piątek, 27 lutego 2015

AZ Rozdział Czterdziesty Szósty

Ania grzebała widelcem w talerzu. Nie miała ochoty jeść, nie smakowało jej to, poza tym niedługo przyjdzie ojciec, a ona wolała się wcześniej schować. W ogóle w domu panowała nerwowa atmosfera, jedyne chwile wytchnienia jakie miała to spotkania z Ewelinką. Była taka miła i uśmiechnięta. Pomimo tego, że rodzice się nią nie interesowali. Ania nie była głupia, szybko zrozumiała osamotnienie małej, mimo że nic nie zostało powiedziane dosłownie. Każdego ranka zastanawiała się czy jej koleżanka przyjdzie i każdego popołudnia cieszyła się, widząc jej twarz. Nie łudziła się, że potrwa to wiecznie. Matka jej wyraźnie powiedziała, że to się skończy, jak tylko rodzice zrozumieją co się dzieje. Miała nadzieję, że nie nastąpi to zbyt szybko.

Mijały godziny, a ojciec nie wracał. Rodzina nie mogła zasnąć, z reguły im później mężczyzna wracał do domu, tym bardziej obrywali, cała trójka.
Zegar wybił pierwszą w nocy, dzieciaki prawie zasnęły na kanapie. Matka podeszła i przeniosła je do łóżka. Sama ledwo trzymała się na nogach, jednak strach nie pozwalał jej zasnąć. Położyła się na kanapie, lecz nadal czuwała. Na zegarze wskazówka pokazała godzinę piątą rano. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, aby ten pijak nie wrócił na noc – pomyślała. – Musiało się coś stać, ale jestem taka zmęczona. Zdrzemnę się, na krótką chociaż chwilę…

Cała rodzina spokojnie spała do dziesiątej rano. Pierwszy obudził się Patryk i zażądał jedzenia. Kobieta zerwała się z łóżka i z przestrachem rozejrzała wokół, lecz nigdzie nie widziała swojego męża. – Kiedyś i tak wróci – pomyślała i poszła przygotować śniadanie.
Kilka minut po zakończonym posiłku usłyszała stukanie do drzwi. Dzieci od razu uciekły do pokoju obok, zamknęła za nimi drzwi.
- Kto tam? – zawołała.
- Policja, proszę otworzyć.
Na sztywnych nogach podeszła do drzwi, z trudem przekręciła zamek i uchyliła je. Na zewnątrz stało dwóch policjantów.
- Pani jest żoną Władysława Koryckiego? – spytał jeden z nich.
- Tak, to ja. Renata Korycka.
- Możemy wejść do środka? Nie chcielibyśmy robić zbiegowiska – zaproponował ten drugi.
- Tak, proszę, tylko tu taki bałagan... – zaczerwieniła się.
- Proszę się tym nie przejmować – uśmiechnął się pierwszy. – To dla nas nie pierwszyzna.
Skinęła głową i wpuściła ich do środka, drzwi zamknęła na zamek.
- Mamy mało przyjemne wiadomości – zaczął ten drugi. – Pani mąż wdał się wczoraj w pijacką burdę, pech chciał, że jego przeciwnikami byli ludzie z gangu. Odniósł znaczące obrażenia, robiliśmy co się dało, ale... – przerwał i zaczerpnął głośno powietrza.
- Pani mąż nie żyje, zmarł w szpitalu, w jego krwi były ponad trzy promile alkoholu. Bardzo nam przykro – powiedział pierwszy i poklepał ją po ramieniu w geście pocieszenia.
Kobieta syknęła z bólu, a policjant błyskawicznie uniósł rękaw koszulki. Całe ramię było posiniaczone, gdzie niegdzie były też pręgi od uderzeń pasem.
- A to sukinsyn – pierwszy policjant wpatrywał się z przerażeniem w dosyć młodą jeszcze kobietę. – To chyba nie taka straszna wiadomość? – dodał znacząco.
- On na pewno nie żyje? – spytała drętwym głosem.
- Na pewno, razem z nim zginęło jeszcze kilka osób, a wasz sąsiad z naprzeciwka leży w szpitalu i walczy o życie.
- O mój Boże – szepnęła, a z jej oczu potoczyły się łzy. Powoli docierały do niej słowa policjanta. – Jestem teraz wolna... Bezrobotna... Sama z dzieciakami, jak ja sobie poradzę...
- Niech pani usiądzie – pierwszy z policjantów zaprowadził ją do kuchni i posadził na krześle. W drzwiach obok mignęły mu buzie dwójki dzieciaków. – Dostanie pani zasiłek, nie zostanie tak całkiem bez pieniędzy. Proszę na to spojrzeć z innej strony – może pani zacząć nowe życie, odmienne od tego tutaj. I już nikt nie będzie pani bił…
Te słowa przepełniły czarę goryczy – kobieta zaniosła się histerycznym szlochem, płakała i płakała nad wszystkimi wydarzeniami. Łzy spływały po policzkach, i dalej, w nieustającym potoku żalu. Ten płacz podziałał na nią jak wizyta u psychoterapeuty, poczuła się dużo lepiej, gdy wypuściła na zewnątrz wszystkie uczucia.
Drugi z policjantów podszedł do dzieci. – Wasz tata odszedł – powiedział. – Już nigdy nie wróci.
- I nie będzie nas bił? – w oczach dziewczynki wyczytał strach, ale też i nadzieję na nowe jutro.
- Nie, już nie będzie. Umarł i poszedł do innego świata – bluźnierstwem wydawało mu się powiedzenie, że pójdzie do nieba. Ten facet na pewno na to nie zasłużył.
- To dobrze – powiedział chłopczyk – Mama się ucieszy.
Policjant rozejrzał się po ubogim mieszkaniu. Miał nadzieję, że kobieta znajdzie pracę, w innym przypadku może być krucho. Z zasiłku się nie utrzymają, to pewne.
Mężczyźni spojrzeli jeszcze raz na mieszkanie, pocieszyli wdowę i wyszli. Ich dzień służby dopiero się zaczął.

Ania podeszła do matki, która wciąż płakała.
- Mamo nie płacz, już dobrze – mówiła drżącym głosem – Tata już nie wróci, nie trzeba się bać...
Kobieta spojrzała na nią przekrwionymi oczami. – Płaczę dlatego, kochanie, że wcale mi go nie żal. Żal mi mojego życia, waszego życia i tylu, tylu innych rzeczy.
Dziewczynka nieśmiało objęła matkę za szyję i przytuliła się do niej. Chciała ją pocieszyć, powiedzieć, że będzie dobrze, jednak słowa uwięzły w gardle. Z jej rzęs kapały łzy.

Bernardetta przyglądała się z boku, kolejny fragment wskoczył na miejsce. Facet musiał dokonać fałszywego wyboru, jeśli tak się to skończyło – pomyślała. Następny element układanki był najtrudniejszy, musiał połączyć wszystkie wcześniejsze kawałki. Miała nadzieję, że obejdzie się bez zgrzytów. Wszystkim tym ludziom życzyła przecież jak najlepiej.

Mała Ewelinka nadal przychodziła bawić się z rodzeństwem, najpierw jednak przyszedł jej ojciec, porozmawiał z panią Renatą i upewnił się, że dziewczynce nie stanie się krzywda. Rozmawiali na Podwórzu, kobieta wstydziła się zaprosić go do swojego biednego mieszkania. Taki elegancki pan... Nie wiedziała, że przez okna widać było wnętrze domu: jasne i zadbane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz