poniedziałek, 23 marca 2015

AZ Rozdział Pięćdziesiąty Dziewiąty

*
Urodziłam się gdzieś w środkowej Anglii, w zwykłej chłopskiej rodzinie, w trzynastym wieku. Był to okres wojen i wypraw krzyżowych, dość barbarzyński patrząc z obecnego punktu historycznego. Miałam piętnaścioro rodzeństwa, byłam siódmym dzieckiem i trzecią córką. Mój ojciec zmarł, gdy miałam 9 lat, matki nie pamiętam. Do tego czasu powodziło nam się nie najgorzej, było co włożyć do garnka i nie chodziliśmy spać głodni. Moje dwie siostry powychodziły za mąż i wyprowadziły się z domu.
Jednak wraz ze śmiercią ojca moje życie uległo diametralnej odmianie. Angus, najstarszy brat, przejął rolę głowy rodu. Obibok, pijak i żarłok, zapatrzony w siebie ekstremalny egoista. Ojciec zdołał go jeszcze ożenić z Elisą, jedyną córką bogatego kupca. Pewnie dlatego początkowo nie wiodło się nam źle, jednak nieróbstwo i lenistwo Angusa szybko przywiodło nas do biedy. Kiedy skończyłam trzynaście lat, brat zdążył dorobić się trójki potomstwa, a czwarte było w drodze. Nadeszła moja kolej na zamęście – w tamtych czasach 13 lat to był wiek idealny do małżeństwa. Jednak brakowało chętnych kandydatów, zawinił tutaj mój braciszek, który przechlał prawie cały posag, a biednej panny nikt nie chciał.

Któregoś dnia do naszej wioski zawitał handlarz. Nie była to jakaś nowość, zaglądał do nas kilka razy do roku, jednak tym razem jego wizyta miała dla mnie konkretny wymiar. Zmian.

Okazało się, że ten tłusty wieprz zbyt długo zwlekał z opłatami na rzecz naszego pana i teraz, aby ocalić głowę, musiał zapłacić zaległe kwoty. Wpadł więc na iście szatański pomysł i przekonał handlarza, aby kupił mnie. Mnie!! Angus sprzedał mnie za kilka złotych monet, jak zwierzę, jak przedmiot! Nawet dziś gdy wspominam ten dzień szlag mnie trafia! – kot przerwał, uszy miał postawione na baczność, a wąsy nastroszone. – Wmawiał mi wtedy, że pójdę do pomocy do innego gospodarstwa, że może męża znajdę. I tak mu nie uwierzyłam i próbowałam uciec. Nie będę opowiadać o moim upokorzeniu, o próbach zmiany przeznaczenia. Tamtego dnia kiedy wzeszło słońce byłam przykuta za ręce i nogi do wioskowego pala i czekałam na kupca, który miał mnie zabrać w dalekie strony. Moja rodzina upewniła się wcześniej, że nie mam niczego, czym mogłabym sobie zrobić krzywdę, handlarz mógłby zrezygnować z umowy i odjechać beze mnie.

Mój skromny dobytek zebrany był w mały węzełek, który leżał obok mnie. Koniec końców pogodziłam się ze swoim losem i o świcie razem z brodatym handlarzem Nikodemem wyruszyłam na północ.

Po wielu dniach wędrówki dotarliśmy na wybrzeże, skąd przetransportowano nas niewielką łódką na skalistą wysepkę. Wtedy po raz pierwszy spotkałam Dorchadasa czyli Mrok. Tak go nazywaliśmy, nikt nie znał jego prawdziwego imienia, zresztą nigdy go też nie wymawiał. Wiedzieliśmy tylko, że czci obcą boginię i że nie przeszkadza mu imię Dorcha. Miałam się zwracać do niego „Panie”, nigdy nie patrzeć na jego twarz bez zezwolenia i wykonywać wszystkie polecenia. Nie byłam jedyną dziewczynką na posługi, była nas spora gromadka nastolatków. Nasza przyszłość była jasna i miała dwa warianty: służba zakończona ofiarą własną dla nieznanej nam bogini lub służba i nauka, z możliwością awansowania na ucznia Dorchy.
Miałam pecha, Dorchadas wyczuł w moich żyłach magię i postanowił mnie uczyć. Gdy nie wykazywałam chęci do nauki karał mnie albo innych, w zależności na co szybciej reagowałam. Moja moc była dla niego silną pokusą. Najlepiej wychodziło mi tworzenie artefaktów, przedmiotów pełnych mocy takich jak biżuteria, ozdoby czy karty do tarota. Przez trzy lata uczyłam się i obserwowałam innych, jak krok po kroku idą w stronę Ciemności, jak zło przeżera ich dusze, jak tracą swoją dobroć i wolną wolę. I obiecywałam sobie, że nigdy nie pójdę ich drogą. Jednak nie doceniłam mistrza Dorcha, on wiedział doskonale co zrobić, abym i ja zstąpiła na ścieżki jego bogini.

Raz na jakiś czas zabierał kogoś z nas na swoje wycieczki na stały ląd, a wędrował często. Odwiedzał wioski i miasta, które płaciły mu haracz, w różnych wymiarach: finansowym, spożywczym oraz ludzkim. Odwiedzał zamki bogatych panów, którzy mieli zlecenie lub na których miał zlecenie. Dorcha był znany i znienawidzony, jednak strach i obawa przed jego zemstą powstrzymywała ludzi od oporu.

Pewnego dnia wziął mnie na taką wyprawę, do miasteczka oddalonego o kilka dni jazdy powozem od naszej wyspy. Do mojej dawnej wioski, do mojego rodzinnego domu. Niepewnie wysiadłam z powozu na pustym placu, tu także dotarła zła sława Dorcha i jego czarnego powozu. Rozejrzałam się, z karczmy właśnie wytoczył się Angus – jeszcze bardziej obleśny niż go zapamiętałam. Spasiony brzuch wylewał się nad nogawicami, przykrótka brudna bluza nie dała rady go ukryć. Szedł chwiejnym krokiem, co chwila racząc kopniakami dziecko, które szło przed nim. Rozpoznałam to dziecko – była to moja najmłodsza siostra Brygida. Wyglądała jak mała nędzarka, posiniaczona, słaniająca się na nogach, ze śladami krwi na odzieży. Wściekłość narastała we mnie piorunująco, w mojej głowie huczało, przed oczami pojawiła się czerwona mgła. Jeszcze próbowałam się opanować, jednak scena, którą zafundował mi brat sprawiła, że przekroczyłam granicę.. Brygida upadła, a Angus kopał ją i kopał, aż opadł z sił. Moja siostra była martwa, a moim jedynym pragnieniem była zemsta. W mojej pamięci odżyły wszystkie zaklęcia i uroki jakie kiedykolwiek słyszałam od Mroku. Czułam jak wewnątrz mnie tworzą się nowe czary, jak krew w moich żyłach zmienia się w ogień i zobaczyłam twarz tej obcej bogini, którą pokochałam od pierwszego wejrzenia. Nie było dla mnie odwrotu, ogień wypalił we mnie oznaki człowieczeństwa. Wydałam z siebie okrzyk bólu i rozpaczy, a potem zaczęłam śpiewać. Moje pieśni chlastały Angusa niczym bicze, rozcinały skórę niczym najostrzejsze sztylety. Moja nienawiść rzucała nim jak szmacianą lalką. Nie wiem ile czasu tkwiłam w tym stanie. Gdy skończyłam byłam potwornie zmęczona, a z mojego brata została kupka popiołu. Ciało mojej siostry złożyłam na stosie pogrzebowym, który ułożyłam z desek wyrwanych z gospody. Spojrzałam w oczy Dorchadasa, piękne czarne oczy, których nigdy wcześniej nie wolno mi było oglądać. Wyciągnął w moją stronę swoją dłoń. Nie zawahałam się – ujęłam ją i razem ruszyliśmy w stronę powozu. Na odchodne pstryknęłam palcami – stos zajął się ogniem, moja siostra odeszła godnie z tego świata, a ja przy okazji puściłam z dymem całą wioskę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz