czwartek, 12 lutego 2015

AZ Rozdział Trzydziesty Dziewiąty

Dzieci bawiły się już od godziny, gdy minęło pierwsze onieśmielenie, znikły wszystkie bariery. Nagle w oknie pojawiła się głowa matki rodzeństwa.
- Z kim wy się tam bawicie? Jazda do domu, obiad czeka!
- Już mamo – odpowiedział Ania i zwróciła się do dziewczynki: - Fajnie było. Przyjdziesz jeszcze kiedyś?
- Mhm – odparła. Jej policzki były zaróżowione z przejęcia. – Będziemy koleżankami?
- Jasne – Ania wzięła brata za rękę i pociągnęła w stronę domu – To na razie.
- Cześć – odparła Ewelinka i skierowała się w stronę swojego osiedla. Zamierzała wrócić tą samą drogą, którą przyszła.

Spracowana kobieta postawiła na stole miski z zupą. Nie była stara, miała nie więcej niż trzydzieści lat, ale lata zaniedbania i regularnego bicia nie uczyniły jej piękniejszą. Zabiła też w sobie wszystkie głębsze uczucia – teraz chodziło tylko o przetrwanie, aby dzieciom nie działa się krzywda. Choć ostatnio i tak nie pomagało, że je broniła: ona obrywała podwójnie, a dzieciaki i tak dostawały swoją porcję razów.
Kiedyś chciała to wszystko rzucić, zabrać dzieci, odejść gdzieś daleko stąd. Wiedziała jednak, że to nie ma sensu. Nie miała pieniędzy, a ta niewielka sumka, którą uciułała przez lata nie starczy na długo. Wykształceniem też nie mogła się pochwalić: tylko szkoła podstawowa, potem był mąż i dzieciaki. A potem dzień za dniem pranie, gotowanie, sprzątanie, dzieciaki, a wieczorem bicie. Nie tak to sobie wyobrażała, z domu rodzinnego wyniosła nieco inne wzorce.

Gdzieś w pamięci majaczyła jej sylwetka matki, zawsze eleganckiej, pomimo biedy w domu. Mieszkanie pachniało czystością i takim swoistym ciepłem, że każdy czuł się dobrze. Matka i ojciec bardzo się kochali, nigdy nie było w domu awantur, ojciec nie podnosił także na nikogo ręki.
Matka w dzieciństwie uczyła ją różnych rzeczy – jak nakryć ładnie stół, jak go przyozdobić, jak układać jadłospisy, jak dobierać potrawy do pory roku... Byli zgodną rodziną, żyjącą w skromnych warunkach.

Kiedyś, na fali wspomnień, próbowała przystroić stół bukietem polnych kwiatów. Szanowny małżonek zmiótł go z wazonem jednym ruchem ręki i sklął ją za takie marnotrawienie czasu. Nigdy więcej nie przyszło jej do głowy ozdobić stół, czy zrobić coś innego, co nie należało do typowo kobiecych, w mniemaniu jej męża, prac.

Spojrzała na dzieci – Ania wyrosła na dość samodzielną dziewczynkę, może nie najładniejszą, ale inteligentną i sprytną. Od dawna umiała zejść z oczu rozzłoszczonemu rodzicielowi. Gorzej miała się sprawa z Patrykiem – chłopczyk był maminsynkiem i do tego bardzo rozpuszczonym. Obawiała się co wyrośnie z tego mazgaja, choć może się także zdarzyć, że wyrośnie na porządnego mężczyznę i nie wda się w ojca pijaka. Będzie dobrze, jak uda jej się wypchnąć dzieciaki do szkoły – pomyślała. – Jej zdaniem to konieczność, żeby potrafiły czytać i pisać, do tego liczyć. Jakże inaczej miały potem znaleźć pracę? Westchnęła ciężko nad swoim losem i wróciła do pracy. Przez myśl przebiegło jej pytanie o dziewczynkę, z którą dzisiaj się bawili, ale umknęło w nawale codziennych obowiązków.

Detta przyglądała się zdziwiona kobiecie – współczuła oczywiście sytuacji, ale żeby nic nie można było zrobić? Pomyślała, że nikomu się nic nie stanie, jeśli teraz sprawdzi przeznaczenie tej rodziny, łatwiej będzie jej podjąć jakieś decyzje.

*****
Jan właśnie wracał z wykładów, na ramieniu miał plecak, a w rękach niósł ciężkie torby z zakupami dla pani Eleonory. Pomagał jej chętnie – to że była inna nie stanowiło przeszkody, wręcz przeciwnie. Bo Jan też był postrzegany jako dziwak, zarówno teraz na studiach, jak i wcześniej, w liceum. Zazwyczaj łatka odmieńca mu nie przeszkadzała, mocniej odczuwał to zwłaszcza przy egzaminach, gdy większość studentów zbierała się w grupki i omawiała przygotowania lub uczyła się razem, a on zawsze był sam. Tylko on i jego książki, jego pasje.
Ostatnio zaczytywał się w powieściach historycznych, zwłaszcza z okresu średniowiecza. Fascynowali go rycerze i stare gotyckie zamki. Bardzo chciał zobaczyć przynajmniej kilka z nich, położonych z reguły na północy kraju, nie miał jednak pieniędzy. W wakacje pracował w kawiarni i w wydawnictwie, gdzie czytał korekty. Praca była nudna i kiepsko płatna, ale jakoś sobie radził. Dzięki Eleonorze nie musiał już pracować w roku szkolnym, jej jedzenie pozwalało mu przeżyć te miesiące, a czynsz za pokój płacił ze stypendium.

Zatrzymał się przed drzwiami staruszki i zadzwonił w umówiony sposób. Po chwili usłyszał szmer za drzwiami, ruch przy wizjerze, aż wreszcie otworzyły się drzwi.
- Już jesteś chłopcze? - Eleonora uśmiechnęła się szeroko, obrzucając go troskliwym spojrzeniem. - Szybko dzisiaj poszło. Masz wszystko?
Jan kiwnął głową na potwierdzenie. – I dała mi pani za dużo pieniędzy, wyszło taniej, promocje były – powiedział oddając jej torbę i monety. Przeliczyła i wrzuciła do torebki. – Przyjdź wieczorem po obiad na jutro, tutaj masz na dzisiaj – mówiła podając mu talerz z ciepłym jeszcze jedzeniem.
- Dziękuję – uśmiechnął się.
- A tutaj masz szalik, bo się zaziębisz – mówiła, zarzucając mu na szyję długi wełniany szal. - Na dworze nie jest już najcieplej – mówiła surowo, jednak z błyskiem babcinej łagodności w oczach.
- Ojej, wielkie dzięki! Zgubiłem gdzieś mój stary szalik i tak chodzę tylko zapięty...
Staruszka nic nie mówiła, wiedziała swoje. Następnym razem zrobi mu rękawiczki – pomyślała patrząc na jego sine z zimna ręce. – A potem czapkę, bo uszy też były czerwone od mrozu. Może i ciepłe skarpety? Na pewno się przydadzą. – To idź już jeść, póki ciepłe – zakończyła Eleonora.
- Dobrze – uśmiechnął się i poszedł do siebie.
W pokoju szybko zdjął płaszcz, przesunął książki ze stolika, żeby miał gdzie postawić talerz i zabrał się za jedzenie. Było gorące, a on zmarznięty. W Sali wykładowej nawaliły kaloryfery, siedzieli więc w płaszczach i kurtkach, potem na dworze było jeszcze gorzej. Wiał przenikliwy wiatr, w którym czuć było szpikulce lodu. Rozgrzał się nieco w sklepie, lecz całe ciepło utracił w drodze do domu.

Obiad pochłonął w oka mgnieniu i zagłębił się w książce – traktowała o bractwach rycerskich i zasadach zostania rycerzem. Tematyka ta pochłaniała go coraz bardziej, zaczął nawet kolekcjonować figurki rycerzy. Wielokrotnie zastanawiał się jakby to było, gdyby wstąpił do bractwa, jednak nigdy nie podjął żadnego kroku, który by mu to umożliwił. Wolał tkwić w nierealnym świecie niż mierzyć się z rzeczywistością. Obawiał się, że jest to środowisko zamknięte, trudno dostępne, rządzące się własnymi prawami. Nie chciał się wyjść na idiotę i ignoranta.

Jerzy patrzył na młodego studenta, nie do końca rozumiejąc jego motywy postępowania. Oczywiście, miał dużo racji w teorii zamkniętego środowiska, ale nie należy z góry zakładać przegranej. Był nieśmiały, lecz kryło się w tym coś jeszcze, coś głębszego – może jakiś zawód? Niezrozumienie? Niestety nie pamiętał zbyt dokładnie akt, był jednak pewien, że gostek musi wyjść ze swojego świata, w innym wypadku może go spotkać choroba psychiczna, albo coś gorszego. Trzeba go będzie jakoś przekonać do zrobienia pierwszego kroku na drodze do szczęścia. Bo jeśli jego pragnieniem jest dostanie się do bractwa i życie zgodnie z zasadami rycerskimi, to powinien do tego dążyć, a nie siedzieć z założonymi rękami! Nie można tak marnować życia, mając nadzieję na cud. Pozostaje mi wymyśleć coś ekstra, co zachęci go do kroku w odpowiednim kierunku – pomyślał smętnie Jerzy i postanowił jeszcze trochę poobserwować Jana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz