*
Urodziłam
się gdzieś w środkowej Anglii, w zwykłej chłopskiej rodzinie, w
trzynastym wieku. Był to okres wojen i wypraw krzyżowych, dość
barbarzyński patrząc z obecnego punktu historycznego. Miałam
piętnaścioro rodzeństwa, byłam siódmym dzieckiem i trzecią
córką. Mój ojciec zmarł, gdy miałam 9 lat, matki nie pamiętam.
Do tego czasu powodziło nam się nie najgorzej, było co włożyć
do garnka i nie chodziliśmy spać głodni. Moje dwie siostry
powychodziły za mąż i wyprowadziły się z domu.
Jednak
wraz ze śmiercią ojca moje życie uległo diametralnej odmianie.
Angus, najstarszy brat, przejął rolę głowy rodu. Obibok, pijak i
żarłok, zapatrzony w siebie ekstremalny egoista. Ojciec zdołał go
jeszcze ożenić z Elisą, jedyną córką bogatego kupca. Pewnie
dlatego początkowo nie wiodło się nam źle, jednak nieróbstwo i
lenistwo Angusa szybko przywiodło nas do biedy. Kiedy skończyłam
trzynaście lat, brat zdążył dorobić się trójki potomstwa, a
czwarte było w drodze. Nadeszła moja kolej na zamęście – w
tamtych czasach 13 lat to był wiek idealny do małżeństwa. Jednak
brakowało chętnych kandydatów, zawinił tutaj mój braciszek,
który przechlał prawie cały posag, a biednej panny nikt nie
chciał.
Któregoś
dnia do naszej wioski zawitał handlarz. Nie była to jakaś nowość,
zaglądał do nas kilka razy do roku, jednak tym razem jego wizyta
miała dla mnie konkretny wymiar. Zmian.
Okazało
się, że ten tłusty wieprz zbyt długo zwlekał z opłatami na
rzecz naszego pana i teraz, aby ocalić głowę, musiał zapłacić
zaległe kwoty. Wpadł więc na iście szatański pomysł i przekonał
handlarza, aby kupił mnie. Mnie!! Angus sprzedał mnie za kilka
złotych monet, jak zwierzę, jak przedmiot! Nawet dziś gdy
wspominam ten dzień szlag mnie trafia! – kot przerwał, uszy miał
postawione na baczność, a wąsy nastroszone. – Wmawiał mi wtedy,
że pójdę do pomocy do innego gospodarstwa, że może męża
znajdę. I tak mu nie uwierzyłam i próbowałam uciec. Nie będę
opowiadać o moim upokorzeniu, o próbach zmiany przeznaczenia.
Tamtego dnia kiedy wzeszło słońce byłam przykuta za ręce i nogi
do wioskowego pala i czekałam na kupca, który miał mnie zabrać w
dalekie strony. Moja rodzina upewniła się wcześniej, że nie mam
niczego, czym mogłabym sobie zrobić krzywdę, handlarz mógłby
zrezygnować z umowy i odjechać beze mnie.
Mój
skromny dobytek zebrany był w mały węzełek, który leżał obok
mnie. Koniec końców pogodziłam się ze swoim losem i o świcie
razem z brodatym handlarzem Nikodemem wyruszyłam na północ.
Po
wielu dniach wędrówki dotarliśmy na wybrzeże, skąd
przetransportowano nas niewielką łódką na skalistą wysepkę.
Wtedy po raz pierwszy spotkałam Dorchadasa czyli Mrok. Tak go
nazywaliśmy, nikt nie znał jego prawdziwego imienia, zresztą nigdy
go też nie wymawiał. Wiedzieliśmy tylko, że czci obcą boginię i
że nie przeszkadza mu imię Dorcha. Miałam się zwracać do niego
„Panie”, nigdy nie patrzeć na jego twarz bez zezwolenia i
wykonywać wszystkie polecenia. Nie byłam jedyną dziewczynką na
posługi, była nas spora gromadka nastolatków. Nasza przyszłość
była jasna i miała dwa warianty: służba zakończona ofiarą
własną dla nieznanej nam bogini lub służba i nauka, z możliwością
awansowania na ucznia Dorchy.
Miałam
pecha, Dorchadas wyczuł w moich żyłach magię i postanowił mnie
uczyć. Gdy nie wykazywałam chęci do nauki karał mnie albo innych,
w zależności na co szybciej reagowałam. Moja moc była dla niego
silną pokusą. Najlepiej wychodziło mi tworzenie artefaktów,
przedmiotów pełnych mocy takich jak biżuteria, ozdoby czy karty do
tarota. Przez trzy lata uczyłam się i obserwowałam innych, jak
krok po kroku idą w stronę Ciemności, jak zło przeżera ich
dusze, jak tracą swoją dobroć i wolną wolę. I obiecywałam
sobie, że nigdy nie pójdę ich drogą. Jednak nie doceniłam
mistrza Dorcha, on wiedział doskonale co zrobić, abym i ja zstąpiła
na ścieżki jego bogini.
Raz
na jakiś czas zabierał kogoś z nas na swoje wycieczki na stały
ląd, a wędrował często. Odwiedzał wioski i miasta, które
płaciły mu haracz, w różnych wymiarach: finansowym, spożywczym
oraz ludzkim. Odwiedzał zamki bogatych panów, którzy mieli
zlecenie lub na których miał zlecenie. Dorcha był znany i
znienawidzony, jednak strach i obawa przed jego zemstą
powstrzymywała ludzi od oporu.
Pewnego
dnia wziął mnie na taką wyprawę, do miasteczka oddalonego o kilka
dni jazdy powozem od naszej wyspy. Do mojej dawnej wioski, do mojego
rodzinnego domu. Niepewnie wysiadłam z powozu na pustym placu, tu
także dotarła zła sława Dorcha i jego czarnego powozu.
Rozejrzałam się, z karczmy właśnie wytoczył się Angus –
jeszcze bardziej obleśny niż go zapamiętałam. Spasiony brzuch
wylewał się nad nogawicami, przykrótka brudna bluza nie dała rady
go ukryć. Szedł chwiejnym krokiem, co chwila racząc kopniakami
dziecko, które szło przed nim. Rozpoznałam to dziecko – była to
moja najmłodsza siostra Brygida. Wyglądała jak mała nędzarka,
posiniaczona, słaniająca się na nogach, ze śladami krwi na
odzieży. Wściekłość narastała we mnie piorunująco, w mojej
głowie huczało, przed oczami pojawiła się czerwona mgła. Jeszcze
próbowałam się opanować, jednak scena, którą zafundował mi
brat sprawiła, że przekroczyłam granicę.. Brygida upadła, a
Angus kopał ją i kopał, aż opadł z sił. Moja siostra była
martwa, a moim jedynym pragnieniem była zemsta. W mojej pamięci
odżyły wszystkie zaklęcia i uroki jakie kiedykolwiek słyszałam
od Mroku. Czułam jak wewnątrz mnie tworzą się nowe czary, jak
krew w moich żyłach zmienia się w ogień i zobaczyłam twarz tej
obcej bogini, którą pokochałam od pierwszego wejrzenia. Nie było
dla mnie odwrotu, ogień wypalił we mnie oznaki człowieczeństwa.
Wydałam z siebie okrzyk bólu i rozpaczy, a potem zaczęłam
śpiewać. Moje pieśni chlastały Angusa niczym bicze, rozcinały
skórę niczym najostrzejsze sztylety. Moja nienawiść rzucała nim
jak szmacianą lalką. Nie wiem ile czasu tkwiłam w tym stanie. Gdy
skończyłam byłam potwornie zmęczona, a z mojego brata została
kupka popiołu. Ciało mojej siostry złożyłam na stosie
pogrzebowym, który ułożyłam z desek wyrwanych z gospody.
Spojrzałam w oczy Dorchadasa, piękne czarne oczy, których nigdy
wcześniej nie wolno mi było oglądać. Wyciągnął w moją stronę
swoją dłoń. Nie zawahałam się – ujęłam ją i razem
ruszyliśmy w stronę powozu. Na odchodne pstryknęłam palcami –
stos zajął się ogniem, moja siostra odeszła godnie z tego świata,
a ja przy okazji puściłam z dymem całą wioskę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz