wtorek, 30 czerwca 2015

Powieść w odcinkach skompilowana!

Wiem, długo długo mnie nie było. Wynikało to z różnych spraw, jednak koniec końców stworzyłam ostateczną wersję ebooka do powieści zamieszczanej tu w odcinkach.

Tytuł to "Aniele, stróżu mój" - na taki się ostatecznie zdecydowałam.

Dla chętnych książka jest bezpłatnie do pobrania tutaj, w trzech wariantach: pdf, mobi i epub.
Te dwa ostatnie są zzipowane z przyczyn technicznych.

Jeśli zatem macie ochotę przeczytać w wygodniej formie przygody Gabriela, to zapraszam do pobierania pliku.

Już w lipcu, choć z pewnością nie jutro ;) , wystartuję z nową powieścią w odcinkach!

czwartek, 9 kwietnia 2015

Opowieść w deszczu

Deszczowe strumienie bezustannie lały się z ołowianego nieba, tocząc się chodnikami i ulicami niewielkiego miasta. Ściana wody uniemożliwiała poruszanie się poza schronienie, które znalazła w wykuszu pod balkonem. Andrea patrzyła zrezygnowana na przecinające niebo błyskawice, zdając sobie po raz kolejny pytanie „czemu nie wzięłam nic od deszczu?” Jakiś wewnętrzny głos wciąż powtarzał, że mogła przewidzieć bieg wypadków, że po trzech następujących po sobie burzach, które zaczęły się wczesnym rankiem, pojawi się kolejna. Wyskoczyła tylko po podstawowe zakupy do spożywczaka, dziesięć minut spacerkiem, tylko w cienkiej bluzie i adidasach. Zamiast wpaść i wypaść jak planowała, zamarudziła przy półce z książkami. Komiksowe nowości zawsze działały na nią z magnetyczną siłą, a na ten tytuł wyczekiwała od kilku dni. Teraz trzymała pod bluzą najnowszy nabytek czekając, aż przestanie padać. Tak drogocenny w jej oczach egzemplarz nie mógł się zmoczyć, to byłaby katastrofa. Więc tkwiła tu i teraz w chłodne lipcowe popołudnie, czekając na przestój w ulewie.

niedziela, 29 marca 2015

AZ Rozdział Sześćdziesiąty Drugi - Ostatni

*****
Siedzieliśmy we trójkę w moim nowym gabinecie, popijając herbatę i pogryzając imbirowe pierniczki. Właśnie wróciliśmy z premierowego przedstawienia Hani, w którym zagrała partię solową, i to w pierwszej obsadzie! Oczywiście zebrała doskonałe recenzje, spodobała się publiczności, bisowała kilka razy! Wszyscy byliśmy materialni, dzięki mojemu przełożonemu, który wspaniałomyślnie wyraził na to zgodę. Bawiliśmy się na bankiecie do białego rana, poznałem Andrzeja, chłopaka Hanki, który planował dla niej małą niespodziankę na Boże Narodzenie – pierścionek zaręczynowy. Był miłym, młodym człowiekiem, darzył Hanię głębokim uczuciem, które ona odwzajemniała. – Na pewno będą szczęśliwi – pomyślałem.
Bankiet nie obszedł się bez incydentu – moja mała Detta wybąblowała nieco za wiele wina, jak ujął to Jerzy, i nie czuła się najlepiej, więc musieliśmy dyskretnie wyjść.

- I jak wspominacie nasze ostatnie przygody? – zapytałem rozsiadając się w fotelu.
- Ekstra szefie! To jest to co chciałbym robić – rozmarzył się Jerzy.
- Dla mnie najfajniejsze jest pomaganie tym zagubionym duszyczkom, to takie cudowne uczucie, gdy wracają na dobrą drogę – dodała Bernardetta.
- Cieszę się, że wam się podoba. Mam dla was dwie nowiny: od jutra idę na urlop, a wy na szkolenie. I mamy już wyznaczone nowe zadania, równie ekscytujące jak dotychczasowe.
Moi pomocnicy bardzo się ucieszyli, przekrzykiwali jedno przez drugie kto będzie miał lepsze wyniki na treningu. Ja zaś popijałem sobie herbatkę, mając nadzieję, że nie zanudzę się na urlopie.

I tutaj kończą się moje zapiski. Zakończyła się przygoda, udało się wszystko doprowadzić do oczekiwanego zakończenia. Wyruszam teraz na nową drogę, czeka na mnie leżak i książka oraz błogosławiony relaks.

Gabriel,
Opiekun do spraw specjalnych,
Szósty Poziom

piątek, 27 marca 2015

AZ Rozdział Sześćdziesiąty Pierwszy

**
Siedzieliśmy w milczeniu, po chwili odezwała się Inga.
Teraz lepiej rozumiem twoje przestrogi, będę im posłuszna, obiecuję.
- Zatem w legendzie jest ziarnko prawdy – mruknąłem do siebie. Losy czarownicy mocno mnie dotknęły, nie chciałem jednak się do tego przyznać.
- Cóż moi drodzy. Jesteście może i wdzięcznymi słuchaczami, ale na mnie już czas. Aniołki czekają – powiedział kot wlepiając we mnie ślepia.
- Żegnaj, nigdy cię nie zapomnę – dziewczyna miała łzy w oczach.
- Do zobaczenia Gabrielu – usłyszałem i postać kota rozpłynęła się w powietrzu.

- To wszystko wydarzyło się naprawdę? – spytała mnie Inga po chwili milczenia.
- Oczywiście. Ale nie mogę cię uszczypnąć, bo jestem niematerialny. Jak wspomniałem jestem Aniołem.
- Acha. Trochę za dużo wrażeń jak na jeden dzień – wydukała.
- Faktycznie. Choć wszystko dobrze się skończyło. Mam nadzieję, że wyciągniesz z tej lekcji odpowiednie wnioski – powiedziałem. – Zapomnisz o ciemnej stronie magii, może też nieco bardziej docenisz rodziców? Wystarczy, że będziesz dla nich nieco milsza – dodałem patrząc na jej nieszczęśliwą minę.
- Nie byłam najgrzeczniejszą córką na świecie, co?
- Ale i nie najgorszą. Po prostu postaraj się być dobra dla innych, nie wyjdziesz na tym źle, słowo honoru.
- Spoko, zrozumiałam. Postaram się, ale nie wszystko od razu. Ten kot mówił coś o amulecie?
- Tak, leży na oknie – odparłem i podałem jej złoty wisiorek, niewielką łezkę z dziwnym pismem na krawędziach.
- Jest śliczny! – oglądała go ze wszystkich stron - Mam nadzieję, że będzie mnie chronił.
- Na pewno, zrobiła go przecież najprawdziwsza czarownica – roześmiałem się. – Prześpij się teraz dziewczyno, już ranek. Sobota.
- Tak – odparła wsuwając się pod pościel – Nie muszę iść do szkoły – wymruczała i zapadła w sen.

Kolejne zadanie było rozwiązane. Cieszyłem się, gdyż nie każde jest tak łatwe i przyjemne, ale miałem też pomoc. Postanowiłem utrwalić opowiadanie Klejnocika, więc zaszyłem się na kilka dni do biblioteki, aby spisać prawdziwą legendę o pokutujących duszach.


****
Dni na ziemi mijały szybko – Święta Bożego Narodzenia zbliżały się wielkimi krokami, a moi podopieczni donosili mi o zakończeniu działań pod kryptonimem „Kamienica”

Henio pracował jako woźny w szkole podstawowej, był ulubieńcem dzieciaków, zawsze potrafił pomóc, gdy miały jakiś problem. Przychodziły, opowiadały o niesprawiedliwości na jakiejś lekcji i od razu robiło im się lżej. On cytował im Biblię i przekonywał, że nie jest najgorzej. Ostrzegał też przed wagarami, jeśli wiedział, że Dyrektor jest w szkole. Był lubiany także przez sprzątaczki – miły i uprzejmy, robił dobre wrażenie.

Rodzina Koryckich radziła sobie całkiem nieźle. Pani Renata dostała do pomocy pokojówkę, sama zaś zajmowała się gotowaniem i trzymaniem dyscypliny w domu. Ania razem z Ewelinką poznawały pierwsze litery, Patryk bawił się z chłopcami z sąsiedztwa. W domu było czuć zbliżające się święta. Wszystko było wypucowane, w spiżarni czekały już zapasy do przygotowania wigilijnej kolacji. Dzieci robiły zabawki na choinkę, pan Wojtek obiecał, że jeszcze w tym tygodniu przyniesie drzewko.

Jan zdał wszystkie egzaminy i dostał upragnione stypendium. Rozmowy z Hanką oraz przybranymi dziadkami umacniały jego pewność siebie, poza tym jakiś wewnętrzny głos kazał mu spróbować: „Przecież nie masz nic do stracenia”. Tego dnia postanowił zaryzykować.

Reklamę średniowiecznego jarmarku widział od tygodni, jednak wcześniej nie bardzo miał czas, aby się tam wybrać. Nie miał jeszcze prezentu dla przyszywanych dziadków, więc uznał że taki jarmark może być idealnym miejscem, gdzie można coś fajnego znaleźć. Razem z Hanią oglądali stoiska z ziołami, biżuterią i wyrobami garncarskimi, aż dotarli do płatnerzy. Zachęcony przez dziewczynę rozpoczął rozmowę o produkcji średniowiecznych mieczy dwuręcznych, która zaowocowała dłuższą pogawędką i zapoznaniem się z rycerzami z różnych bractw. Pierwszy krok został uczyniony, kontakty z odpowiednimi ludźmi nawiązane.

Inga grzecznie wyrzucała śmieci – starała się pomagać rodzicom na miarę swoich możliwości. Nie zdobyła się jeszcze na rozmowę z nimi, lecz chciała pokazać, że zmienia się na lepsze. Dopytywała się także o ten opuszczony dom, w którym znalazła karty. Udało jej się skontaktować z właścicielem, nie mógł uwierzyć, że przestało straszyć. Spotkali się nawet w tamtym domu, żeby sam mógł sprawdzić, iż nie mieszkają tam już żadne duchy. Młodzieniec był jedynym spadkobiercą, bardzo jej dziękował, w sumie pomogła mu odzyskać rodzinny majątek. Spytał się nawet, czy nie chciała by pomóc przy sprzątaniu domu, bo wydawała się bardzo tym zainteresowana. Za niewielką zapłatą oczywiście.
- Bardzo chętnie – odparła.
- Muszę też wejść na strych i powyrzucać stare i zniszczone meble – zaczął, lecz dziewczyna mu przerwała.
- Ja chętnie je wezmę! Nawet jako zapłatę. Kocham stare meble – dodała nieśmiało.
- No dobrze. Obejrzymy co tam jest i wybierzesz coś dla siebie. Umowa stoi?
- Stoi!
Stała teraz uśmiechnięta przy sekretarzyku, który odnowiła własnoręcznie i wspominała czarownicę z minionych czasów.

środa, 25 marca 2015

AZ Rozdział Sześćdziesiąty

Następne lata mojego żywota pominę milczeniem. Dość powiedzieć, że współuczestniczyłam we wszystkim, co wcześniej uważałam za złe, okrutne, podłe i obrzydliwe. Nadal brałam udział w wycieczkach na stały ląd, jednak tym razem raczej jako wspólniczka. Wyszukiwałam sobie służbę, często spośród potomstwa arystokracji, co sprawiało mi niebywałą radość. A już uwodzenie królewskich dzieci było dla mnie największą rozrywką. Nie zwracałam uwagi na płeć czy wiek, sam fakt omotania takiej osoby był dla mnie nagrodą. I pewnie żylibyśmy długo i szczęśliwie na naszej wyspie, gdyby nie dwa wydarzenia, które zbiegły się w czasie.

Po pierwsze możni panowie mieli dość władzy Dorchasa. Postanowili połączyć siły i zniszczyć to gniazdo zła i rozpusty, jak nazywali naszą wyspę. W tajemnicy rozpoczęli mobilizację wojsk i cichaczem przerzucali oddziały na wybrzeże. Zapewnili sobie także kilka statków, abyśmy nie mogli uciec drogą morską.
W międzyczasie jeden z moich książęcych kochanków zaryzykował i poprosił mnie o pomoc. Chłopak mnie już nudził, nie wykazywał się w łóżku, więc zamierzałam go odesłać. Miał prawo do jednego życzenia, które mogłam spełnić lub nie, w zależności od mojego kaprysu. Poprosił o miłosny napój, który sprawi, że zakochana dziewczyna mu się odda. Zaśmiałam się pytając, czy sam nie może sobie poradzić z takim wyzwaniem. Odpowiedział zbywająco, iż dziewczę obawia się rodziców, ale kocha go nad życie i na pewno nie będzie żałować decyzji. No, chyba że nie potrafię takiego eliksiru stworzyć… - podjudził mnie, a ja się dałam nabrać.
Nie wiem czy ten idiota wpadł na to sam czy współpracował z kimś innym, bo moim zdaniem jego mózg nie nadawał się do obmyślania chytrych planów, faktem było, że eliksir stworzyłam i dałam tej mendzie.

Skutki poznałam kilka dni później. Do Dorchadasa przybyło poselstwo druidzkie, żądając zadośćuczynienia. Okazało się, że wybranką mojego księciunia była jedyna córka Mistrza Druidów. Wskazana przez bogów do pełnienia służby kapłańskiej, miała pozostać dziewicą do dnia zaślubin z bogami. Jak się domyślacie mój eliksir wszystko zmienił. Nie czekałam na decyzję Dorchy, zwinęłam moje najpotrzebniejsze rzeczy i uciekłam z wyspy. Druidzi nie poddawali się i prowadzili szeroko zakrojone poszukiwania, jednak stale udało mi się wymykać z ich rąk.
Byłam zła, zmęczona i głodna, emocje które mną targały doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Gdy tylko udało mi się spędzić noc w jednym miejscu rzuciłam dwa potężne czary. Jeden na druidów, aby wreszcie dali mi spokój i zaprzestali poszukiwań, drugi na parę, która przyprawiła mi tylu zmartwień. Zaklęcie miało sprawić, by te dwie dusze nigdy nie zaznały prawdziwej miłości, nigdy nie były razem i aby cierpiały do końca swego życia. Katusze te miały trwać jak najdłużej, upewniłam się zatem, że w kolejnych wcieleniach moja klątwa będzie działać.
Jak się okazało zadziałała bardzo szybko: książę został złożony w ofierze całopalnej, a dziewczynę zamurowano żywcem w wieży. Wtedy nie było mi ich żal.

Planowałam uciec na południe, jak najdalej od miejsc, w których mnie znano, jednak życie ułożyło się inaczej. Wyspę Dorchasa zaatakowały wojska możnych, wymordowały wszystkich, którzy stawiali jakikolwiek opór, a następnie podłożyli ogień, aby spalić siedzibę diabła. Czarownik uciekł, rozpoczęły się poszukiwania, w lasach zrobiło się tłumnie od gawiedzi poszukującej czarnoksiężnika i jego sługi. Okazało się, że szukano także mnie, czkawką odbiło mi się branie królewskich bachorów na przymusową służbę. Wpadłam w zasadzkę, pamiętam tylko, że straciłam przytomność.

Ocknęłam się w więziennym lochu, poraniona, z ogoloną głową. Moje pięknę jasne warkocze zostały obcięte i spalone, ten sam wyrok wydano na mnie. Przez rok siedziałam w ciemnicy, poniżona, głodna, na krawędzi życia. Wtedy przemyślałam moje życie i zapragnęłam zdjąć klątwę. To jednak okazało się niemożliwe, nie dało się tego zrobić bez odpowiednich remediów. Gdy ostatecznie zabrano mnie na tortury i trzeciego dnia postawiono na stosie, prosiłam Boga i Anioły o pomoc, wyraziłam skruchę i chęć odpokutowania grzechów. Ostatnie co pamiętam z tamtego wcielenia do krzyk tłuszczy zgromadzonej na placu i swąd palonego ciała. – I taka to historia – zakończył kot smutno.