środa, 7 stycznia 2015

AZ Rozdział Dwudziesty Dziewiąty

***
Hanka leżała na łóżku bawiąc się z kotkiem. Nadal w piżamie, zresztą niedawno wstała. Film był fantastyczny, potem było przyjęcie, drinki i kanapki, a później zdecydowali się pójść do klubu. Ot tak, potańczyć, zabawić się. Poszli większą grupą – razem ze znajomymi Roberta i Magdy – i bawili się szampańsko do czwartej rano. Na bankiecie nawiązała ciekawe znajomości, dowiedziała się też o przesłuchaniach do nowego spektaklu muzycznego i postanowiła się do niego zgłosić. Nie zaszkodzi spróbować, może dostanie choć rolę tancerki. Zadzwonił telefon i rozproszył wspomnienia minionej nocy.
- Słucham?
- Cześć, mówi Gabriel. Nie za wcześnie dzwonię?
- Jasne że nie! Miło cię słyszeć. Co porabiasz?
- Właściwie to nic konkretnego. Chciałem cię zabrać na spacer, co ty na to?
- Świetny pomysł!
- To dobrze. Może po ciebie przyjdę? Byłbym za jakieś pół godziny?
- Ok. tylko daj mi nieco więcej czasu. Dopiero wstałam, wszystko ci opowiem jak przyjdziesz.
- No dobrze, to będę za godzinę. Wystarczy?
- Pewnie! To do zobaczenia!
- Pa. – powiedziałem i rozłączyłem się. Nie widziałem mojej podopiecznej może jeden dzień, a ona sprawiała wrażenie jakby to był tydzień. No fakt, dla niej to był tydzień.


Moja podopieczna zmieniała się bardzo szybko. Tak naprawdę do załatwienia pozostawała tylko kwestia tańca, ale początki już były widoczne. Poza ćwiczeniami na siłowni pracowała nad tym w domu. Słuchając różnego rodzaju muzyki ćwiczyła kroki, przypominała sobie zapomniane układy baletowe, ćwiczenia rozciągające. Po każdej takiej sesji nabierała przekonania, że taniec to jej życie. Zatem moja misja powoli dobiegała końca, Drogi Czytelniku, lecz nie myśl, że to już koniec. Po pierwsze musiałem doprowadzić ją do końca drogi, choć już raczej jako niematerialny Anioł, a po drugie czekało mnie rozwiązanie zagadki pana Zygmunta i wiedźmy z legendy. I tak to się niestety zdarza, że nie wszystko zawsze układa się po naszej myśli, nawet w przypadku Aniołów.

Godzinę później stałem pod drzwiami Hani, które wyglądały dużo solidniej niż poprzednie. Coś mi się jeszcze nie zgadzało, nie wiedziałem jednak co to takiego. Odpowiedź poznałem, gdy tylko Hanka otworzyła drzwi: na rękach trzymała malutkiego kotka, który na mój widok zjeżył się i zaczął fuczeć.
- No pięknie – pomyślałem, lecz nie odważyłem się powiedzieć tego na głos.
- Wejdź, wejdź – kiwnęła zachęcająco głową. - Nie przejmuj się Mruczusiem, on nie jest przyzwyczajony do wizyt, dopiero co się u mnie zjawił, to trochę szalona historia – mówiła cały czas głaszcząc zwierzątko. – Może napijesz się herbaty, na pewno zmarzłeś?
Kiwnąłem głową – A skąd w ogóle masz kota? – spytałem wiedziony ciekawością.
- Od Jana, studenta z góry. Wszystko ci zaraz opowiem...
Po dwudziestu minutach znałem już całą historię Mruczusia, cieszyłem się też ze względu na Hankę. Potem usłyszałem opowieść o wczorajszej premierze i zabawie do białego rana, rozmowach, znajomych. Jej oczy błyszczały, była ożywiona, radosna. Wypiliśmy herbatę, następnie kotek tradycyjne został ułożony na fotelu i owinięty kocykami, a my poszliśmy na spacer. Przy okazji Hanka chciała kupić wyposażenie dla swojego nowego współlokatora.

Spacerowaliśmy alejkami parku. I choć wszystkie liście z drzew zdążyły już opaść, kończył się listopad, jednak nadal było pięknie. Aż miło było popatrzeć, jak słońce niepewnie przebija się przez chmury i spoczywa na drzewach, w poszukiwaniu liści. Te pojedyncze promyki rozświetlały szarobury pejzaż miejski, dodając mu magicznego blasku. Nie było najcieplej, czuć było oddech zimy, jednak na przechadzkę było w sam raz.
Szliśmy rozmawiając o wszystkim i o niczym, czułem się radosny jak mały ptak na wiosnę. W piersi rosło mi dziwne uczucie, zupełnie nie pojmowałem tego stanu. Hanka również była roześmiana, zadowolona. Chętnie opowiadała o sobie.
- A tak właściwie, to czym się zajmujesz na co dzień? – spytała.
Z wrażenia aż potknąłem się o wystający korzeń. - Słucham?
- Pracujesz? Nie pracujesz? Wydawało mi się, że jesteś jakimś posłańcem czy kurierem, przynajmniej tak mówiłeś, gdy wtargnąłeś do mojego mieszkania – uśmiechnęła się łobuzersko. - Chciałabym wiedzieć, ale jak nie chcesz mówić to nie musisz – dodała zerkając na mnie niepewnie.
Miałem mały problem, nigdy nie ustaliłem z Jerzym, który lepiej ode mnie znał się na tych sprawach, jak wyglądać powinna moja ziemska tożsamość. Przypomniałem sobie jedną z lekcji o świecie ludzi, dotyczyła polityki i wywiadu gospodarczego. Praca takich osób z reguły była ściśle tajna, co idealnie mi pasowało. Trzeba to było teraz tylko sprytnie ograć.
- Pracuję, czasem faktycznie jestem posłańcem, jednak nie mogę Ci powiedzieć wszystkiego. Taka praca, przykro mi.
- Jesteś tajniakiem? – jej oczy rozszerzyły się z zachwytu.
- Coś w tym stylu – odparłem z uśmiechem. Bo w istocie można było mnie tak nazwać.
- Super – westchnęła z fascynacją. – Ale wiesz co, zastanawiałam się ostatnio nad jedną sprawą...
- I? – zapytałem.
- Powinnam ci oddać tamte pieniądze, przecież już nie jestem biedna.
- Hanka, ile razy mam ci powtarzać, żebyś potraktowała to jako prezent? To naprawdę żaden problem, więc zapomnijmy o sprawie, dobrze?
- No niech będzie, ale nadal uważam, że to nie fair.
- To ty mi też kup prezent i będziemy kwita.
- Wow! Rewelacyjny pomysł! Jutro poszukam czegoś ciekawego!
Odetchnąłem z ulgą, przynajmniej zakończyliśmy niebezpieczny temat. 

Doszliśmy już do końca parku, za rogiem była wąska uliczka, a przy niej sklep zoologiczny, do którego zmierzaliśmy.
- To co musisz kupić dla tego kotka? – spytałem.
- Wszystko! Jak byliśmy u weterynarza to sklep był zamknięty, remanent, więc mały na razie siusiał do miski. Kupimy mu kuwetę i piasek, takie drapadełko, żeby miał gdzie pazurki tępić – wyliczała radośnie - miseczki, pastylki dla małych kotków, trochę suchej karmy i jakieś puszki. Pan Andrzej, znaczy weterynarz, mówił że jest na tyle duży, znaczy ten kotek, że powinien już przyjmować stały pokarm. Na razie mam mu dawać papki z ryżu i kurczaka i powoli zaczynać przechodzenie na kocią karmę. Mamy zgłosić się na kontrolę w przyszłym tygodniu, bo miał chore oczka i kilka ranek, które nie chciały się goić... Ach, zapomniałabym! Jeszcze obróżkę i książeczkę zdrowia – dodała uśmiechając się do mnie promiennie.
Coś we mnie topniało na widok tego uśmiechu, nie potrafiłem tylko określić co dokładnie.

Pani w sklepie była w siódmym niebie, zwłaszcza że Hanka nie oszczędzała na swoim ulubieńcu. Też bym chciał taką ozdobę – pomyślałem patrząc na czerwoną obróżkę z cyrkoniami. Miałem nadzieję, że on je doceni. Do wybranych przez Hanię zakupów dostaliśmy gratis kilka zabawek dla kociaka: myszkę, piłeczkę z dzwoneczkiem i piórka. Z siatkami w każdej ręce wracaliśmy do domu. Ja niosłem jeszcze dodatkowo posłanie dla kotka: wiklinowy koszyk z materacem i kocykiem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz