wtorek, 3 marca 2015

AZ Rozdział Czterdziesty Siódmy&Ósmy

*****
Jerzy siedział na szpitalnej kozetce przyglądając się swojemu podopiecznemu. Był na granicy śmierci, jego rana była groźna, naruszyła organy wewnętrzne, wszystko leżało teraz w jego rękach. Liczyła się jego wola życia oraz motywacja. Bo Jerzy dostał wyraźną informację – jeśli mężczyzna się nie nawróci i nie odstawi alkoholu, Anioł Śmierci odwiedzi go jeszcze tej nocy.
Młody chłopak zdecydował się na ostateczny krok – przeniknie do jego myśli, nieco inaczej niż uczynił to Gabriel, który miał lepsze przygotowanie.


Zesłał na rannego sen, z sobą w roli głównej, ubranego w pełen rynsztunek, z rozwiniętymi skrzydłami, oraz z tradycyjnym mieczem w dłoni. Obok siebie postawił wizerunek Diabła, z rogami i trójzębem, w oparach czerwonego dymu, tak jak go sobie wyobrażali śmiertelnicy.
- Spójrz – zagrzmiała postać Anioła. – Zbliża się twój koniec, wiesz co cię czeka?
Henio spojrzał przerażony w stronę Diabła. – Nie, proszę, błagam, tylko nie to! Obiecuję, nie będę już pił!
- Obiecywałeś już wcześniej i co? Nie dotrzymałeś słowa. Jak mam ci wierzyć?
- Będziesz mój – chichotał Diabeł, Henio poczuł zapach siarki. - Poddamy cię wyrafinowanym torturom, będziesz cierpiał męki! Długo, bardzo długo...
- Dałem się zwieść pokusie, obiecuję, że już nigdy, przenigdy nie wezmę do ręki alkoholu!
- A wiesz, że ten z którym piłeś już odszedł z tego świata?
- O Matko, błagam będę już dobrym człowiekiem, nie będę pił, nie będę bił! Przyrzekam na wszystko, że się zmienię.
- Nie ma mowy! – wycharczał Diabeł – Taki zatwardziały grzesznik jak ty nie ucieknie z moich rąk! Należysz do nas, już dawno podpisałeś na siebie taki wyrok!
Heniek był przerażony, sen był mocno realny, Jerzy bardzo się o to postarał. Kurczowo przytrzymywał się pościeli, mimowolnie szczękał zębami. Budził żal, jednak to był jedyny i ostateczny sposób, aby zmienił swoje podejście do życia.
- Damy Ci ostatnią szansę – Anioł ze snu podniósł swój miecz do góry, aby zalśnił pełnym światłem. – Podpiszesz teraz cyrograf: masz trzy miesiące na całkowitą odmianę swojego życia, nie wolno ci już także tknąć alkoholu. Jeśli staniesz się dobrym człowiekiem, nie pójdziesz do Piekła, lecz jeśli złamiesz choć jedną zasadę, Diabeł zabierze cię do swojej siedziby nie czekając na twój koniec. Czy zgadzasz się na takie warunki?
- Tak, tak... podpiszę cyrograf! – dygotał.
- Dobrze – Anioł podał mu papier i złote pióro. – Podpisz się tutaj.
Pan Henio starannie wypisał swoje imię i nazwisko, choć ręka drżała mu jak w delirce.
- Żebyś nie zapomniał o naszej umowie – syknął Diabeł – zostawię ci maleńki znak na prawej dłoni.
Wziął trójząb, zmniejszył go do wielkości palca i na dłoni mężczyzny wypalił maleńki znak. – To jest informacja dla wszystkich duchów Otchłani, że będziesz nasz, jeśli złamiesz dane słowo. A my będziemy wiedzieli kiedy je złamiesz i przybędziemy bardzo, bardzo szybko – rechotał Diabeł. Ten śmiech dzwonił w uszach pana Henia długo jeszcze po przebudzeniu z koszmarnego snu. Jerzy miał nadzieję, że to pomoże, bo on nic innego już nie mógł zrobić.



*
Mijały dni. W kamienicy wszystko toczyło się ustalonymi kolejami losu, a jej mieszkańcy byli nieco bardziej zadowoleni z życia niż jeszcze miesiąc temu.

Jan zamieszkał sam w mieszkaniu pana Zygmunta, który już na stałe przeniósł się do Eleonory. Chłopak nadal robił zakupy, chodził do starszej pary na obiady, dostawał też jedzenie na śniadania i kolacje. Książki stały grzecznie na półkach, kolekcja żołnierzyków również znalazła swoje miejsce, łóżko było porządnie zasłane, a w lodówce zawsze można było znaleźć coś do jedzenia. Miał też biurko, przy którym uczył się dniami i nocami – zbliżała się sesja, czas egzaminów, które decydowały o być albo nie być na uczelni. Dla Janka był jeszcze jeden istotny element – bardzo chciał otrzymać stypendium naukowe, musiał więc uczyć się więcej i więcej, aby wypaść jak najlepiej na egzaminach. Wtedy może przyznają mu takie stypendium, a ma ono wyższą wartość niż to socjalne, dla ubogich. Nie miał teraz czasu na marzenia o Bractwie – cały wolny czas poświęcał na naukę.

Rodzina z parteru też radziła sobie całkiem całkiem. Matka dostała zasiłek, niewielki, lecz wystarczający, aby utrzymać ich przy życiu przez następny miesiąc. Pani Renata często zastanawiała się jak to będzie, gdzie szukać pracy, pomocy, lecz codzienne obowiązki zabierały zbyt wiele czasu, wieczorem na nic już nie miała siły. Mała Ewelinka nadal przychodziła bawić się z jej dziećmi, dobrze że chociaż one mają trochę radości w życiu. Podniosła głowę z nad wanny, gdzie prała ubrania. Spojrzała w górę, jakby wołając o pomoc, lecz nic się nie wydarzyło. – Trzeba będzie coś sprzedać, pomyślała, pora przejrzeć wszystkie rzeczy w domu, może się coś znajdzie...

Detta spoglądała na kobietę lekko roztargniona, coś działo się na wzgórzu, Ewelinka jeszcze dzisiaj nie przyszła, a to nie było w jej zwyczaju. Zawsze była punktualna, nigdy też nie zdarzyło się jej nie przyjść. Po chwili namysłu postanowiła sprawdzić przyczynę jej nieobecności.

W mieszkaniu rodziców było cicho i pusto. Żadnych mebli, zasłon – wszystko zostało starannie uprzątnięte. W oknie wywieszono kartkę z napisem „NA SPRZEDAŻ” i podanym numerem telefonu. Detta przestraszyła się nie na żarty – nie mogli się ot tak wyprowadzić, bez pożegnania – myślała – To przecież nie elegancko. Chociaż ostatnio jak tutaj zaglądała, to pomieszczenia zastawione były kartonami... No tak, już wtedy mogła zrozumieć, że się pakują!
- Ale ze mnie ofiara! – jęknęła głośno. – Teraz muszę ją znaleźć, i to szybko!
Jej myśli biegły z pokoju do pokoju poszukując śladu dziewczynki, robiła to starannie, aby niczego nie przegapić. Udało się – to była ona. Teraz trzeba tym śladem podążyć aż do Eweliny – rozesłała wokół myśłi, które poszukiwały konkretnego śladu. Posyłała je dalej i dalej, tak długo, aż złapały trop.
Dotarła dzięki niemu do podmiejskiej miejscowości, w której stał elegancki dom. A raczej dworek – okazały budynek z kolumnami frontowymi podtrzymującymi balkon, z dwoma niewielkimi skrzydłami bocznymi, które razem z głównym budynkiem zamykały dziedziniec. Od strony bramy wjazdowej był piękny trawnik, teraz już nieco mniej reprezentacyjny, choć wokół rabat kwitły jeszcze miejscami późnojesienne kwiaty.
- Proszę, proszę – wyszeptała Detta. – Nie spodziewałam się rezydencji wielkich Państwa, tylko domku na wsi. Ale może to i lepiej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz