czwartek, 19 marca 2015

AZ Rozdział Pięćdziesiąty Siódmy

Pokój okazał się być olbrzymią salą balową, z kryształowymi lustrami, zmatowiałymi i pokrytymi warstwami kurzu. Z sufitu zwisał olbrzymi żyrandol, który kiedyś prawdopodobnie mienił się setką barw, gdy słoneczne promienie odbijały się od kryształów. Teraz był żałosnym cieniem dawnych czasów, z kryształów pozostało kilka smętnych szkiełek, reszta została skradziona. W oknach wisiały aksamitne kotary, teraz pogryzione przez mole, o nieokreślonym kolorze. Dziewczyna już kolejny raz zastanawiała się jak to jest możliwe, że ten dom przetrwał tyle lat w takim stanie. Nikt się nim nie interesował? A może nie chciał? Może spadkobiercy umarli? Tak dumając wróciła do wielkiego holu.

Doszła do schodów – chciała wejść na strych, była go bardzo ciekawa, przecież to właśnie tam zawsze można było znaleźć najfajniejsze rzeczy. Pod naciskiem jej stóp stopnie jęczały i skrzypiały, jeden nawet zapadł się z hałasem, choć jej nie stała się żadna krzywda. Dotarła na piętro, lecz nie rozglądała się po pokojach, dziwna cisza panująca w domu zaczęła ją przytłaczać. W rogu zauważyła starą drabinę, sięgającą do włazu na strych. Wdrapała się po niej zwinnie jak małpka i już była u celu.

Strych wyglądał jak zaczarowany – przez okienka w dachu wpadało blade światło księżyca, nadając sprzętom nieziemską poświatę. Stały tam połamane bujane fotele, szafa gdańska, trochę tylko zniszczona, kufry i walizy pełne ubrań, starodawna toaletka i biureczko – sekretarzyk. Inga podchodziła kolejno do przedmiotów i dotykała ich z czułością.
- Gdybyście były moje – szeptała – nigdy bym was nie zostawiła. Zadbałabym o was.
Ostatni na jej drodze był sekretarzyk, pełen szufladek ze starymi listami, z kałamarzem i gęsim piórem. W jednej z nich znalazła małe czarne pudełeczko, w wyjątkowo dobrym stanie. Otworzyła je delikatnie, żeby się nie rozsypało. W środku znalazła paczuszkę owiniętą starannie czerwonym jedwabiem, przewiązaną sznureczkiem z lakową pieczęcią. Ostrożnie, żeby nie uszkodzić pieczęci zsunęła sznurki i odwinęła materiał – pod jego warstwami znajdowały się karty do Tarota! Przepiękne, niebywale bogato zdobione, i bardzo stare. Schowała je do kieszeni, i tak nikt nie będzie miał z nich pożytku – pomyślała i zaczęła iść w kierunku drabiny. Przystanęła przy niewielkiej etażerce, o którą się potknęła. Stało na niej otwarte drewniane puzderko, a jego zdobienia przypominały ornamenty z kart. Zawahała się tylko przez moment, po chwili jednak puzderko znalazło się w kieszeni kurtki.
Bez przeszkód wydostała się z domu, a później z ogrodu. Gdzieś w pobliżu zaszczekał pies, lecz zlekceważyła go. Radosnym krokiem wracała do domu ze swoim małym sekretem w kieszeni.

Gładziła w zamyśleniu karty, opuszkami palców czuła ich chropowatość. Już niedługo po raz pierwszy zapyta się tych magicznych kart o przyszłość – myślała – Już niedługo, musi jeszcze tylko opanować parę znaczeń.
Nie oznaczało to jednak, że nie rozkładała wcześniej kart. Owszem, oglądała jedną po drugiej, próbując po ilustracjach dojść ich znaczenia, wodząc palcami po liniach okalających każdy obrazek. Wiedziała, że wszystko jest symbolem, że oznacza konkretne zmiany i wydarzenia. Postanowiła, że rozłoży karty dzisiaj w nocy. Nie chciała już dłużej czekać. Poszła więc wyrzucić śmieci, aby rodzice jej już nie przeszkadzali.

Fascynacja magią wręcz biła od tej dziewczyny – pomyślałem. Bardzo też intrygował mnie ten dom, w którym znalazła talię. Bezustannie przychodziła mi na myśl legenda o moich dwóch duszach i złej czarownicy. Nie mogłem jednak tego powiązać ze sobą, nic mi się nie zgadzało.

Nadeszła noc, wszystko zostało wcześniej przygotowane: biurko było oczyszczone z papierów i innych przedmiotów, został pusty blat. Przygotowała wcześniej białe świece, leżały razem z zapałkami oraz kadzidełkiem. Wybrała drewno sandałowe, wydało jej się najbardziej stosowne na tą okazję, miało sprzyjać koncentracji i umiejętności analizowania danych. Dziewczyna zapaliła świece i kadzidło, rozłożyła na stole ciemny, gruby materiał i wyjęła talię. Odprawiła cały rytuał, rozłożyła karty, zadała pytanie, ułożyła wzór i odczytała odpowiedź. Pytanie było proste, a przynajmniej tak jej się wydawało - chciała znać najbliższą przyszłość. Rozkład też wybrała prosty: trzy karty – co było, co jest i co będzie. Jednak przeczytanie, analiza i interpretacja były dla niej zbyt trudne, nic nie mogła zrozumieć. Zapisała sobie tylko rozkład jaki wyszedł i zebrała karty. Odłożyła je z powrotem do pudełeczka, pogasiła świece, uprzątnęła biurko, aby nie pozostał żaden ślad i zasnęła.

Męczyły ją koszmary, najprawdziwsze mary nocne, jeszcze nigdy w życiu nie miała tak strasznej nocy.
Przed jej oczami przewijały się obrazy: morderstwa popełniane z zimną krwią i lodowatym spokojem w duszy, gwałty i rabunki, sceny walki, ogień, kociołek z tajemniczym wywarem; ten element zresztą pojawiał się najczęściej. Nad kociołkiem widziała ciemne oczy wpatrzone w nią z nienawiścią, czuła fale obrzydzenia przepływające przez jej ciało. Wokół niej słychać było pogańskie nawoływania i śpiewy. Patrzyła na sylwetki ludzi tańczących wokół ogniska w jakimś pradawnym, mistycznym tańcu. Z tyłu widziała wielkie kamienie, odcinające się na wieczornym niebie. – To chyba megality – pomyślała półprzytomnie. Skupiła na nich uwagę, aby nie mieć już żadnych nowych wizji. Wreszcie udało jej się wyrwać z koszmaru.
Usiadła na łóżku z bijącym sercem, przepocona, przerażona i zmarznięta. Nadal nie mogła uwierzyć w to co widziała, ale bała się zamknąć oczy, aby obraz nie powrócił znowu. Nie rozumiała skąd to się wzięło, nie była pewna czy chce wiedzieć.

Ja natomiast doskonale znałem przyczynę – to musiały być te feralne karty. Wcześniej rozmawiałem z przełożonym i dostałem zgodę na użycie wszystkich środków, aby zawrócić dziewczynę z tej drogi, wliczając w to ukazanie się w postaci Anioła.
Zamierzałem wykorzystać to teraz, i by dodać dramatyzmu sytuacji, najpierw wykonałem kilka dodatkowych czynności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz