe, ćwiczenia
rozciągające. Po każdej takiej sesji nabierała przekonania, że
taniec to jej życie. Zatem moja misja powoli dobiegała końca,
Drogi Czytelniku, lecz nie myśl, że to już koniec. Po pierwsze
musiałem doprowadzić ją do końca drogi, choć już raczej jako
niematerialny Anioł, a po drugie czekało mnie rozwiązanie zagadki
pana Zygmunta i wiedźmy z legendy. I tak to się niestety zdarza, że
nie wszystko zawsze układa się po naszej myśli, nawet w przypadku
Aniołów.
Godzinę
później stałem pod drzwiami Hani, które wyglądały dużo
solidniej niż poprzednie. Coś mi się jeszcze nie zgadzało, nie
wiedziałem jednak co to takiego. Odpowiedź poznałem, gdy tylko
Hanka otworzyła drzwi: na rękach trzymała malutkiego kotka, który
na mój widok zjeżył się i zaczął fuczeć.
-
No pięknie – pomyślałem, lecz nie odważyłem się powiedzieć
tego na głos.
-
Wejdź, wejdź – kiwnęła zachęcająco głową. - Nie przejmuj
się Mruczusiem, on nie jest przyzwyczajony do wizyt, dopiero co się
u mnie zjawił, to trochę szalona historia – mówiła cały czas
głaszcząc zwierzątko. – Może napijesz się herbaty, na pewno
zmarzłeś?
Kiwnąłem
głową – A skąd w ogóle masz kota? – spytałem wiedziony
ciekawością.
-
Od Jana, studenta z góry. Wszystko ci zaraz opowiem...
Po
dwudziestu minutach znałem już całą historię Mruczusia,
cieszyłem się też ze względu na Hankę. Potem usłyszałem
opowieść o wczorajszej premierze i zabawie do białego rana,
rozmowach, znajomych. Jej oczy błyszczały, była ożywiona,
radosna. Wypiliśmy herbatę, następnie kotek tradycyjne został
ułożony na fotelu i owinięty kocykami, a my poszliśmy na spacer.
Przy okazji Hanka chciała kupić wyposażenie dla swojego nowego
współlokatora.
Spacerowaliśmy
alejkami parku. I choć wszystkie liście z drzew zdążyły już
opaść, kończył się listopad, jednak nadal było pięknie. Aż
miło było popatrzeć, jak słońce niepewnie przebija się przez
chmury i spoczywa na drzewach, w poszukiwaniu liści. Te pojedyncze
promyki rozświetlały szarobury pejzaż miejski, dodając mu
magicznego blasku. Nie było najcieplej, czuć było oddech zimy,
jednak na przechadzkę było w sam raz.
Szliśmy
rozmawiając o wszystkim i o niczym, czułem się radosny jak mały
ptak na wiosnę. W piersi rosło mi dziwne uczucie, zupełnie nie
pojmowałem tego stanu. Hanka również była roześmiana,
zadowolona. Chętnie opowiadała o sobie.
-
A tak właściwie, to czym się zajmujesz na co dzień? – spytała.
Z
wrażenia aż potknąłem się o wystający korzeń. - Słucham?
-
Pracujesz? Nie pracujesz? Wydawało mi się, że jesteś jakimś
posłańcem czy kurierem, przynajmniej tak mówiłeś, gdy wtargnąłeś
do mojego mieszkania – uśmiechnęła się łobuzersko. -
Chciałabym wiedzieć, ale jak nie chcesz mówić to nie musisz –
dodała zerkając na mnie niepewnie.
Miałem
mały problem, nigdy nie ustaliłem z Jerzym, który lepiej ode mnie
znał się na tych sprawach, jak wyglądać powinna moja ziemska
tożsamość. Przypomniałem sobie jedną z lekcji o świecie ludzi,
dotyczyła polityki i wywiadu gospodarczego. Praca takich osób z
reguły była ściśle tajna, co idealnie mi pasowało. Trzeba to
było teraz tylko sprytnie ograć.
-
Pracuję, czasem faktycznie jestem posłańcem, jednak nie mogę Ci
powiedzieć wszystkiego. Taka praca, przykro mi.
-
Jesteś tajniakiem? – jej oczy rozszerzyły się z zachwytu.
-
Coś w tym stylu – odparłem z uśmiechem. Bo w istocie można było
mnie tak nazwać.
-
Super – westchnęła z fascynacją. – Ale wiesz co, zastanawiałam
się ostatnio nad jedną sprawą...
-
I? – zapytałem.
-
Powinnam ci oddać tamte pieniądze, przecież już nie jestem
biedna.
-
Hanka, ile razy mam ci powtarzać, żebyś potraktowała to jako
prezent? To naprawdę żaden problem, więc zapomnijmy o sprawie,
dobrze?
-
No niech będzie, ale nadal uważam, że to nie fair.
-
To ty mi też kup prezent i będziemy kwita.
-
Wow! Rewelacyjny pomysł! Jutro poszukam czegoś ciekawego!
Odetchnąłem
z ulgą, przynajmniej zakończyliśmy niebezpieczny temat.
Doszliśmy
już do końca parku, za rogiem była wąska uliczka, a przy niej
sklep zoologiczny, do którego zmierzaliśmy.
-
To co musisz kupić dla tego kotka? – spytałem.
-
Wszystko! Jak byliśmy u weterynarza to sklep był zamknięty,
remanent, więc mały na razie siusiał do miski. Kupimy mu kuwetę i
piasek, takie drapadełko, żeby miał gdzie pazurki tępić –
wyliczała radośnie - miseczki, pastylki dla małych kotków, trochę
suchej karmy i jakieś puszki. Pan Andrzej, znaczy weterynarz, mówił
że jest na tyle duży, znaczy ten kotek, że powinien już
przyjmować stały pokarm. Na razie mam mu dawać papki z ryżu i
kurczaka i powoli zaczynać przechodzenie na kocią karmę. Mamy
zgłosić się na kontrolę w przyszłym tygodniu, bo miał chore
oczka i kilka ranek, które nie chciały się goić... Ach,
zapomniałabym! Jeszcze obróżkę i książeczkę zdrowia – dodała
uśmiechając się do mnie promiennie.
Coś
we mnie topniało na widok tego uśmiechu, nie potrafiłem tylko
określić co dokładnie.
Pani
w sklepie była w siódmym niebie, zwłaszcza że Hanka nie
oszczędzała na swoim ulubieńcu. Też bym chciał taką ozdobę –
pomyślałem patrząc na czerwoną obróżkę z cyrkoniami. Miałem
nadzieję, że on je doceni. Do wybranych przez Hanię zakupów
dostaliśmy gratis kilka zabawek dla kociaka: myszkę, piłeczkę z
dzwoneczkiem i piórka. Z siatkami w każdej ręce wracaliśmy do
domu. Ja niosłem jeszcze dodatkowo posłanie dla kotka: wiklinowy
koszyk z materacem i kocykiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz