Dzieci
bawiły się już od godziny, gdy minęło pierwsze onieśmielenie,
znikły wszystkie bariery. Nagle w oknie pojawiła się głowa matki
rodzeństwa.
-
Z kim wy się tam bawicie? Jazda do domu, obiad czeka!
-
Już mamo – odpowiedział Ania i zwróciła się do dziewczynki: -
Fajnie było. Przyjdziesz jeszcze kiedyś?
-
Mhm – odparła. Jej policzki były zaróżowione z przejęcia. –
Będziemy koleżankami?
-
Jasne – Ania wzięła brata za rękę i pociągnęła w stronę
domu – To na razie.
-
Cześć – odparła Ewelinka i skierowała się w stronę swojego
osiedla. Zamierzała wrócić tą samą drogą, którą przyszła.
Spracowana
kobieta postawiła na stole miski z zupą. Nie była stara, miała
nie więcej niż trzydzieści lat, ale lata zaniedbania i regularnego
bicia nie uczyniły jej piękniejszą. Zabiła też w sobie wszystkie
głębsze uczucia – teraz chodziło tylko o przetrwanie, aby
dzieciom nie działa się krzywda. Choć ostatnio i tak nie pomagało,
że je broniła: ona obrywała podwójnie, a dzieciaki i tak
dostawały swoją porcję razów.
Kiedyś
chciała to wszystko rzucić, zabrać dzieci, odejść gdzieś daleko
stąd. Wiedziała jednak, że to nie ma sensu. Nie miała pieniędzy,
a ta niewielka sumka, którą uciułała przez lata nie starczy na
długo. Wykształceniem też nie mogła się pochwalić: tylko szkoła
podstawowa, potem był mąż i dzieciaki. A potem dzień za dniem
pranie, gotowanie, sprzątanie, dzieciaki, a wieczorem bicie. Nie tak
to sobie wyobrażała, z domu rodzinnego wyniosła nieco inne wzorce.
Gdzieś
w pamięci majaczyła jej sylwetka matki, zawsze eleganckiej, pomimo
biedy w domu. Mieszkanie pachniało czystością i takim swoistym
ciepłem, że każdy czuł się dobrze. Matka i ojciec bardzo się
kochali, nigdy nie było w domu awantur, ojciec nie podnosił także
na nikogo ręki.
Matka
w dzieciństwie uczyła ją różnych rzeczy – jak nakryć ładnie
stół, jak go przyozdobić, jak układać jadłospisy, jak dobierać
potrawy do pory roku... Byli zgodną rodziną, żyjącą w skromnych
warunkach.
Kiedyś,
na fali wspomnień, próbowała przystroić stół bukietem polnych
kwiatów. Szanowny małżonek zmiótł go z wazonem jednym ruchem
ręki i sklął ją za takie marnotrawienie czasu. Nigdy więcej nie
przyszło jej do głowy ozdobić stół, czy zrobić coś innego, co
nie należało do typowo kobiecych, w mniemaniu jej męża, prac.
Spojrzała
na dzieci – Ania wyrosła na dość samodzielną dziewczynkę, może
nie najładniejszą, ale inteligentną i sprytną. Od dawna umiała
zejść z oczu rozzłoszczonemu rodzicielowi. Gorzej miała się
sprawa z Patrykiem – chłopczyk był maminsynkiem i do tego bardzo
rozpuszczonym. Obawiała się co wyrośnie z tego mazgaja, choć może
się także zdarzyć, że wyrośnie na porządnego mężczyznę i nie
wda się w ojca pijaka. Będzie dobrze, jak uda jej się wypchnąć
dzieciaki do szkoły – pomyślała. – Jej zdaniem to konieczność,
żeby potrafiły czytać i pisać, do tego liczyć. Jakże inaczej
miały potem znaleźć pracę? Westchnęła ciężko nad swoim losem
i wróciła do pracy. Przez myśl przebiegło jej pytanie o
dziewczynkę, z którą dzisiaj się bawili, ale umknęło w nawale
codziennych obowiązków.
Detta
przyglądała się zdziwiona kobiecie – współczuła oczywiście
sytuacji, ale żeby nic nie można było zrobić? Pomyślała, że
nikomu się nic nie stanie, jeśli teraz sprawdzi przeznaczenie tej
rodziny, łatwiej będzie jej podjąć jakieś decyzje.
*****
Jan
właśnie wracał z wykładów, na ramieniu miał plecak, a w rękach
niósł ciężkie torby z zakupami dla pani Eleonory. Pomagał jej
chętnie – to że była inna nie stanowiło przeszkody, wręcz
przeciwnie. Bo Jan też był postrzegany jako dziwak, zarówno teraz
na studiach, jak i wcześniej, w liceum. Zazwyczaj łatka odmieńca
mu nie przeszkadzała, mocniej odczuwał to zwłaszcza przy
egzaminach, gdy większość studentów zbierała się w grupki i
omawiała przygotowania lub uczyła się razem, a on zawsze był sam.
Tylko on i jego książki, jego pasje.
Ostatnio
zaczytywał się w powieściach historycznych, zwłaszcza z okresu
średniowiecza. Fascynowali go rycerze i stare gotyckie zamki. Bardzo
chciał zobaczyć przynajmniej kilka z nich, położonych z reguły
na północy kraju, nie miał jednak pieniędzy. W wakacje pracował
w kawiarni i w wydawnictwie, gdzie czytał korekty. Praca była nudna
i kiepsko płatna, ale jakoś sobie radził. Dzięki Eleonorze nie
musiał już pracować w roku szkolnym, jej jedzenie pozwalało mu
przeżyć te miesiące, a czynsz za pokój płacił ze stypendium.
Zatrzymał
się przed drzwiami staruszki i zadzwonił w umówiony sposób. Po
chwili usłyszał szmer za drzwiami, ruch przy wizjerze, aż wreszcie
otworzyły się drzwi.
-
Już jesteś chłopcze? - Eleonora uśmiechnęła się szeroko,
obrzucając go troskliwym spojrzeniem. - Szybko dzisiaj poszło. Masz
wszystko?
Jan
kiwnął głową na potwierdzenie. – I dała mi pani za dużo
pieniędzy, wyszło taniej, promocje były – powiedział oddając
jej torbę i monety. Przeliczyła i wrzuciła do torebki. – Przyjdź
wieczorem po obiad na jutro, tutaj masz na dzisiaj – mówiła
podając mu talerz z ciepłym jeszcze jedzeniem.
-
Dziękuję – uśmiechnął się.
-
A tutaj masz szalik, bo się zaziębisz – mówiła, zarzucając mu
na szyję długi wełniany szal. - Na dworze nie jest już najcieplej
– mówiła surowo, jednak z błyskiem babcinej łagodności w
oczach.
-
Ojej, wielkie dzięki! Zgubiłem gdzieś mój stary szalik i tak
chodzę tylko zapięty...
Staruszka
nic nie mówiła, wiedziała swoje. Następnym razem zrobi mu
rękawiczki – pomyślała patrząc na jego sine z zimna ręce. –
A potem czapkę, bo uszy też były czerwone od mrozu. Może i ciepłe
skarpety? Na pewno się przydadzą. – To idź już jeść, póki
ciepłe – zakończyła Eleonora.
-
Dobrze – uśmiechnął się i poszedł do siebie.
W
pokoju szybko zdjął płaszcz, przesunął książki ze stolika,
żeby miał gdzie postawić talerz i zabrał się za jedzenie. Było
gorące, a on zmarznięty. W Sali wykładowej nawaliły kaloryfery,
siedzieli więc w płaszczach i kurtkach, potem na dworze było
jeszcze gorzej. Wiał przenikliwy wiatr, w którym czuć było
szpikulce lodu. Rozgrzał się nieco w sklepie, lecz całe ciepło
utracił w drodze do domu.
Obiad
pochłonął w oka mgnieniu i zagłębił się w książce –
traktowała o bractwach rycerskich i zasadach zostania rycerzem.
Tematyka ta pochłaniała go coraz bardziej, zaczął nawet
kolekcjonować figurki rycerzy. Wielokrotnie zastanawiał się jakby
to było, gdyby wstąpił do bractwa, jednak nigdy nie podjął
żadnego kroku, który by mu to umożliwił. Wolał tkwić w
nierealnym świecie niż mierzyć się z rzeczywistością. Obawiał
się, że jest to środowisko zamknięte, trudno dostępne, rządzące
się własnymi prawami. Nie chciał się wyjść na idiotę i
ignoranta.
Jerzy
patrzył na młodego studenta, nie do końca rozumiejąc jego motywy
postępowania. Oczywiście, miał dużo racji w teorii zamkniętego
środowiska, ale nie należy z góry zakładać przegranej. Był
nieśmiały, lecz kryło się w tym coś jeszcze, coś głębszego –
może jakiś zawód? Niezrozumienie? Niestety nie pamiętał zbyt
dokładnie akt, był jednak pewien, że gostek musi wyjść ze
swojego świata, w innym wypadku może go spotkać choroba
psychiczna, albo coś gorszego. Trzeba go będzie jakoś przekonać
do zrobienia pierwszego kroku na drodze do szczęścia. Bo jeśli
jego pragnieniem jest dostanie się do bractwa i życie zgodnie z
zasadami rycerskimi, to powinien do tego dążyć, a nie siedzieć z
założonymi rękami! Nie można tak marnować życia, mając
nadzieję na cud. Pozostaje mi wymyśleć coś ekstra, co zachęci go
do kroku w odpowiednim kierunku – pomyślał smętnie Jerzy i
postanowił jeszcze trochę poobserwować Jana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz