****
Jerzy
wylosował pana Henia, z tą różnicą, że wcześniej sprawdził
jego przeznaczenie. I wiedział, że ma misję. Uśmiechnął się
pod nosem. – Jak wyjdzie mi z tym tutaj, to sprawdzimy to na
tatuśku obok – mruknął.
Pan
Henio leżał lekko zamroczony alkoholem. Kolejna pijacka noc,
kolejna bijatyka, a on coraz gorzej przychodził do siebie. Żałował,
że tak wystraszył tą rodzinkę, która wynajmowała pokój obok
jego. Zawsze mogli mu coś kupić, coś przynieść, a tak jest
skazany sam na siebie.
Trzeba będzie przećwiczyć te dzieciaki z
naprzeciwka, zresztą ich ojciec ma podobne podejście do życia,
więc nie powinno być problemu. Tak rozmyślając wpatrywał się w
sufit, z którego farba odchodziła płatami, ukazując miejscami
cegły, a w rogach obsypywał się tynk.
Nagle
drgnął – jedna z butelek po wódce przetoczyła się w drugi
koniec pokoju. Zamrugał, lecz nie przewidziało mu się – butelka
leżała pod przeciwległą ścianą. Szeroko otworzył oczy ze
zdziwienia, nadal nie wierząc w to co widzi. Kolejne butelki, jedna
za drugą toczyły się w kierunku pierwszej. Mężczyzna złapał
mocniej poręcz łóżka, a po krótkim namyśle uszczypnął się
mocno w przedramię. Zabolało – zatem to nie sen. Może tylko
pijackie omamy?
W
pokoju panowała cisza, postanowił więc sprawdzić czy to, co
widział działo się naprawdę. Zszedł z łóżka, lecz nie był w
stanie utrzymać się w pozycji pionowej, opadł więc na czworaka.
Gdy butelka była już na wyciągnięcie ręki, nagle okazało się,
że nie może się poruszyć. Klęczał tak pod ścianą, bez
możliwości drgnięcia nawet jednym palcem, a butelki unosiły się
w powietrzu i wirowały coraz szybciej w szalonym kręgu wokół jego
głowy. W mózgu narastał dźwięk przypominający krzyk, coraz
głośniej i głośniej. Oczy bezradnie próbowały nadążyć za
obrazem, który migotał coraz szybciej i szybciej. Kręciło mu się
w głowie, miał wrażenie że za chwilę będzie miał torsje, przed
oczami tańczyły czarne plamki.
Raptem
wszystko się ucichło, butelki z wdziękiem opadły na podłogę i
tam zostały.
Pan
Henio mocno oszołomiony poczłapał w stronę łóżka. – Co się
u diabła dzieje? Co za cholera zesłała na mnie takie czary?! –
Wgramolił się ciężko na posłanie. – Zabiję, jak tylko dowiem
się kto, zabiję... Nie daruję... – jego złorzeczenia urwały
się gwałtownie. Łóżko na którym siedział zaczęło się bujać,
w prawo i w lewo, w prawo i w lewo. Dość przyjemne początkowo
wrażenie mijało wraz z nabieraniem prędkości, po kilku chwilach
wirowało już wokół własnej osi w szaleńczym tempie. Słyszał
głosy – złośliwe chichoty i diabelskie nawoływania – jego
serce biło coraz szybciej, oddech też był przyśpieszony.
-
To na pewno pijackie omamy, przejdzie, na pewno zaraz przejdzie –
mamrotał pod nosem.
Wtedy
do akcji ponownie wkroczyły butelki – pojedynczo przelatywały
przez pokój rozbijając się z wielkim hukiem na ścianach.
Wytrzeszczył oczy, zdawało mu się, że na butelkach coś siedzi.
Zbladł jeszcze mocniej, na twarzy perlił się pot – widział
malutkie diablątka, które latały na butelkach rozbijając je i
śmiejąc się szatańsko. Padł na kolana, modląc się po raz
pierwszy od bardzo długiego czasu: - Słodki Jezu, obiecuję, nigdy,
nigdy więcej nie będę pił, nawet piwa nie dotknę, tylko zabierz
ode mnie tych wysłanników ciemności! Przyrzekam poprawę, obiecuję
na wszystko co mi drogie – szeptał gorączkowo, gdyż butelki
rozbijały się coraz bliżej jego głowy.
-
Aniele, boży stróżu mój – drżącym głosem zaczął recytować
jedyną modlitwę, która pozostała w jego pamięci.
Wszystko
ucichło – znikły chochliki, butelki leżały grzecznie obok
łóżka, tam gdzie je wcześniej zostawił. – Dziękuję, bardzo
dziękuję – wyszeptał patrząc z ulgą na pokój.
Jerzy
spoglądał na pijaczynę z krzywym uśmieszkiem. Był pewien, że
tak szybko to on alkoholu nie odstawi, ale jeszcze kilka takich
lekcji i powinno zadziałać. W gruncie rzeczy poszło całkiem
dobrze, choć najbardziej namęczył się przy chochlikach, ale to
one wreszcie wywołały odpowiedni efekt.
-
No dobra, to teraz do studenta – powiedział i tam właśnie się
przeniósł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz